Parafrazując słowa brytyjskiego premiera Winstona Churchilla, jest spora szansa, że Polska nie zmarnuje „dobrego kryzysu”. Ten, który przyniosła epidemia koronawirusa, nie jest dobry: gospodarczo, bo ludzie tracą pracę, a firmy upadają, czy medycznie, bo choroba jest śmiertelna i łatwo się nią zakazić. Patrząc jednak z lotu ptaka na sytuację, w jakiej się znaleźliśmy, mamy kolejną historyczną szansę, żeby wyjść w obecnego kryzysu jako mocniejsza, nowocześniejsza gospodarka z lepszymi perspektywami rozwojowymi na przyszłość.
To zasługa tego, jak projektowana jest obecnie odpowiedź na problemy, które zgotował koronawirus.
Unia Europejska nie zmarnowała kryzysu finansowego lat 2008–2009 i następnego, który wynikał z nadmiernego zadłużenia takich krajów jak np. Grecja. Wzmocniła się instytucjonalnie, wie, jak szybko i skutecznie reagować, a nie rozkładać pokonywanie przeszkód na lata. Dlatego teraz wraz z recesją, potężnymi deficytami i długami publicznymi nikt nie mówi o zaciskaniu pasa i wyrzeczeniach, ale o ucieczce do przodu. Kosztownej, ale w dłuższym terminie zapewne tańszej gospodarczo i społecznie. 750 mld euro, jakie ma od przyszłego roku rozdysponować tzw. Fundusz Odbudowy, to dla nas druga szansa na cywilizacyjny skok – za pieniądze, których w normalny sposób nie bylibyśmy w stanie wygenerować przez dekady. Tworzenie i negocjowanie funduszu trwa, ale pierwsze przymiarki są dla nas bardziej niż dobre. Mamy być wśród krajów, do których popłynie najwięcej grantów i preferencyjnych pożyczek.
Wcześniejszy skok cywilizacyjny zrobiliśmy wraz z bardzo hojną dla nas wieloletnią perspektywą budżetową UE. Zbudowaliśmy dzięki miliardom euro nowoczesną infrastrukturę. Teraz wyzwanie jest inne – skierować naszą energetykę w stronę zielonych źródeł wytwarzania, a całą gospodarkę wprowadzić w erę cyfrową, opartą o nowe technologie, przemysł czy sztuczną inteligencję. Naszym szczęściem jest to, że unijne cele pokrywają się z polskimi potrzebami. Nowy Zielony Ład jako koło zamachowe ożywienia gospodarczego UE daje nam szansę zmierzenia się z jednym z największych wyzwań – zapewnieniem bezpieczeństwa energetycznego w zgodzie z poszanowaniem klimatu. Cyfrowa gospodarka zaś pozwoli nam zachować międzynarodową konkurencyjność. Co istotne, ten cywilizacyjny skok będziemy mogli wykonać bez pokusy sięgania po kapitał chiński. Dzięki krajowym zasobom finansowym tych celów nie osiągnęlibyśmy przez wiele lat. Zawsze bowiem z nakładami inwestycyjnymi zwycięża pokusa transferu socjalnego, bo daje lepszą polityczną stopę zwrotu.
Paradoksem całej historii jest to, że mamy szczęście w nieszczęściu. Jeszcze niedawno żyliśmy w przeświadczeniu, że złote czasy unijnych żniw za nami. Polska wzrosła gospodarczo w UE, więc coraz więcej mieliśmy płacić, a coraz mniej dostawać, by w końcu stać się płatnikiem netto. Ta perspektywa wprawdzie nie znika, ale wiele wskazuje na to, że w kolejnych latach napłynie do Polski dwa razy więcej euro, niż mogliśmy się spodziewać.
Rząd PO-PSL, zwłaszcza w pierwszej kadencji, kojarzymy z wyścigiem w budowie dróg przed Euro. Otwierano je przed mistrzostwami, nawet jeśli – jak finalny odcinek A2 przed Warszawą – nie były gotowe. Ten sprint za unijne pieniądze stał się symbolem rozwoju infrastruktury, traktowanej wcześniej po macoszemu. Można powiedzieć, że polskie rządy z budową dróg czekały na UE. Mimo różnych potknięć czy błędów, jak słynne ekrany stawiane wszędzie czy wielkie kłopoty z rozliczeniem kontraktów dla podwykonawców, te inwestycje stały się czytelnym symbolem modernizacji.
Teraz okazuje się, że los na loterii kupił kolejny rząd. W momencie gdy liczyliśmy się z tym, że strumień euro będzie coraz mniejszy, nagle gabinet Mateusza Morawieckiego dostaje faktycznie dwa unijne budżety w jednym. I z tego „prawdziwego” wieloletniego budżetu UE, i z Planu Naprawczego napłynie do nas dwoma strumieniami po ponad 60 mld euro. W ciągu najbliższych kilku lat polskie firmy, samorządy, społeczności lokalne otrzymają ponad 120 mld euro. To ponad pół biliona złotych (premier mówi nawet o 700 mld zł).
Okazuje się, że UE, do której szeroki obóz PiS ma podejście ambiwalentne, może nam sfinansować kolejną falę modernizacji lub przynajmniej mieć w tym znaczący udział. W starym żydowskim dowcipie o modlącym się o wygraną na loterii zirytowany Bóg powiedział mu w końcu: „Daj mi szansę i kup los”. Rząd dostał właśnie los i to z gwarancją wygranej. Teraz ważne, żeby jej nie przehulać.