Zwykle nie lubimy smaku gorzkiego i cieszymy się słodkim. Przyczyną tego jest proces ludzkiej ewolucji, który pomógł nam, jako gatunkowi, przetrwać. Gorzkie jedzenie przez milenia sugerowało truciznę, podczas gdy słodkie zapewniało uśmierzenie głodu. Dziś, paradoksalnie, te proste zasady przestały być już tak oczywiste jak kiedyś.
Czy będziemy mieli opłatę, czy podatek cukrowy? W latach 70. XX w. Alfred Kahn, szef zespołu regulacji pod rządami amerykańskiego prezydenta Jimmy’ego Cartera, był przekonany, że określone polityki administracyjne doprowadzą do recesji. Po tym jak prezydent skarcił go za używanie terminu „recesja”, który źle się kojarzył, zaczął mówić, że gospodarka „stanie się bananem”. Po sprzeciwie producentów bananów zmienił swój eufemizm na „kumkwat”. Odbiorcy mają swój rozum i wiedzą, że oba owoce są słodkie (i trochę gorzkie, niestety).
Odnotowuje się skokowy wzrost spożycia cukru w krajach rozwiniętych, w tym także w Polsce. W 2015 r. spożycie na przeciętnego Polaka wynosiło 40,5 kg, a obecnie jest to kilkanaście kilogramów więcej. Efektem rosnącej konsumpcji cukru, zwłaszcza „ukrytego” w produktach takich jak słodkie napoje, soki, jest epidemia otyłości – połowa Polaków ma nadwagę. To choroba, na którą najczęściej zapada się wskutek złej diety i zbyt małej aktywności fizycznej. Niezdrowej diecie, w tym tej przesadnie zawierającej cukier, przyjrzał się rząd, twierdząc, że niezbędna jest „opłata”. Urzędnicy argumentują, że zdrowa żywność jest zdecydowanie droższa od śmieciowego jedzenia, a większość społeczeństw kieruje się ceną podczas zakupów. Wprowadzenie podatku może zniwelować, choćby częściowo, te różnice, a opłata podreperuje budżet NFZ.
Greg Mankiw, amerykański ekonomista, twierdzi, że podatek od cukru jest modelowym podatkiem „od grzechu”, ponieważ zniechęca do spożywania kuszących, słodkich napojów. Podatki „od grzechów” są generalnie nakładane na towary uznane za szkodliwe dla społeczeństwa. Przykładowo za papierosy trzeba zapłacić więcej, co powoduje ograniczenie konsumpcji, ale też zwiększenie dochodów potrzebnych służbie zdrowia, by leczyć osoby cierpiące na choroby związane z paleniem. Podatki „od grzechu” służą więc do podwyższenia ceny w celu ograniczenia wykorzystania nie do końca zdrowych produktów. Zasadniczo ich celem jest ochrona jednostki przed samym sobą, jednak Mankiw paradoksalnie zauważa również, że sytuacja jest odwrotna niż spodziewana – zdrowi konsumenci żyją dłużej, więc kosztują system więcej niż ci, którzy szybciej umierają. Jest jeszcze kolejny aspekt tego problemu – czy w ogóle możemy uznać otyłość za problem zdrowia publicznego? A nawet więcej, czy otyłość, a więc także kwestia uprawiania sportu, jest sprawą osobistą czy publiczną? Czy przesadne oglądanie telewizji i jedzenie śmieciowego jedzenia, przez co powstaje otyłość, należy do problemów zdrowia publicznego? Bo jeśli niewłaściwą dietę i brak ruchu fizycznego uznamy jednak za sprawę prywatną, to raczej będzie to przypominać problem chodzenia na obcasach czy uprawiania sportów ekstremalnych. Indywidualne ryzyko i konsekwencje jego podejmowania wynikają wtedy z wolności prywatnych wyborów podejmowanych nawet wtedy, gdy skutkiem mogą być przewlekłe choroby i skrócenie życia.
Podatki od cukru wprowadzone w kilku krajach (m.in Meksyk, Dania, Francja) wykazały niewielki krótkoterminowy spadek konsumpcji produktów nimi obłożonych. Jednakże nie ma dowodów na to, że podatki od cukru pomogły obniżyć BMI lub wskaźniki otyłości. Skoro pod płaszczykiem troski o obywateli wprowadza się nowy podatek, to de facto nie chodzi wyłącznie o zmniejszenie konsumpcji szkodliwego produktu, tylko o dodatkowe pieniądze. Ponadto podatek taki ma charakter regresywny i krzywdzi biednych. Osoby i rodziny o niższych dochodach wydają większą część swojego dochodu na żywność, często gorszej jakości, niż osoby o wyższych dochodach. I to w nich uderzy on najbardziej.
Przez lata byliśmy przekonywani, że tłuszcz jest źródłem naszych problemów zdrowotnych. Tak wyrzucało się masło i zjadało margarynę, zaopatrywało się w odtłuszczone mleko. Z biegiem lat zdaliśmy sobie sprawę, że tłuszcz nie jest wcale zły, a wiele produktów o jego niskiej zawartości nie ma wartości odżywczych. Niektóre nawyki żywieniowe, które przyjęliśmy, aby zastąpić tłuszcz, wyrządzały nam krzywdę, bo na przykład konsumowaliśmy za dużo węglowodanów, czyli de facto cukru. Obecnie okazuje się, że cukier jest zły. Nawet jeżeli jest to prawda tylko dla części cukrów (fruktoza, glukoza, sacharoza), to rzeczywistość jest jeszcze bardziej podstępna. Napoje słodzone cukrem, od napojów gazowanych po napoje sokowe, są legalnymi produktami, które nie są niebezpieczne i, z tego względu, niekoniecznie będą prowadzić do negatywnych skutków zdrowotnych. Decyzje dotyczące diety są bardzo złożone, a osoby, które lubią napoje gazowane, mogą odżywiać się zdrowiej niż osoby, które takich napojów nie piją. Konsumenci mogą zrekompensować sobie spożycie cukru z innych źródeł.
Nacisk na opodatkowanie napojów słodzonych to tylko pierwszy krok. Następnym może być podatek od słodkich latte, gorącej czekolady, lodów, soli, białej mąki, także nazywanej „białą śmiercią”, czy mięsa, który był już dyskutowany w organach UE. Przekonanie, że możemy narzucać właściwe wybory żywieniowe społeczeństwu i poszczególnym osobom, jest aroganckie i całkowicie ignoruje złożoność diety. Krok w stronę państwa układającego preferowany jadłospis to jednocześnie krok ku rozszerzeniu państwa opiekuńczego na nasze zdolności do podejmowania własnych decyzji żywieniowych.