W latach 2021–2027 kraje unijne przeznaczą na rozwój 1,8 bln euro. Do tego można dodać niebagatelne sumy pochodzące z budżetów krajowych w ramach zapowiadanych pakietów stymulacyjnych.
Wszystko po to, by nasz kontynent wyszedł z marazmu gospodarczego wywołanego koronawirusem. Europejska gospodarka skurczy się w 2020 r. o około jedną dziesiątą. Skala spadku przeniesie wiele gospodarek z powrotem nawet do 2012 lub 2013 r. Także Polska cofnie się przez to, że zanotujemy w tym roku recesję. Kluczowe jednak będzie, jakie podejmiemy dalsze kroki.

Polak unika niepewności

Do tej pory Polacy cechowali się unikaniem sytuacji, w których pojawia się duża doza niepewności. A to ostatnie słowo było odmieniane w trakcie koronakryzysu na tysiąc sposobów. W badaniach Geerta Hofstedego można zaobserwować różnice pomiędzy kulturami poszczególnych krajów. Jednym z wymiarów jest unikanie niepewności, które wiąże się ze sposobem, w jaki społeczeństwo radzi sobie z faktem, że przyszłość nigdy nie może być poznana: czy powinniśmy próbować kontrolować przyszłość, czy po prostu pozwolić jej się wydarzyć?
Ten wybór niesie ze sobą niepokój, a różne kultury nauczyły się na różne sposoby radzić sobie z niejednoznacznymi lub nieznanymi sytuacjami. Każde społeczeństwo stworzyło własne przekonania i instytucje, dzięki którym stara się ich unikać. Polska w tym wymiarze ma 93 pkt. Oznacza to, że nasze społeczeństwo preferuje pewność; nie lubi sytuacji, w których przyszłość nie jest znana. Dla porównania Amerykanie mają w tym wskaźniku 46 pkt, a Francuzi 86 pkt.
Kraje wykazujące wysoki poziom unikania niepewności zachowują sztywne kodeksy przekonań i zachowań, nie tolerując niekonwencjonalnych idei. W tych kulturach istnieje emocjonalna potrzeba wprowadzenia reguł (nawet jeśli zasady nigdy nie działają), ludzie mają wewnętrzną potrzebę bycia zajętym i ciężkiej pracy. Precyzja i punktualność są normą, innowacyjności można się sprzeciwiać, a bezpieczeństwo to ważny element indywidualnej motywacji. W kulturze takiej jak nasza będziemy o wiele ostrożniej wydawać pieniądze w momencie, w którym w gospodarce zagości niepewność.

Będzie mniej inwestycji

Niepewność i kultura narodowa przekładają się na decyzje firm w trakcie kryzysu. Według badań Francusko-Polskiej Izby Gospodarczej w czerwcu ponad połowa ze 190 przebadanych firm ograniczyła lub wyhamowała inwestycje. Nie jest to jednak jedyne badanie, w którym widać duże ryzyko zastopowania prywatnych inwestycji.
Ekonomiści Narodowego Banku Polskiego pokazują dość pesymistyczne prognozy dotyczące wkładu inwestycji do PKB. Analitycy banku centralnego uważają, że do końca 2022 r. inwestycje nie wrócą do poziomu z końca 2019 r., czyli sprzed pandemii. Według tych założeń lęk przed ryzykiem utrzyma się długo. Zdaniem NBP skutkiem załamania w strefie euro będzie zamrożenie inwestycji firm eksportowych w Polsce. 25 proc. firm ankietowanych przez NBP mówi o wstrzymywaniu projektów.
Ponadto, według badań Polskiego Instytutu Ekonomicznego z połowy lipca, większość firm zakłada, że pandemia COVID-19 zostanie z nami na dłużej, co by sugerowało, że nie będą one chciały inwestować w takiej perspektywie. Zaledwie 17 proc. przedsiębiorców oczekuje, że pandemia potrwa do końca bieżącego roku, 32 proc. spodziewa się, że potrwa rok, dwa, a 35 proc., że nawet dłużej. Czyli jeszcze przez co najmniej dwa lata będziemy odczuwali skutki COVID-19. A stopa inwestycji w Polsce była niesatysfakcjonująca już u progu pandemii. Suma publicznych i prywatnych nakładów inwestycyjnych w relacji do PKB wynosiła w latach 2000–2019 średnio 19 proc., o 1 pkt proc. mniej niż średnia dla Niemiec i 1,7 pkt proc. mniej niż przeciętnie w UE.

Estoński CIT i europejski budżet

Ciężar inwestora musi wziąć na siebie państwo poprzez system zachęt i subsydia. Firmy mogą się zdecydować na inwestowanie, ale tylko jeżeli będą mogły skorzystać z nowego mechanizmu fiskalnego, tzw. estońskiego CIT, i dostaną pieniądze na projekty rozwojowe z Funduszu Odbudowy. Ponad 700 mld zł, które Polska otrzyma w ramach kolejnego budżetu unijnego, musi być w przytłaczającej części wykorzystane na rozwój gospodarki. Musimy przygotować dobrą listę projektów, na które dostaniemy dofinansowanie z Unii Europejskiej. Trzeba wykorzystać cały dostępny budżet i przeprowadzić najważniejsze działania, w tym związane z transformacją energetyczną.
W 2021 r. w Polsce wejdzie w życie tzw. estoński CIT. W przypadku tego zreformowanego mechanizmu podatkowego zasada jest prosta: firmy o obrotach do 50 mln zł nie będą musiały płacić podatku dochodowego tak długo, aż nie będą wypłacać zysków. Innymi słowy, podatek odprowadzą nie od wypracowanego przez firmę zysku w danym roku, ale dopiero w momencie wypłaty tego zysku z firmy w formie dywidendy. Koszty tego rozwiązania dla budżetu to ok. 5 mld zł rocznie, ale środki te powodują, że firmy będą musiały dołożyć więcej własnych pieniędzy do prowadzonych inwestycji.
Sukces nowego mechanizmu podatkowego i wydatkowania środków europejskich w Polsce powinien nam pozwolić nadrobić straty wywołane przez pandemię. Inwestycje są dzisiaj farmakoterapią dla schorowanej gospodarki Polski, Europy i świata. Każdy rząd zastanawia się, jak je uruchomić, by uzyskać jak najwięcej jak najmniejszym kosztem. Każdy kraj chce i musi mieć swój własny New Deal.
Najważniejsze, by inwestycje publiczne przełamały lęki prywatnego biznesu. Estoński CIT sprawi, że nawet przy niskich rynkowych stopach procentowych małe i średnie firmy często nie będą miały zdolności pozyskiwania finansowania po atrakcyjnym koszcie. Łatwiejszy dostęp do pieniędzy pozwoli im szybciej podejmować decyzje inwestycyjne, co nie zawsze jest możliwe, jeśli trzeba się ubiegać o finansowanie na rynku. Jeżeli do tego dołoży się projekty dobrze skrojone pod fundusze europejskie, to pacjent, jakim jest polska gospodarka, znów zacznie szybko biegać.