Ciekawe rzeczy pisze w swoim tekście Henrik Isakson. Atakuje powszechnie panujące przekonanie, że Unia może i powinna chronić swoje miejsca pracy przed nieuczciwą konkurencją z zagranicy. Że nawet wówczas, gdy importowany z Chin towar pojawia się na półce supermarketu ze zdumiewająco niską ceną, a nasi producenci przekonują, że jest to przejaw nieuczciwej konkurencji - nie trzeba w to wcale wierzyć.
Po pierwsze, nie trzeba wierzyć dlatego, że choć przypadki nieuczciwej konkurencji czasem rzeczywiście mogą się zdarzyć, zazwyczaj mamy do czynienia z normalnymi praktykami biznesowymi (jakich nasi producenci nie zawahają się użyć na rynku wewnętrznym). Po drugie, dlatego, że wezwanie do zahamowania lub obłożenia taniego importu dodatkowymi cłami zazwyczaj motywowane jest nie tym, że konkurencja jest rzeczywiście nieuczciwa - ale że jest po prostu groźna dla broniących swoich zysków firm i broniących swoich miejsc pracy związków zawodowych (bo tania). Po trzecie, dlatego, że w zglobalizowanym świecie nigdy nie wiadomo, czy wprowadzając antydumpingowe cła, nie uderzamy przypadkiem mocniej w swoje własne firmy niż w cudzoziemców. Po czwarte, dlatego, że jeśli nie pozwalamy na tańszy import, zgadzamy się na cenowy dyktat producentów krajowych, a w ślad za tym wszyscy płacimy wyższe rachunki w sklepach. No i wreszcie, po piąte, dlatego, że zachęcamy w ten sposób naszych producentów do kontynuacji nieefektywnej, niekonkurencyjnej produkcji, zamiast pozwolić na to by rynek zmusił ich do poszukiwania takiej działalności, która przynosi wyższą wartość dodaną. Z korzyścią dla rozwoju gospodarczego kraju.
Argumenty za wolnym handlem i przeciw protekcjonizmowi są silne, ale często trudno przebijają się do świadomości. Także w Polsce. A to właśnie pokazuje najlepiej, jak częste jest pojmowanie gospodarczej sprawiedliwości w stylu Kalego. Jeszcze kilkanaście lat temu wystarczyła skarga zachodnioeuropejskich producentów, aby Komisja Europejska wszczynała procedurę antydumpingową przeciw polskiemu eksportowi. Zazwyczaj dotyczyło to po prostu sytuacji, w której polski eksport wzrastał na tyle szybko, że komuś to zaczynało przeszkadzać. Procedura oznaczała blokadę eksportu, a zazwyczaj kończyła się nałożeniem ceł antydumpingowych albo zmuszeniem nas do dobrowolnego ograniczenia eksportu. Wtedy uważaliśmy to zazwyczaj za szykanę mającą na celu zwalczenie groźnego konkurenta. I zazwyczaj mieliśmy rację, bo to Kalemu ukradli krowę.
Ale dziś jesteśmy krajem Unii - i to nasi producenci lobbują na rzecz ograniczania zbyt szybko rosnącego eksportu z Chin czy Wietnamu. I większość Polaków wydaje się z nimi zgadzać. Bo teraz to Kali ukraść krowę.