Do 2020 roku zapotrzebowanie na rośliny energetyczne do spalania wzrośnie o 8 mln ton. W tym roku skończą się unijne dopłaty do plantacji roślin energetycznych. Elektrownie same zaczynają wprowadzać uprawy potrzebnych im roślin.
Polska, wypełniając postanowienia polityki energetycznej Unii Europejskiej, musi do 2020 roku zwiększyć produkcję energii ze źródeł odnawialnych z obecnych 5–6 proc. do 15 proc., a do 2030 roku ten wskaźnik wzrośnie prawdopodobnie do 20 proc. Specjaliści oceniają, że aby zrealizować te cele, elektroenergetyka powinna zwiększyć produkcję zielonej energii z 6,3 TWh w 2008 roku do około 30,3 TWh w 2020 roku i 40,3 TWh w 2030 roku. Krzysztof Sienicki z Vattenfall Heat Poland uważa, że osiągnięcie wyznaczonych wskaźników jest możliwe pod warunkiem rozwoju produkcji prądu z wiatru, biogazu i biomasy. W tym ostatnim przypadku chodzi o zastępowanie węgla biomasą, czyli, ogólnie rzecz biorąc, roślinami energetycznymi i drewnem, a to się staje coraz trudniejsze.
Dotychczas produkcja zielonej energii zwiększana była głównie dzięki współspalaniu węgla i odpadów drzewnych. W ubiegłym roku energetyka spaliła około 3 mln ton biomasy, z czego aż 2,8 mln ton to drewno i jego odpady. Jednak nie ma szans na to, aby do elektrowni trafiło więcej drewna.

Tysiące hektarów dla biomasy

– Lasy Państwowe nie widzą realnych możliwości dalszego zwiększania podaży drewna na cele energetyczne. Poza tym energetyka, zwłaszcza duża, poprzez regulacje prawne jest zmuszona przy współspalaniu do zwiększania udziału biomasy nieleśnej. Jeśli nie zwiększymy produkcji biomasy rolnej, to nie osiągniemy zakładanych celów produkcji energii ze źródeł odnawialnych – uważa Krzysztof Sienicki z Vattenfall Heat Poland.
Żeby można było osiągnąć zakładaną produkcję czystej energii, to zdaniem Vattenfall Heat Poland energetyka powinna mieć do dyspozycji w 2020 roku około 11 mln ton biomasy, a w tym 6 mln ton nieleśnej. To olbrzymie wyzwanie, bo w 2008 roku zużyła zaledwie 0,2 mln ton. To oznacza konieczność zwiększenia produkcji biomasy innej niż pochodząca z lasu o 30 razy, a tymczasem plantacji roślin energetycznych, na których energetyce zależy najbardziej – wierzby, miskantusa czy ślazowca – jest bardzo mało.
W ubiegłym roku, jak podaje VHP, rośliny te były uprawiane na około 10 tys. ha. Spółka szacuje, że w sumie na potrzeby energetyki należałoby obsadzić roślinami energetycznymi około 200 tys. ha.
Opłacalność produkcji roślin energetycznych trudno jednoznacznie ocenić. Vattenfall przygotował jednak raport, z którego wynika, że opłacalność produkcji wierzby energetycznej i miskantusa jest na poziomie podobnym lub wyższym co dochodowość produkcji pszenicy, żyta i pszenżyta. Natomiast na przykład ślazowiec przegrywa ze zbożami. Mimo to rynek biomasy nieleśnej dopiero się rozwija, jest chwiejny i słaby.
– Rozwój rynku biomasy hamuje głównie brak gwarancji sprzedaży. Wiele osób rozpoczęło produkcję, nie mając wystarczającej wiedzy o rynku biomasy i chociaż minimalnych gwarancji sprzedaży. Obecnie część producentów ma okresowe trudności ze zbytem. Uważam, że stabilizację rynku biomasy i jego rozwój spowoduje zawieranie kontraktów wieloletnich między producentami energii i wytwórcami biomasy. Bardzo wiele jednak, jeśli nie wszystko, zależy od stabilnych, długofalowych rozwiązań prawnych – mówi Marian Strumiłło, wiceprezes zarządu Dalkia Polska.



Koniec dopłat do plantacji

Niestety, te rozwiązania stabilne nie są. Tak się składa, że gdy energetyka zaczyna alarmować, że może brakować krajowej biomasy nieleśnej, właśnie znikają dopłaty uzupełniające do upraw roślin energetycznych i dopłaty do zakładania ich plantacji.
– Płatność do uprawy roślin energetycznych oraz pomoc do plantacji trwałych mogą być stosowane jedynie do końca 2009 r. W listopadzie 2008 r. Rada Unii Europejskiej, po dyskusji na temat Wspólnej Polityki Rolnej, podjęła decyzję o zniesieniu od 2010 roku systemu płatności z tytułu roślin energetycznych – wyjaśnia Małgorzata Książyk, dyrektor Biura Prasowego Ministerstwa Rolnictwa i Rozwoju Wsi.
Taka decyzja Rady Unii Europejskiej wzięła się stąd, że wielkość upraw roślin energetycznych przekroczyła 2 mln ha, czyli maksymalną powierzchnię objętą dopłatami. Władze Unii uznały, że rynek roślin energetycznych rozwinął się na tyle, że dalsze wspieranie ich upraw nie ma już uzasadnienia.

Przegranymi będą rolnicy

Energetycy mimo wszystko zapowiadają, że chcą walczyć o utrzymanie dopłat do zakładania plantacji, bo właśnie związane z tym koszty to największa bariera inwestycyjna dla rolników. Koszty założenia plantacji na przykład wierzby energetycznej szacowane są na 6,5–9,1 tys. zł na hektar. Plantacje nie mogą być zbyt małe, bo uprawa się wtedy nie opłaca. Aby więc stworzyć plantację o powierzchni na przykład 20 ha, trzeba zainwestować w skrajnym przypadku prawie 200 tys. zł.
– Chcemy podjąć walkę o utrzymanie dopłat do zakładania plantacji, bo wprowadzono to dofinansowanie raptem w 2007 roku. Plantacje jeszcze się nie rozwinęły, a rząd się już wycofuje z dopłat – mówi Krzysztof Sienicki.
Przyszłość produkcji biomasy nieleśnej w Polsce jest niepewna, ale mimo to energetyka inwestuje we współspalanie. W przypadku produkcji prądu inwestycje takie są relatywnie tanie. W miniony piątek PGE Elektrownia Turów uruchomiła instalację spalania biomasy w dwóch blokach spośród dziewięciu. Wydała na nią 8 mln zł, a budowa trwała dziewięć miesięcy.
– Zdecydowaliśmy się na tę inwestycję, ponieważ nasze analizy wykazały, iż wytwarzanie energii zielonej w procesie współspalania węgla brunatnego z biomasą jest dla nas bardzo opłacalne. Zachętą do podejmowania podobnych inwestycji jest wsparcie finansowe ze strony państwa w postaci tzw. zielonych certyfikatów przyznawanych producentom energii elektrycznej ze źródeł odnawialnych – mówi Roman Walkowiak, prezes PGE Elektrowni Turów.
Niektóre firmy nawet zakładają własne plantacje.
– Zdecydowaliśmy się na samodzielną uprawę miskantusa po to, aby nie skazywać się wyłącznie na zewnętrzne dostawy biomasy oraz po to, żeby zdobyć wiedzę na ten temat. Skala tych upraw, około 2500 ha, nie daje nam samowystarczalności, ale daje wiedzę o kosztach prowadzenia plantacji i pozwala racjonalnie oceniać ceny składanych nam ofert zakupu biomasy – mówi Marian Strumiłło, wiceprezes zarządu Dalkii Polska.
Firma poza tym ogłosiła przetarg na dostawę 500 tys. ton biomasy rocznie przez kilka lat.
Jeśli biomasy krajowej proukcji będzie brakować, to chętni do zaspokojenia popytu znajdą się za granicą, a stracą na tym polscy rolnicy.
– Głównym produktem, który nam się proponuje w ofertach, są łuski słonecznika w postaci peletów sprowadzane głównie z Ukrainy. Ktoś inny więc już wykorzystuje nasze zapotrzebowanie na surowce – mówi Krzysztof Sienicki.
LOTOS LICZY NA PALIWO Z BIOMASY
Biomasą zainteresowała się branża naftowa. Grupa Lotos (GL) chce produkować na bazie rzepaku produkt o specyfikacji oleju napędowego. Na drodze do wprowadzenia paliwa z biomasy na stacje stanęły jednak przepisy. Jak podkreśla Bogdan Janicki, dyrektora Biura Studiów Strategicznych GL, obowiązujące prawo nie przewiduje bowiem ulg akcyzowych dla takiego paliwa. Poza tym nie daje możliwości zakwalifikowania biomasy do grona produktów, z których wykorzystania rafinerie mogą rozliczać Narodowy Cel Wskaźnikowy, czyli wyznaczony minimalny poziom biokomponentów, jaki muszą w ciągu roku dodawać do benzyn czy oleju napędowego.
Według ekspertów paliwo silnikowe z biomasy pod względem jakościowym nie różni się od paliw tradycyjnych, jest jednak bardziej ekologiczne. Przy jego produkcji do oleju napędowego dodawany jest surowy olej rzepakowy. Nie ma więc, jak w przypadku produkcji estrów (biokomponent), agresywnych odpadów i gliceryny.
Zmianę przepisów, które blokują wykorzystanie biomasy przy produkcji paliw silnikowych, GL postuluje już od ponad roku. Resort gospodarki zajął się już sprawą, choć będzie to wymagać zmiany ustawy biopaliwowej.
Polityka energetyczna do roku 2030 / DGP