Doświadczenia związane z umieszczaniem pierwszych leków z importu równoległego na listach refundacyjnych to sygnał, że potrzebne są nowe procedury uwzględniające specyfikę tego zjawiska.
Obecnie leki z importu równoległego trafiają na listy leków refundowanych z najniższą ceną i własnym limitem refundacji, które ustala się w odniesieniu do najtańszego w grupie odpowiednika. Taka formuła jest próbą wyjścia naprzeciw importerom równoległym, jednak nie uwzględnia w pełni specyfiki tego zjawiska. Lepszym rozwiązaniem mogłoby być na przykład procentowe określenie, o ile miałby być tańszy lek z importu równoległego, żeby znaleźć się z urzędu na liście leków refundowanych. Rozwiązanie to pozwoliłoby wcześniej uzyskać oszczędności z importu równoległego. Tym razem bowiem od momentu złożenia wniosków do opublikowania list minęło ponad dziewięć miesięcy.
Gdyby natomiast przychylić się do propozycji tzw. ułomnej refundacji, kiedy cena leku z importu równoległego nie może być wyższa od ustalonego limitu, rzeczywiście zagwarantowalibyśmy pewność obrotu i bezpieczeństwo finansowe firmom farmaceutycznym, nie zaś oszczędności pacjentom i Narodowemu Funduszowi Zdrowia. Część leków referencyjnych nie miałoby konkurencji w postaci importu równoległego.
Trzeba się natomiast zgodzić ze stwierdzeniem, że importerzy mają trudności ze spełnieniem wszystkich wymagań stawianych we wnioskach refundacyjnych. Powodem jest niedostosowanie wniosków do specyfiki importu równoległego. Importer nie jest wytwórcą i nie dysponuje danymi dotyczącymi skuteczności klinicznej i efektywności kosztowej produktu. Może on zagwarantować pokrycie ograniczonego zapotrzebowania rynku na dany produkt. Informuje jednak o tym we wniosku refundacyjnym, określając ilość leku, którą zobowiązuje się dostarczyć, podobnie jak czynią to pozostałe podmioty, odpowiednio to dokumentując.
Z tego powodu leki z importu równoległego objęte są osobnymi limitami refundacji. Import równoległy zapewnia oszczędności w granicach możliwości dostaw dostępnych dla importerów. W żadnym przypadku ewentualne ograniczenia dostępności leków z importu równoległego nie wpływają na dostępność danego produktu leczniczego dla pacjentów, którzy zawsze mają możliwość zakupu swojego leku w cenie proponowanej przez producenta.
Nie ma też podstaw do kwestionowania przedstawianej przez importera analizy wpływu na koszty refundacji leku. Importerzy mogą oszacować oszczędności, zestawiając cenę leku referencyjnego z ceną leku z importu równoległego. Można również określić zapotrzebowanie rynku na podstawie wyników i trendów sprzedaży z lat poprzednich. Są tego z pewnością świadomi także producenci, bo trudno uwierzyć, by nie śledzili na bieżąco wpływu importu równoległego na sprzedaż ich produktów.
W większości krajów Unii Europejskiej importerzy równolegli uzyskują silne wsparcie instytucji odpowiedzialnych za politykę refundacyjną. W Danii produkty z importu równoległego w sposób automatyczny uzyskują prawo do refundacji. Szwedzki system zapewnia zwrot ceny leku do wysokości ceny najtańszego leku dostępnego w aptece. W Niemczech określony odsetek leków refundowanych musi pochodzić z importu równoległego, a w Wielkiej Brytanii aptekarze w praktyce otrzymują refundację obliczoną na podstawie kwoty wynikającej z cen urzędowych pomniejszonej o tzw. odpis (ang. claw-back), co skłania ich do bilansowania swoich budżetów poprzez wydawanie tańszych leków z importu równoległego.
W Polsce import równoległy rozwija się dopiero od trzech lat i nie funkcjonują u nas jeszcze tego typu rozwiązania. Po raz pierwszy natomiast leki z importu trafiły na listy refundacyjne. Obecnie w celu pełnego wykorzystywania możliwości tego trzeciego pełnoprawnego uczestnika rynku trzeba zastanowić się nad dostosowaniem procedur do specyfiki importu równoległego.