Kilkudziesięciu z niespełna tysiąca działających w Polsce dilerów chce odejść z branży. Następców nie widać.
Kilkudziesięciu z niespełna tysiąca działających w Polsce dilerów chce odejść z branży. Następców nie widać.
Handel nowymi samochodami to już nie żyła złota. Najwięksi dilerzy myślą o zmianie branży. Chcą sprzedać salony. Problem tylko w tym, że brakuje kupców.
Według ekspertów brak zainteresowania punktami dilerskimi wynika z niskiej rentowności tego typu działalności.
Jak przyznają sami dealerzy, średnia zyskowność ze sprzedaży jednego auta wynosi obecnie 3 proc. brutto. Dlatego o wyjściu z interesu myśli nawet Tadeusz Szewczyk, który pierwszy w Polsce uzyskał od zachodniego koncernu autoryzację na dystrybucję samochodów. Volkswageny sprzedaje w Warszawie od 1967 roku.
– Z uwagi na tradycję rodziną wyjście z branży jest dla mnie bardzo trudną decyzją, ale najzwyczajniej muszę szukać czegoś nowego – mówi Tadeusz Szewczyk.
Podobnych przypadków jest coraz więcej. Do kupienia jest choćby jeden z największych w stolicy salon Forda prowadzony przez Big Autohandel.
– Kilkudziesięciu właścicieli punktów dilerskich w całym kraju jest zainteresowanych ich sprzedażą – mówi Aleksander Wlezień z Navigator Capital, firmy doradztwa finansowego, uczestniczącej w transakcjach fuzji i przejęć na rynku motoryzacyjnym.
Zaznacza, że do transakcji nie dochodzi często, bo oczekiwania co do wyceny biznesu pomiędzy sprzedającym i kupującym są bardzo rozbieżne. Właściciele ich wartość szacują w oparciu o wycenę majątkową, podczas gdy wycena dochodowa, oparta na zdolności do generowania zysków, jest nierzadko niższa niż wartość rynkowa samych nieruchomości.
Tadeusz Szewczyk uważa, że za niską rentowność prowadzonej przez dealerów działalności odpowiadają w dużej mierze producenci, którzy ustalają nie tylko ceny, ale także inne warunki sprzedaży czy finansowania zakupu.
– Niestety od dawna koncerny zwracają bardziej uwagę na produkt niż na sieć dystrybucji – mówi Tadeusz Szewczyk.
Koncerny motoryzacyjne uważają, że nie ma innego wyjścia. Bogusław Głód, dyrektor sprzedaży i marketingu Ford Polska, twierdzi, że rentowność biznesu dilerskiego w naszym kraju upodobnia się do standardów zachodnioeuropejskich. W efekcie, żeby dobrze zarobić, trzeba sprzedać dużo samochodów.
– W osiągnięciu odpowiedniego poziomu rentowności w dużej mierze przeszkadza rozproszenie podmiotów prowadzących tego typu działalność – przyznaje Aleksander Wlezień.
Na polskim rynku działa około 950 firm dealerskich z ponad 1,5 tys. punktami sprzedaży, co daje jeden z najniższych w Europie wskaźników koncentracji na poziomie 1,6 punktu dealerskiego na firmę. W takich krajach jak Czechy, Słowacja czy Węgry na jednego dealera przypadają ponad trzy obiekty.
– W najbliższym czasie powinna nastąpić konsolidacja, w wyniku której spadnie liczba punktów dealerskich. Możliwe jest również pojawienie się kilku znaczących graczy zagranicznych – ocenia Aleksander Wlezień.
Według Adama Pietkiewicza, prezesa Polskiej Grupy Dealerów, największego w kraju sprzedawcy samochodów, w najbliższych pięciu latach może dojść do gwałtownych zmian właścicielskich na polskim rynku. Nie tylko z powodu niskiej rentowności, ale za sprawą wymiany pokoleniowej.
– Większość stacji dealerskich należy do osób starszych, które stoją przed dylematem, czy prowadzony od dawna biznes przekazać swoim dzieciom, czy też po prostu go sprzedać – mówi Adam Pietkiewicz.
/>
Materiał chroniony prawem autorskim - wszelkie prawa zastrzeżone. Dalsze rozpowszechnianie artykułu za zgodą wydawcy INFOR PL S.A. Kup licencję
Reklama
Reklama