Po roku z pierwotnego składu kierownictwa operatora został tylko wybrany przez pracowników Andrzej Bodziony.
Od wczoraj swojej funkcji nie pełni już wiceprezes ds. sprzedaży Grzegorz Kurdziel. Z osób wybranych w ub.r. przez radę nadzorczą spółki złożył rezygnację jako ostatni. W Poczcie Polskiej pracował od 1996 r. – początkowo jako listonosz. Od 2016 r. był członkiem zarządu kierowanego przez Przemysława Sypniewskiego.
To od prezesa zaczęła się fala rezygnacji. Sypniewski odszedł w kwietniu br., podczas zamieszania z planowanymi na maj korespondencyjnymi wyborami prezydenckimi (finalnie głosowanie przełożono na czerwiec). Na jego miejsce delegowano z rady nadzorczej Tomasza Zdzikota, który 15 czerwca już formalnie został prezesem spółki. Niedługo potem zaczął się wykruszać zarząd, z którym Przemysław Sypniewski wiosną ub.r. zaczął drugą kadencję.
6 sierpnia rezygnację złożył wiceprezes ds. rozwoju Tomasz Janka, a sześć dni później – odpowiedzialny za logistykę Paweł Przychodzeń. 13 sierpnia rada nadzorcza na wiceprezesa ds. szkoleń powołała Wiesława Włodka, który rok wcześniej nie załapał się na kolejną kadencję. 14 sierpnia z rady do zarządu delegowano Krzysztofa Falkowskiego, którego później powołano na wiceprezesa ds. operacyjnych. A 25 sierpnia zrezygnował wiceprezes ds. finansów Tomasz Cicirko. Trwa postępowanie kwalifikacyjne na to stanowisko. Poczta nie szuka natomiast nikogo do sprzedaży – największego pionu, odpowiadającego za ok. 90 proc. obrotów operatora i skupiającego blisko 60 tys. z prawie 80-tysięcznej załogi.
Kto przejmie te obowiązki? Spółka nie informuje. Nie podaje też powodów wymiany zarządu. Jeśli chodzi o pion sprzedaży, w grę wchodzą trzy rozwiązania. Może go przejąć Andrzej Bodziony, który od 2016 r. do czasu objęcia funkcji wiceprezesa był dyrektorem w Krakowie, albo Wiesław Włodek, który ubiegał się o te obowiązki w ub.r. Według trzeciej wersji sprzedaż będzie nadzorował prezes Zdzikot.
Nasi rozmówcy ze spółki podkreślają, że trzeba to szybko rozstrzygnąć, bo zostały tylko trzy miesiące do szczytu paczkowego. – Rozumiem, że nowy prezes chce sobie sam dobierać współpracowników, a nie pracować z ludźmi poprzednika. Boimy się jednak, jak to się odbije na finansach Poczty i w konsekwencji naszych pensjach – mówi jeden z nich.
Wypłaty za sierpień, które niedługo otrzymają pocztowcy, nie będą uwzględniały premii. To oznacza utratę ok. 300 zł na głowę – przy pensjach w większości na poziomie płacy minimalnej (2,6 tys. zł brutto).
Operator oszczędza, bo epidemia COVID-19 przyspieszyła tempo spadku listów. Zamiast 9–10 proc. szacowanych na br. faktyczny spadek w pierwszym półroczu przekroczył 20 proc. Listy w ub.r. stanowiły dwie trzecie z 7 mld zł wpływów Poczty. Z rosnącego rynku przesyłek kurierskich, ekspresowych i paczkowych pochodzi tylko jedna piąta obrotów.
Firma otrzyma rekompensatę za utracone z powodu COVID-19 przychody, co w skali całego roku szacuje się na 600 mln zł. Przyznano jej też 70 mln zł za odwołane wybory majowe oraz wynagrodzenie za obsługę głosowania w czerwcu i lipcu. – Środki, które spółka otrzymała, i te, o które się ubiega w ramach tarczy 4.0, pomogą w bieżącym funkcjonowaniu przedsiębiorstwa, jednak nie pokryją w pełni spadku przychodów – informuje jednak rzeczniczka Poczty Justyna Siwek.
W tej sytuacji pracownicy obawiają się restrukturyzacji, czyli de facto zwolnień – jeśli nie w tym roku, to na początku przyszłego. Byłby to zasadniczy zwrot dla największego w kraju pracodawcy, który w ostatnich latach skupiał się na rekrutacji.
Na pytanie o zwolnienia spółka nie odpowiada wprost. – Zarząd będzie na bieżąco reagował na sytuację i informował partnerów społecznych oraz pracowników o podejmowanych działaniach. Zarząd kieruje się interesem Poczty i ochroną miejsc pracy pocztowców – zapewnia Justyna Siwek.