- Jeżeli teraz zmieni się zasady już udzielonej pomocy w ramach tarczy, to niektóre firmy będą miały prawo czuć się oszukane. Okaże się, że nasz rząd promuje i nagradza za niedoszacowanie ryzyka - mówi dr Sławomir Mentzen, szef kancelarii doradztwa podatkowego Mentzen, prezes Kongresu Polskiego Biznesu, polityk Konfederacji.
Zgodnie z regulaminem przyznawania subwencji z Tarczy Finansowej pieniądze trzeba oddać, jeśli w ciągu 12 miesięcy od otrzymania środków zaprzestanie się prowadzenia działalności gospodarczej (w tym ją zawiesi) lub otworzy postępowanie upadłościowe bądź restrukturyzacyjne. Wiadomo już, że wiele firm zastanawia się nad zawieszeniem lub restrukturyzacją. Czy pańskim zdaniem rząd powinien zmienić zasady przyznawania subwencji z mocą wsteczną?
Wiosną przedsiębiorcy musieli stanąć przed bardzo trudną decyzją. Mogli zamknąć działalność i minimalizować straty lub próbować przetrwać kryzys, narażając się na utratę wszystkich oszczędności i wpadnięcie w długi. Musieli ocenić, jak poważny będzie kryzys gospodarczy, jak rozwijała się będzie epidemia i jakimi środkami będzie walczyło z nią państwo. Jeżeli ktoś jest świetnym restauratorem, to niekoniecznie musi mieć umiejętności przewidywania tak dynamicznych i złożonych procesów. Jeżeli ktoś decydował się na wzięcie pomocy, musiał nie tylko obiecać, że nie zamknie czy nie zawiesi działalności, musiał też utrzymać poziom zatrudnienia. To były często bardzo dramatyczne decyzje ‒ poddać się i ratować resztki oszczędności czy też wziąć pomoc i ryzykować wielkimi stratami i zadłużeniem.
Ostrzegałem wiosną przedsiębiorców, żeby zastanowili się, czy na pewno chcą kontynuować działalność. Prosiłem, by przemyśleli, na jak długo starczy im oszczędności, na ile zmieni się struktura popytu, kiedy ich branża może wrócić do życia? Zwracałem uwagę, że grypa hiszpanka miała trzy fale, z których środkowa była największa. Mówiłem, że lockdown nie jest metodą na pozbycie się wirusa, a jedynie na odłożenie problemu w czasie. Niestety naszego rządu nie było stać na tak szczerą komunikację problemu. Miesiącami zapewniano Polaków, że wirus jest już w odwrocie i pokonaliśmy go. Najważniejsi politycy obiecywali, że nie będzie kolejnego lockdownu. Trudno mieć pretensje do przedsiębiorców za to, że uwierzyli własnemu rządowi.
W rezultacie, jeżeli ktoś wziął pomoc, mając nadzieję na to, że problemy potrwają tylko kilka miesięcy, a działa w branży, która do tej pory nie wróciła do działalności lub została ponownie zamknięta jesienią, to pewnie będzie musiał oddać te pieniądze. Dlatego właśnie nazywałem oferowaną przedsiębiorcom pomoc betonowym kołem ratunkowym.
Polski Fundusz Rozwoju wyjaśnił, że środki z tarczy były znaczące i powinny zabezpieczyć płynność firm co najmniej do końca tego roku. Może więc nie powinno się z pieniędzy publicznych podawać kolejnych kroplówek niewydolnym finansowo przedsiębiorcom?
To nie jest takie proste. Pomoc była powszechna, to był warunek tego, aby mogła zostać udzielona szybko. Stąd pieniądze trafiły również do firm, które jej nie potrzebowały, do firm, które bardzo szybko dostosowały się do nowych warunków i działają już od miesięcy na pełnych obrotach. Te przedsiębiorstwa rzeczywiście mają teraz spore nadwyżki gotówki. Ich wysoką płynność potęguje też obawa przez inwestowaniem w tak niepewnych czasach.
Ale są też firmy, które tak dobrze sobie nie poradziły. Trzeba rozróżnić przedsiębiorców, którzy nie są w stanie odnaleźć się w nowej rzeczywistości i dostosować do niej, od tych, którym często bez żadnego ostrzeżenia rząd zakazał prowadzenia działalności. To są dwie zupełnie inne sytuacje. Zwracam też uwagę, że głównym celem pomocy było zachowanie miejsc pracy. Nie bez powodu wysokość udzielanej pomocy zależała od liczby zatrudnianych pracowników, a warunkiem jej udzielenia było utrzymanie stanu zatrudnienia. Pieniądze poszły do przedsiębiorców, ale ich faktycznymi beneficjentami byli pracownicy. W branżach szczególnie dotkniętych, takich jak gastronomia i turystyka, dominuje zatrudnianie młodych osób na umowie zlecenia. Gdyby nie pomoc, doszłoby do skokowego wzrostu bezrobocia, który mogliśmy zauważyć w USA.
Spójrzmy na gastronomię. Jest to bardzo ryzykowna branża. Większość nowych lokali szybko pada. Ale są takie, które istnieją latami i bardzo dobrze sobie radzą. Wiosną i jesienią zakazano im prowadzenia działalności. Czy zostały zastąpione przez firmy lepiej radzące sobie z rzeczywistością? Czy jakikolwiek pub może sprzedawać piwo na wynos? Przecież prawo nawet na to nie pozwala. Czy gdy już wrócimy do normalności, przestaniemy chodzić do restauracji, przestaniemy wychodzić na piwo? W tym przypadku ewidentnie mamy do czynienia z przejściowym spadkiem popytu. Do wyboru mamy ratowanie miejsc pracy i istniejących lokali lub doprowadzenie do ich upadku. Najlepiej byłoby oczywiście nie zamykać tych miejsc, tak jak w Szwecji, ale na to nasz rząd się nie zdecydował.
Czy państwo powinno przez kolejne miesiące pompować pieniądze w utrzymanie przedsiębiorców na powierzchni? Bądź co bądź, bycie przedsiębiorcą to działanie na własny rachunek, ale i własne ryzyko.
Oczywiście, że ciągłe ponoszenie ryzyka jest wpisane w prowadzenie działalności gospodarczej. Nie bez powodu Schumpeter pisał o twórczej destrukcji w kapitalizmie. Kapitalizm to dżungla, gdzie lepiej przystosowani wygrywają z tymi, którzy nad zmianami nie nadążają. Mam jednak wątpliwości, czy ta żelazna zasada powinna mieć w tym przypadku zastosowanie w całości. Zresztą nie musimy tego nazywać pomocą. Możemy mówić o odszkodowaniach dla przedsiębiorców, którym państwo zakazało możliwości prowadzenia działalności. Przy takim ujęciu problemu nawet najwięksi zwolennicy wolnego rynku nie powinni mieć żadnych wątpliwości co do zasadności transferu pieniędzy ze Skarbu Państwa do przedsiębiorców.
Premier Mateusz Morawiecki zapowiedział po naszym tekście, że rozważana jest zmiana zasad, która objęłaby także firmy, które wzięły pieniądze już kilka miesięcy temu. Czy to dobry pomysł? I jak taka zmiana powinna wyglądać?
Każde wyjście z obecnej sytuacji będzie złe. Jest wiele firm, które odmówiły przyjęcia pomocy wiosną, ponieważ bały się konieczności zwrotu środków w przypadku zamknięcia działalności. Ich właściciele uznali, że nie są w stanie przewidzieć, co przyniesie przyszłość i kiedy sytuacja się unormuje. Jeżeli teraz zmieni się zasady już udzielonej pomocy, to te firmy będą miały prawo czuć się oszukane. Okaże się, że nasz rząd promuje i nagradza za niedoszacowanie ryzyka. Z drugiej strony brak zmiany będzie oznaczał, że wielu przedsiębiorców upadnie tylko dlatego, że zdecydowali się na wzięcie pomocy. Gdyby te firmy zrezygnowały z pomocy i zwolniły wiosną pracowników, wyszłyby na tym lepiej. Dlatego właśnie wiosną nazywałem tarczę antykryzysową betonowym kołem ratunkowym. Nie minęło kilka miesięcy, a to koło zaczęło topić firmy, którym miało pomóc.
Wiosną nazywałem tarczę antykryzysową betonowym kołem ratunkowym. Nie minęło kilka miesięcy, a to koło zaczęło topić firmy, którym miało pomóc