Uruchomienie gospodarki tydzień wcześniej nie zmieni światowego układu sił. Skuteczne przeprowadzenie tego procesu da jednak krajom przewagi konkurencyjne.
Dane o przypadkach COVID-19 w Polsce pokazują spadek tempa wzrostu zachorowań. Jeszcze kilkanaście dni temu był dwucyfrowy. W ostatnich daniach spadł poniżej 5 proc. Jednocześnie jednak spadła też liczba wykonywanych testów.
– Żeby móc bezpiecznie poluzować ograniczenia, mniej więcej 60 proc. osób w społeczeństwie powinno mieć odporność. Ponieważ nie mamy szczepionki, jedynym wskaźnikiem jest to, jaka liczba osób przebyła już chorobę i nabyła odporność – mówi dr Franciszek Rakowski z Interdyscyplinarnego Centrum Modelowania Matematycznego i Komputerowego Uniwersytetu Warszawskiego. Dodaje, że choć większość chorych nie została zdiagnozowana, to obecnie można szacować, że około 150–200 tys. osób przebyło zakażenie. Według tego scenariusza może być nawet 20 razy więcej zakażonych niż liczba osób zdiagnozowana testami. Rakowski razem ze współpracownikami pracuje na zlecenie rządu. Z jego wyliczeń wynika, że właśnie jesienią taka odporność społeczna może zostać osiągnięta w Polsce. Zespół bada również, co by się wydarzyło, gdyby już na przełomie maja i czerwca otwarto szkoły. Do modelu wpisywane są również punkty gastronomiczne i sportowe. Badane jest również to, jak przeprowadzić swoisty „spis powszechny” tych, którzy przebyli zakażenie.
Z kolei zespół prof. Tylla Krügera na Politechnice Wrocławskiej, który przygotowuje co tydzień raport dla rządu przedstawiający bieżącą sytuację i formułujący rekomendacje przekonuje, że oprócz utrzymania ograniczeń kontaktów warto zintensyfikować tzw. backtracking, czyli ustalanie, z kim zarażona osoba miała do czynienia, a następnie badanie tych osób. – Warto też zwiększyć liczbę wykonywanych testów – podkreśla w rozmowie z DGP naukowiec. Jego zdaniem porównywanie danych z różnych krajów pokazuje, że twarde ograniczenia dla ludności powinny trwać około trzech miesięcy albo dłużej. Tyle też mniej więcej zamknięcie trwało w Chinach. – Nie oznacza to, że nie można odmrozić pewnych dziedzin życia, które są istotne z gospodarczego punktu widzenia. Należy to jednak zrobić w taki sposób, by wskaźnik zachorowań nie zaczął wyraźnie rosnąć – podkreśla. To układ polegający na stałej analizie trendów epidemicznych. I uzależnienie od nich stopnia otwarcia.
Każdy zdaje sobie sprawę, że gospodarka w stanie zamrożenia nie może funkcjonować zbyt długo. Nawet jeśli państwo podaje firmom kroplówkę, to pomoc obliczona jest na maksymalnie kilka miesięcy. Organizacje zrzeszające przedsiębiorców już dzisiaj podpowiadają rządzącym, jak otwierać poszczególne branże i sektory z zachowaniem restrykcji sanitarnych. Konfederacja Lewiatan uważa, że odmrażanie wymaga m.in. powszechnego dostępu do środków ochrony osobistej, określenia nowych standardów: BHP, higieny i dezynfekcji w miejscu pracy, obsługi klienta, a także zdefiniowanie zasad telepracy czy możliwości weryfikowania zdrowia pracowników.
Kryzys związany z epidemią poturbuje wszystkich. Minister finansów Tadeusz Kościński szacuje, że każdy miesiąc zamknięcia gospodarki może nas kosztować spadek dynamiki PKB o 2 pkt proc. Według szacunków banku inwestycyjnego Goldman Sachs największe straty poniosą rozwinięte gospodarki USA i Europy Zachodniej. Z kolei Międzynarodowy Fundusz Walutowy w swoich prognozach stwierdza, że mniejsza recesja czeka rynki wschodzące, ale jednocześnie są one bardziej narażone na kolejną falę epidemii. – Nie sądzę, aby to, czy gospodarka zostanie uruchomiona w połowie czy pod koniec maja, miało się długoterminowo przełożyć na zmiany w porządku światowej gospodarki. Zbyt pochopne odmrożenie i nagły, niekontrolowany wzrost zachorowań może przynieść dużo większe straty niż powolne odblokowywanie aktywności gospodarczej. Bezpieczeństwo zdrowotne jest kluczowe – ocenia Ignacy Morawski, dyrektor SpotData.
Kluczowe będzie, jaką ścieżkę rozwoju wybiorą kraje po powrocie do nowej rzeczywistości gospodarczej w perspektywie dwóch–trzech lat od powrotu na ścieżkę wzrostu. Czy postawią na interwencjonizm i protekcjonizm, czy większe otwarcie i liberalizację dotychczasowego kursu.
Ten kto skutecznie upora się z biurokracją, przyciągnie inwestorów i stanie się dostarczycielem dóbr i usług dla innych. – Można spodziewać się, że globalne firmy będą chciały przenieść część produkcji z Chin – tak już robi Japonia. Dla Polski to duża szansa, by stać się zapleczem w europejskim łańcuchu dostaw i jednocześnie związać ze sobą gospodarczo takie kraje jak Ukraina czy Białoruś. Do tego konieczne byłoby wdrożenie kolejnej, trzeciej, tarczy maksymalnie ułatwiającej wdrażanie nowych inwestycji – mówi dr Artur Bartoszewicz, ekonomista z SGH.
Powrót do normalności to także szansa na zyskanie przewagi na rynku kapitałowym. Wcześniej niedostępne rynki mogą otworzyć się w poszukiwaniu kapitału. W przypadku Polski odmrożenie pozwoli obronić spółki, które mogłyby zostać przejęte przez silniejsze zagraniczne firmy. – To walka o płynność i na płynność finansową. Można się spodziewać, że wielu silnych graczy będzie szukać na mniejszych rynkach podmiotów o unikalnych właściwościach, które choć dotychczas dobrze prowadzone, teraz wpadły w kłopoty finansowe, np. z powodu dużych inwestycji. W przypadku polskich firm trzeba pilnować, by w tym okresie nie stać się zwierzyną – ocenia Sobiesław Kozłowski, dyrektor departamentu analiz i doradztwa w Noble Securities.
O skoordynowanym odmrażaniu mówi też Komisja Europejska. Jak przekonywała wczoraj jej przewodnicząca Ursula von der Leyen, otwarcie sklepów po jednej stronie granicy może prowadzić do niepotrzebnych podróży mieszkańców z sąsiedniego kraju. Zwłaszcza tam, gdzie nie ma restrykcji na granicach lub zostaną one zniesione.
Bruksela niczego nie chce i nie może narzucić. Zwraca się jednak do stolic, by „w odpowiednim czasie” poinformowały innych o swoim harmonogramie wychodzenia z zamknięcia. Tak, aby uniknąć chaosu. Z mapy drogowej Brukseli wynika, że granice zewnętrzne UE pozostaną na razie zamknięte.