Wiele punktów usługowych zawiesiło w ostatnich miesiącach działalność. Teraz mają więcej pracy. Przybędzie jej jeszcze, gdy wejdą w życie nowe unijne przepisy o prawie do naprawy.
– Na brak zajęcia nie narzekam. Choć w okresie pandemii faktycznie nie było nowych zleceń i zastanawiałem się, jak to dalej będzie z moim biznesem. Wszystko jednak wróciło do normy, a nawet jest lepiej – mówi Piotr Trzciński z firmy AABA TV, która od wielu lat zajmuje się serwisowaniem oraz naprawą sprzętu RTV.
Tomasz Starzyk z Bisnode Polska potwierdza, że pandemia nie oszczędziła tej branży. Od stycznia do maja zawieszonych zostało prawie 130 tys. firm usługowych. Stanowi to wzrost o 35 proc. w porównaniu z 2019 r. Punktów napraw urządzeń gospodarstwa domowego zawieszono aż o 120 proc. więcej niż przed rokiem, sprzętu elektronicznego – o ponad 98 proc., telekomunikacyjnego – o 56 proc., a komputerowego – o 16 proc. W sumie ubyły 653 firmy usługowe, wobec 416 rok wcześniej, podczas gdy od 2016 r. z każdym rokiem więcej biznesów związanych z naprawą sprzętu rejestrowano niż wyrejestrowywano.
Właściciele serwisów są jednak dobrej myśli. Klienci wracają, bo pandemia i widmo kryzysu skłaniają do oszczędzania. Rośnie też świadomość ekologiczna, co przekłada się na ograniczanie „produkcji” elektrośmieci i kupowanie nie dla mody, a z rzeczywistej potrzeby. Poza tym ostatnie lata nie są już tak przełomowe, jeśli chodzi o postęp technologiczny. Jesteśmy wyposażeni w stosunkowo nowe urządzenia RTV i AGD, a nowsze modele telewizorów, lodówek, pralek czy telefonów nie różnią się od posiadanych na tyle istotnie, żeby decydować się na częstą ich wymianę. – Obserwujemy też, że dla coraz większej grupy klientów standardem jest zakup urządzeń z dodatkową ochroną. Wybierając sprzęt, sami dopytują o rozszerzenie gwarancji – dodaje Artur Binkowski, dyrektor ds. ubezpieczeń i usług dodanych w RTV EURO AGD. To też oznacza więcej pracy dla serwisów naprawczych.
– Już w kwietniu miałem dużo zleceń. Do tego stopnia, że nie mogłem skorzystać z postojowego. Klienci przynosili do naprawy stare, trzymane dotąd w szufladach smarfony oraz komputery i laptopy. Myślę, że ruch napędziła zdalna szkoła, nagle okazało się, że w domach brakuje sprawnego sprzętu. Pandemia nie sprzyjała zakupom, więc pojawiały się zlecenia naprawy – tłumaczy właściciel punktu naprawy w jednej z warszawskich galerii handlowych.
Karol Zimny, właściciel serwisu sprzętu gospodarstwa domowego, opowiada, że przybywa osób, które do naprawy przynoszą odkurzacze. I dodaje, że mowa głównie o starszych modelach wyprodukowanych przed obniżaniem maksymalnej ich mocy przez UE, co nastąpiło od 2014 r. – Choć ostatnio trafia do nas też bardzo dużo odkurzaczy automatycznych. Nowy kosztuje od kilkuset do nawet kilku tysięcy złotych, a już po dwóch latach bywa, że siada w nim akumulator, psują się kółka czy szczotki. Naprawa to koszt od 300 zł w górę. Więcej osób woli je jednak naprawić, niż wymienić na nowy – mówi przedstawiciel serwisu na warszawskim Mokotowie.
Zdaniem ekspertów do renesansu serwisów przyczyni się też przyjęty pod koniec ubiegłego roku przez KE pakiet regulacji, wprowadzający nowe wymagania dotyczące naprawy sprzętu. Sprzęty domowe mają być energooszczędne, naprawialne i bezpieczne. Od 2021 r. części zamienne do lodówek i zamrażarek – nawet jeśli zakończy się produkcja danego modelu – mają być dostępne przez co najmniej siedem lat, do pralek i zmywarek – przez dziesięć lat. Dodatkowo producenci będą musieli zapewnić dostawę części zamiennych w ciągu 15 dni roboczych. – Dziś często nie mogę naprawić telewizora kupionego dwa lata temu. Powodem jest brak części, nie tylko w Polsce, ale i na świecie. Z tego powodu wiele osób odchodzi z kwitkiem – mówi Piotr Trzciński.
Do odrodzenia usług serwisowych potrzebni są fachowcy. W ostatnich latach nastąpiła likwidacja wielu kierunków w szkołach zawodowych. Do tego, jak zauważył Andrzej Stępnikowski, ekspert ds. oświaty zawodowej w Związku Rzemiosła Polskiego, dyrektorzy szkół stawiają na kształcenie w popularnych zawodach, takich jak mechanik, stolarz czy elektronik. Nic dziwnego, chcą mieć pełne klasy. Nadzieję na zmianę sytuacji budzi publikowana już od dwóch lat przez MEN lista zawodów deficytowych, będąca podpowiedzią dla szkół, w jakich kierunkach powinny kształcić, a dla uczniów, w jakich zawodach nie będą mieli problemu z pracą. Tam coraz częściej pojawiają się profesje, którym jeszcze niedawno wróżono wyginięcie.