Trzy czwarte ze 100 mld zł, jakie ma zebrać w tym roku Fundusz Przeciwdziałania COVID-19, ma trafić do dwóch instytucji: ministra pracy i ZUS.
Plan finansowy Funduszu Przeciwdziałania COVID-19, który poznaliśmy, pokazuje, jakie elementy tarczy antykryzysowej będą najdroższe i – co ważne – o ile powinien wzrosnąć deficyt budżetowy, gdyby wydatki na te cele szły bezpośrednio z państwowej kasy. Dotąd szczegóły dotyczące finansów funduszu covidowego, jednego z najważniejszych narzędzi do zbierania pieniędzy na działanie tarcz, nie były jawne.
Z planu wynika, że priorytet będzie miało zasypanie dziury w ZUS, jaka powstanie m.in. w wyniku umorzenia składek. To jedno z najpopularniejszych rozwiązań rządowego programu walki z kryzysem, po które sięgają przedsiębiorcy. Ale i jedno z kosztowniejszych: do połowy lipca umarzanie składek spowodowało wyrwę w przychodach Funduszu Ubezpieczeń Społecznych w wysokości 21 mld zł. To, że pieniędzy z funduszu covidowego ZUS ma dostać więcej, może też wynikać z tego, że pandemia pokrzyżowała plany dokończenia reformy OFE. Rząd zakładał przekształcenie otwartych funduszy emerytalnych w dobrowolne indywidualne konta emerytalne, a od całej operacji miał pobrać opłatę przekształceniową w wysokości 15 proc. aktywów OFE. Te pieniądze – w tym roku planowano aż 13,5 mld zł – miały być dochodem FUS.
Według informacji przekazanych nam przez ZUS do 17 lipca fundusz covidowy przekazał zakładowi ponad 17,6 mld zł. W planie finansowym zapisano, że w całym roku będzie to 39,8 mld zł. Jak duża to kwota, widać dopiero, porównując ją z dotacją budżetową, którą rząd planował dla FUS z tegorocznego budżetu. To 33,5 mld zł.
Drugi co do wielkości beneficjent, czyli Fundusz Pracy, ma otrzymać 33,4 mld zł. To państwowy fundusz celowy, którego dysponentem jest minister rodziny i pracy. Suma, jaka ma do niego trafić, też robi wrażenie, jeśli zestawić ją z zaplanowanymi przychodami FP w tym roku (13,2 mld zł). Ale nie wystarczyłyby one na sfinansowanie narzędzi z tarczy antykryzysowej, za które odpowiada FP, jak np. pożyczki dla mikroprzedsiębiorców. Sławomir Dudek, główny ekonomista Pracodawców RP i były dyrektor departamentu polityki makroekonomicznej MF nie jest zdziwiony skalą dodatkowego finansowania. Zwraca uwagę, że przed kryzysem chętnie sięgano po pieniądze Funduszu Pracy, przeznaczając je na cele, które z rynkiem pracy miały luźny związek, co doprowadziło do uszczuplenia jego budżetu.
– To dodatkowe finansowanie powinno być dotacją budżetową. Podobnie, jak w przypadku pieniędzy dla ZUS. Tymczasem mamy do czynienia z ewenementem: instytucja, która formalnie nie jest częścią systemu finansów publicznych, przekazuje pieniądze państwowym funduszom celowym – zwraca uwagę Sławomir Dudek.
Formuła funduszu covidowego budzi kontrowersje. Działa on w strukturach Banku Gospodarstwa Krajowego, ale jego dysponentem jest premier. BGK emituje obligacje na rzecz funduszu, które – formalnie – nie powiększają państwowego długu publicznego. Bo fundusz nie jest zaliczany do finansów publicznych. Dzięki temu jego zadłużenie z tytułu emisji obligacji nie jest uwzględnianie przy progach ostrożnościowych dla państwowego długu. Część ekonomistów zarzuca rządowi, że stworzył mechanizm omijania progów i wypchnął dużą część wydatków związanych z walką z kryzysem poza oficjalny budżet.
ZUS i Fundusz Pracy to niejedyne instytucje, które mogą liczyć na wsparcie funduszu covidowego. Jego pieniądze trafią jeszcze do 10 dysponentów, z których największe kwoty otrzymają minister zdrowia i minister rozwoju. Ten pierwszy dostanie 5,3 mld zł, które Narodowy Fundusz Zdrowia przeznaczy na finansowanie opieki zdrowotnej nad chorymi na COVID-19, oraz niemal 4 mld zł na pokrycie strat NFZ z tytułu zwolnienia ze składek, wprowadzonego przez tarczę antykryzysową. Minister rozwoju wyda niemal 8 mld zł, z czego najwięcej – 5,1 mld zł – będą kosztowały niesprecyzowane „inne zadania”. Plan nie zawiera też szczegółowego rozdysponowania 3,5 mld zł, jakie z funduszu ma otrzymać premier.
Sławomir Dudek zwraca uwagę, że konstrukcja łagodzenia skutków kryzysu, w której duża część wydatków jest poza centralnym budżetem, zdejmuje w części z rządu presję związaną z koniecznością nowelizacji ustawy budżetowej na ten rok. Formalnie wciąż obowiązuje zapis o budżecie bez deficytu. Ale wiadomo, że rząd tego nie będzie w stanie „dowieść”.
– Nawet jeśli zaplanowane wydatki się nie zmienią, to recesja wywołana kryzysem gwałtownie obniży dochody z podatków. Wpłata ponad 7 mld zł zysku z Narodowego Banku Polskiego nie zasypie tej dziury – mówi ekonomista.
Na razie rządowi się nie spieszy z nowelizacją. Minister finansów Tadeusz Kościński mówił w ubiegłym tygodniu, że nie ma potrzeby wprowadzania gwałtownych zmian, bo płynność w budżecie jest zapewniona. MF czeka na więcej danych z gospodarki, by móc trafniej oszacować głębokość deficytu. Niektóre prognozy nie są dobre, jak ta przedstawiona w opublikowanej w piątek przez Narodowy Bank Polski projekcji PKB i inflacji. Według NBP w tym roku PKB spadnie o 5,4 proc., a w drugim półroczu, gdy przestaną działać tarcze antykryzysowe, pogorszy się sytuacja na rynku pracy. Michał Rot, ekonomista banku PKO BP, mówi, że to mogłoby mieć bardziej negatywny wpływ na budżet, niż można się dziś spodziewać.
– Według naszych szacunków tegoroczny deficyt w budżecie wyniesie ok. 60 mld zł. Ale my zakładamy recesję na poziomie -3,9 proc. PKB. Gdyby prognozy NBP miały się sprawdzić, to ten ubytek pewnie będzie większy ze względu na mniejsze dochody z podatków – mówi ekonomista.
DGP