Od stycznia wciąż nie otrzymujemy gazu z kontraktu z RosUkrEnergo, a to 18 proc. naszych potrzeb.
Musimy zatem jak najszybciej pozyskać od Rosjan brakujące wolumeny na ten rok i podpisać umowę na dostawy ok. 2,5 mld m sześc. gazu rocznie na kolejne lata. Jesteśmy w potrzebie, bez alternatywy na zakup surowca z innych źródeł. Gazprom trzyma nas więc w szachu. Wykorzystuje sytuację i mnoży żądania. Chce m.in. zmniejszyć wysokość opłat za przesył gazu przez Polskę, choć te są i tak na bardzo niskim poziomie. Domaga się, byśmy - przy okazji przedłużenia umowy - zwiększyli dostawy prawie dwukrotnie, choć przy spadającej krajowej konsumpcji gazu i planowanym imporcie LNG przez świnoujski gazoport oznaczałoby to nadmiar surowca. Za niewykorzystany gaz oczywiście musielibyśmy zapłacić. I to niemało. Polska uzależniona jest od dostaw z Rosji, a to sprawia, że za gaz płacimy więcej niż choćby Francuzi, mimo że droga przesyłu surowca do Polski jest znacznie krótsza. Jednak Francja z tego kierunku importuje jedynie 20 proc. zużywanego gazu. Surowiec sprowadza też z Wlk. Brytanii oraz poprzez terminale LNG, głównie z Algierii. Tylko taka dywersyfikacja dostaw może być kartą przetargową w negocjacji z Rosjanami. Niestety my jej nie mamy.