Finanse publiczne chwieją się w posadach, bo przez kryzys spadły dochody. Rząd w takich sytuacjach ma związane ręce, bo nie może elastycznie zmienić trzech czwartych wydatków budżetowych. To droga donikąd.
Deficyt finansów publicznych wyniósł w 2009 roku 7,1 proc. PKB. W tym roku zapewne nie będzie lepiej. Dług publiczny otarł się o pierwszy próg ostrożnościowy – czyli 50 proc. PKB. Zabrakło niespełna 1 mld zł, by go przekroczył. To nie jest dużo w porównaniu do wielkości zadłużenia: 670 mld zł. W tym roku wartość długu pewnie zbliży się do 55 proc. PKB. A to może oznaczać poważne problemy z budżetem za dwa lata.
W sumie dochody budżetu w 2009 roku wyniosły 274,4 mld zł. A miały wynieść 303 mld zł. Tak przynajmniej optymistycznie zakładał rząd pod koniec 2008 roku, gdy kryzys na świecie pustoszył już system finansowy.
Niektórzy eksperci, z którymi rozmawiał „DGP”, uważają, że duże wahania dochodów w czasach zmian koniunktury to dowód na istnienie jakiegoś błędu systemowego. Mirosław Gronicki, były szef resortu finansów, zwraca uwagę na wpływy z VAT. One spadły, co tłumaczy się pogorszeniem stanu gospodarki. Ale konsumpcja w 2009 roku cały czas rosła.
Główny problem polskiego budżetu polega jednak na tym, że w czasie problemów z dochodami musi on dźwigać wydatki, tak jak to zostało zaplanowane przy pisaniu ustawy budżetowej. W dużym stopniu wynika to z usztywnienia tych wydatków: trzy czwarte z nich regulowane jest odrębnymi ustawami.
Rząd, z jednej strony, szukał oszczędności, z drugiej, musiał pogodzić się z tym, że w warunkach kryzysowych niektóre wydatki się zwiększą. Na przykład te związane z rosnącym bezrobociem i świadczeniami społecznymi.
Problem jest jednak dużo głębszy. Rok w rok tempo wzrostu wydatków jest znacznie szybsze niż wzrost gospodarczy. Tak było także w kryzysowym 2009 roku Tak będzie prawdopodobnie i w roku 2010.
– Na dłuższą metę gospodarka nie może tak funkcjonować. Od dwóch lat Polska prowadzi ekspansywną politykę budżetową. Obniżamy podatki, tracimy inne dochody – a wydatki rosną – mówi Mirosław Gronicki.
Tak zwany pierwszy pakiet reform, jaki minister finansów przedstawił w marcu prezydentowi Lechowi Kaczyńskiemu ma przynieść w 2012 roku około 12 mld zł. Tyle system finansów publicznych ma zyskać na wprowadzeniu reguł wydatkowych, zlikwidowaniu przywilejów emerytalnych dla służb mundurowych, powiązaniu wysokości wypłacanych rent z wielkością odprowadzanych składek i odsztywnieniu wydatków publicznych.
Ekonomiści uważają, że wyliczenia MF są realne. Nie da się mocniej ciąć wydatków, by nie spowodować spadku popytu krajowego. Według Mirosława Gronickiego tempo ograniczenia wydatków, jakie rząd jest w stanie osiągnąć w obecnych warunkach, to 10–15 mld zł rocznie.
– Ale w takim tempie z tak wysokiego deficytu jak dziś do poziomu bezpiecznego możemy schodzić przez 6–9 lat. Dla nas bezpiecznym poziomem jest zerowy deficyt finansów publicznych – mówi Gronicki.
Bardziej prawdopodobne jest więc to, że rząd zdecyduje się na inne zabiegi, by szybciej ograniczyć deficyt i dług. Najprościej byłoby zmienić definicję albo czasowo zawiesić obowiązywanie progów ostrożnościowych z ustawy o finansach publicznych. Takie postulaty zgłaszali już zresztą niektórzy ekonomiści i komentatorzy. Inny kontrowersyjny pomysł, przedstawiony już zresztą oficjalnie przez Ministerstwo Finansów, to zmniejszenie transferów do funduszy emerytalnych.
– Nie ma jednak żadnych tajemniczych i cudownych sposobów, to żmudne rozliczanie każdej, nawet drobnej kwoty z punktu widzenia konieczności jej wydatkowania – mówi Halina Wasilewska-Trenkner, były minister finansów. I przestrzega przed próbą reformowania finansów tylko przez cięcia i szukanie oszczędności. Rząd będzie musiał poszukać dodatkowych dochodów.
Jeśli rząd rzeczywiście chce szybko obniżyć deficyt finansów publicznych, będzie musiał podwyższyć podatki.
I nie chodzi tu o wzrost stawek podatków dochodowych, zwłaszcza w dolnych progach podatkowych. Akurat grupy podatników z najniższymi dochodami mają największą skłonność do konsumpcji. A im lepiej ma się konsumpcja, tym łatwiej o wzrost gospodarczy. Jeśli cokolwiek zmieniać w PIT, to ulgi. Nie na wszystkie nas stać, choćby na ulgę prorodzinną. Nie ma też powodu, by podatków nie płacili np. rolnicy o dużych dochodach.
Zmiany w podatkach powinny iść jednak przede wszystkim w kierunku zlikwidowania preferencji w podatkach pośrednich. Być może należałoby rozważyć obniżenie podstawowej stawki VAT o 1–2 pkt proc. – ale i jednoczesne obłożenie nią wszystkich grup towarów i usług. Przegląd dochodów musi też objąć parapodatki, jak składki rentowe. Dziś widać jak na dłoni, że na dwustopniową obniżkę składki rentowej nie było nas stać.
Ale zmiany muszą też objąć wydatki. Ustalenie reguł wydatkowych – czyli zasad odgórnie ograniczających wydatki – to krok w dobrym kierunku, zwłaszcza tzw. reguły docelowej, która wiąże dynamikę wzrostu wydatków z tempem rozwoju gospodarczego.
Najlepszym sposobem na zdyscyplinowanie wydatków jest wprowadzenie budżetu zadaniowego. Każdy dysponent będzie musiał wykazać, ile pieniędzy potrzebuje na wykonanie konkretnego zadania i jakie efekty może to przynieść. Jeśli MF dotrzyma słowa, to taki budżet zobaczymy w 2013 roku.
Materiał chroniony prawem autorskim - wszelkie prawa zastrzeżone. Dalsze rozpowszechnianie artykułu za zgodą wydawcy INFOR PL S.A. Kup licencję
Reklama
Reklama