To nie są czasy, żeby dawać priorytet filmom w streamingu HD. Liczy się nieprzerwany przepływ informacji do obywateli i utrzymanie ciągłości świadczenia usług – mówi prezes UKE Marcin Cichy.
Marcin Cichy, prezes Urzędu Komunikacji Elektronicznej fot. Jakub Szymczuk/silaobrazu.pl/materiały prasowe / DGP
Mimo koronawirusa prowadzicie aukcję częstotliwości przeznaczonych na sieć 5G.
Portugalia, Francja, Austria – wstrzymały ten proces. W Polsce aukcja już trwa. Wydaliśmy komunikat, aby uspokoić telekomy i rynki kapitałowe, które pytały o plany urzędu w związku z pandemią. Wszystko toczy się zgodnie z planem: do 23 kwietnia czekamy na oferty operatorów, do 15 maja podejmiemy decyzję, co z aukcją próbną i licytacją. Ilość zakażeń koronawirusem rośnie i trudno ocenić, w jakiej rzeczywistości będziemy za półtora miesiąca. Byłbym niewiarygodny, składając dziś deklaracje. A wiarygodność i racjonalność regulatora jest tutaj kluczowa.
Czyli jest ryzyko wstrzymania aukcji?
Na moment udzielania tego wywiadu jest niskie.
Terminy budowy samej sieci też ustalaliście przed epidemią. Będą przesunięcia?
Terminy budowy sieci zaczną biec od momentu doręczenia decyzji rezerwacyjnych. Ogłaszając aukcję, mieliśmy świadomość gospodarczego spowolnienia i przestojów w dostawie sprzętu z rynków azjatyckich do Europy. Oczywiście nie przewidzieliśmy takiej skali pandemii w Polsce, ale wdrożone zobowiązania pokryciowe i mechanizmy uelastyczniające proces pozostawiają dziś komfort decyzji.
Co z pieniędzmi? Suma cen wywoławczych za cztery bloki pasma to 1,8 mld zł, wy deklarujecie, że do budżetu państwa wpłynie z aukcji 1,914 mld zł. Natomiast Haitong Bank podniósł niedawno prognozę z 2 mld zł do 2,2 mld zł – bo wobec koronawirusa telekomunikacja jest w lepszej pozycji niż np. turystyka. Ta kwota wydaje się panu realna?
Cenię pana Konrada Księżopolskiego i będę miał satysfakcję, jeżeli prognoza jego zespołu się sprawdzi. Jeszcze w lutym powiedziałbym, że przewidywania Haitong Banku to optymistyczny, ale realny scenariusz. Dziś jako analityk powiem, że to scenariusz bardzo optymistyczny, a jako prezes UKE, że skupiam się na uzyskaniu 1,9 mld zł, które zadeklarowałem Ministrowi Finansów. Problemem nie jest cena, ale zdolność sprzedania towaru, bez reklamacji klienta i dodatkowych ryzyk dla Skarbu Państwa. Pamiętamy, ile zastrzeżeń wzbudziła aukcja LTE, którą poprzedni regulator prowadził w bardziej komfortowych warunkach.
Jak COVID-19 odbija się na branży telekomunikacyjnej?
Spodziewamy się spowolnienia inwestycji w infrastrukturę. Program Operacyjny Polska Cyfrowa (POPC) dedykuje na inwestycje 1,4 mld euro, ale problemem nie jest determinacja ich wydania przez państwo, tylko zdolność absorpcji przez telekomy, a dokładniej ich podwykonawców. Mówił o tym premier Mateusz Morawiecki i widać to w wielu segmentach produkcji. Podwykonawcy naszej branży to mikro- i małe przedsiębiorstwa, gdzie właśnie toczy się walka między zobowiązaniami z kontraktu a dbałością o zdrowie pracowników, dostępem towarów i usług, w końcu barierami w procesach inwestycyjnych i utrzymania sieci. Walkę toczy też blisko 3 tys. lokalnych dostawców internetu, którzy z jednej strony muszą zachować ciągłość świadczenia usług, z drugiej spłacać zobowiązania i utrzymywać płynność, a z trzeciej poświęcać dodatkowe roboczogodziny na działania związane z pandemią.
Jak im pomóc?
W Polsce działa zasada Pareto: 20 proc. operatorów generuje 80 proc. wartości rynku. Dziś trzeba myśleć przede wszystkim o tych 80 proc. lokalnych przedsiębiorców telekomunikacyjnych, dla których zwrot z inwestycji w obliczu koronawirusa drastycznie się wydłuży.
Dla nich niestety nie można wygospodarować środków z POPC, jak na zakup laptopów dla szkół. Potrzebują lewarowania dźwignią zapewniającą utrzymanie rentowności kapitału własnego.
Idealnie do tego pasują środki pierwotnie przewidziane na tzw. fundusz szerokopasmowy. Około 130–140 mln zł rocznie, które telekomy wypracowują i oddają prezesowi UKE. Fundusz miał ruszyć w 2021 r., choć już na etapie tworzenia budził umiarkowany entuzjazm rynku. Dziś te pieniądze – wypracowane przez samych przedsiębiorców telekomunikacyjnych – powinny ich wesprzeć w utrzymaniu się na rynku. Nie będą to zawrotne kwoty, ale nawet takie wsparcie może być bezcenne.
To będzie wymagało zmiany megaustawy?
Lub sprawniej, jako element kolejnej edycji pakietu specustaw gospodarczych, nad którymi z pewnością będzie pracował resort rozwoju. Rozmawiamy o tym w kręgach rządowych. Minister Jadwiga Emilewicz podkreśla rangę małych i średnich przedsiębiorstw dla spowolnienia recesji. Wspólnie z przedsiębiorcami uważamy, że to może być odpowiedź na oczekiwanie utrzymania ciągłości działania sektora MŚP. Tak, aby mogli nieprzerwanie realizować misję społeczną, tj. dostęp obywateli do usług i informacji, a jednocześnie nie dociążać gospodarki zwolnieniami pracowników czy likwidacją działalności. Mamy pomysł, jak ten mechanizm mógłby funkcjonować w praktyce.
Branżowe organizacje apelują do premiera, m.in. aby w ramach tarczy antykryzysowej ułatwić im dostęp do nieruchomości dla utrzymania ciągłości usług. To słuszne postulaty?
Słuszne i były konsultowane z UKE. Komunikację elektroniczną zapewniają Polakom podmioty komercyjne, co nie oznacza, że w warunkach zagrożenia powinny być traktowane inaczej niż firmy energetyczne czy Poczta Polska. Dotyczy to zarówno dostępności obiektów na potrzeby utrzymania sieci czy prowadzenia niezbędnych modernizacji, jak i bezpieczeństwa pracowników tych firm – instalatorów, monterów. Dziś serwisanci usług telekomunikacyjnych, a także kurierzy z przesyłkami stają przed drzwiami klienta, nie mając wiedzy, jakie jest ryzyko trafienia na osobę w kwarantannie lub zakażoną.
Uzyskają dostęp do informacji o kwarantannie?
Forum Przewoźników Ekspresowych zaapelowało do Prezesa UKE oraz Ministra Zdrowia o rozwiązanie problemu. Wspólnie z resortem rozwoju poprosiliśmy o wsparcie MSWiA. Jest koncepcja pomocy dla branży e-commerce, która w kolejnym kroku mogłaby być zaimplementowana także dla kluczowych dostawców usług telekomunikacyjnych.
Tylko czy upowszechnianie tych informacji jest bezpieczne?
Nie mówimy o powszechnym dostępie. I nie interesują nas dane osobowe. Ważna jest informacja, czy pod wskazanym adresem istnieje podwyższone ryzyko. Czyli zdrowy kompromis między poszanowaniem prywatności a eliminacją ryzyka dla osób de facto niosących istotną pomoc w tych trudnych dla obywateli czasach.
Czego jeszcze potrzebuje branża?
Poluzowania administracyjnego reżimu. Ograniczyliśmy do absolutnego minimum ilość wezwań, wydłużamy terminy w sprawach toczących się przed Prezesem UKE. Pomagamy rozwiązywać problemy w relacjach z innymi instytucjami publicznymi. Jednak jako urzędnicy nie możemy łamać prawa i wysyłać interesantom potwierdzeń, że mogą nie dotrzymać terminów przewidzianych ustawami.
Z końcem marca minęły terminy sprawozdań do UKE dla blisko 5,5 tys. podmiotów. Chociaż proces jest w pełni elektroniczny, rozumiemy, że dziś nie jest priorytetem dla przedsiębiorców. My zaś nie możemy twierdzić, że nic się nie stanie, jeśli operatorzy nie wywiążą się z ustawowych obowiązków. Poprosiliśmy resort cyfryzacji o zmiany legislacyjne, tak aby podmioty, które z uzasadnionych powodów nie zdążą dopełnić formalności, miały szansę nadrobić zaległość w ciągu miesiąca, dwóch. Myślę, że jeśli przeczytamy tegoroczny raport o stanie rynku z początkiem września a nie lipca, to nasz telekomunikacyjny świat z tego powodu się nie zawali.
Aukcja się toczy, jakby nigdy nic. Inne działania UKE to też „business as usual”?
Przez ostatnie cztery lata wdrożyliśmy pełną elektronizację i paperless, a zaangażowanie międzynarodowe już dawno wymusiło pracę zdalną. Dzięki temu fizycznie na stanowiskach pozostaje obecnie tylko 10 proc. zespołu. Członkowie kierownictwa nie mają ze sobą fizycznego kontaktu, mają go tylko z dedykowanymi pracownikami. Mamy też w kraju wyznaczone miejsca, z których prezes UKE może prowadzić proces decyzyjny zdalnie, na wypadek izolacji. Są procedury dostępu, szyfrowania i plany awaryjne. To ważne w odniesieniu do częstotliwości, numeru 112 czy ciągłości działania sieci.
Ale wszystkiego nie da się przewidzieć. Na przykład tego, że w szpitalu wyznaczonym na zakaźny pracę respiratorów zakłóca zainstalowany nielegalnie po sąsiedzku wzmacniacz sygnału radiowego. Musimy zapewnić urządzeniom szpitalnym kompatybilność elektromagnetyczną, a więc wysłać ludzi w miejsce podwyższonego ryzyka. Nie da się stworzyć procedur zarządzania ludzkimi obawami.
A jak z ciągłością usług?
Dajemy radę, chociaż jest bardzo duży wzrost transmisji danych: poziom, który przed pandemią notowaliśmy w szczycie doby, to dzisiejsza średnia. Obecnie nie widać ryzyka zapchania się sieci. Priorytetem jest ciągłość łącza, dlatego UKE dopuszcza w uzasadnionych przypadkach zarządzanie przez operatorów ruchem, w tym obniżanie jakości. Mówiąc szczerze, to nie są czasy, żeby dawać priorytet filmom w streamingu HD czy grom sieciowym z opóźnieniem 1 milisekundy. Liczy się nieprzerwany przepływ informacji do obywateli i utrzymanie ciągłości świadczenia usług. To bardzo ważne zadanie, na straży którego stoi UKE, i także operatorzy muszą dziś realizować przede wszystkim misję publiczną.
Gdy minie epidemia, zapotrzebowanie na transfer wróci do poprzedniego poziomu?
Obniży się z pewnością, bo włączymy inne aktywności życia codziennego. Ale patrząc na gwałtowny wzrost usług w chmurze, systemów do wideokonferencji czy branży e-commerce, znajdziemy się w zupełnie innym punkcie. Na skutek pandemii rynek w ekspresowym tempie wdraża rozwiązania, które normalnie testowałby miesiącami. Spowodowana wirusem izolacja nakręca popyt w nowych segmentach branży i to jest jedyny, jaki dostrzegam, pozytywny impuls katastrofalnej sytuacji, z którą przyszło nam się mierzyć.
To jest dobra wiadomość. A zła?
Istnieje niestety ryzyko, że wirus zaingeruje w strukturę polskiego rynku, jego rozdrobniony, lokalny charakter. To, że dziś nie mamy problemów jak gastronomia czy turystyka, nie oznacza, że wszystkie małe telekomy przejdą suchą stopą przez kryzys gospodarczy wywołany pandemią.
Myśli pan, że ten rynek się wyludni?
Kieruje mnie pani w stronę katastroficznych wizji. Ale na pewno po pandemii kilku dużych graczy rozpocznie przejęcia. Jako regulator wolałbym, aby lokalni przedsiębiorcy przystępowali do konsolidacji z wyboru, a nie z konieczności. Stąd inicjatywy UKE i izb branżowych, aby zabezpieczać środki na wsparcie najsłabszych. ©℗