Nie wpuścić wirusa i utrzymać ciągłość produkcji – to priorytety w polskich zakładach przetwórczych. Biznes boi się regulowania cen.
– To, czym dziś żyje branża, to zapewnienie środków ochrony osobistej dla pracowników i środków dezynfekujących. No i wprowadzenie takiej organizacji pracy, by ryzyko wyłączenia zakładu z powodu kwarantanny ograniczyć do zera – mówi Witold Choiński, prezes organizacji Polskie Mięso. Zapewnia, że na razie wszystkie zakłady pracują normalnie.
– Pracownicy zostali wyposażeni w środki ochrony indywidualnej, odizolowani od siebie na ile jest to możliwe. Codziennie jest im sprawdzana temperatura. Do tego zmiany się nie krzyżują, dzięki czemu, gdy zachoruje pracownik z jednej, nie spowoduje to konieczności wprowadzania kwarantanny dla wszystkich – mówi Marek Moczulski, prezes spółki Unitop, będącej jednym z największych producentów chałwy i sezamków.
Zdaniem ekspertów, którzy na co dzień zajmują się analizowaniem polskiego sektora rolno-spożywczego, ryzyko spadku podaży żywności jest dziś w Polsce minimalne. Jakub Olipra, ekonomista banku Credit Agricole, twierdzi, że podaż żywności na rynku krajowym jest cały czas taka sama, a w niektórych segmentach jest ona nawet większa. Według niego to wystarczająco mocny argument, by prognozować, że żywność nie powinna drożeć. Polska to duży producent, mamy nadwyżki, które wcześniej eksportowaliśmy. Do tego łańcuchy dostaw w branży przetwórczej są stosunkowo krótkie i nie tak rozproszone geograficznie, jak w innych branżach, np. w motoryzacji.
– Często zakłady są zintegrowane pionowo, to znaczy, że w ramach jednej firmy działają kurnik, ubojnia i zakład, który pakuje gotowy produkt i sprzedaje. Ryzyko zerwania łańcuchów dostaw w przypadku produkcji żywności jest niskie. Bałbym się raczej, że zacznie brakować elementów pozażywnościowych, czyli np. opakowań – mówi Olipra.
Pojawiają się też inne zagrożenia. Rolnicy w zachodniej Europie już się borykają z brakami na rynku pracy: zamknięcie granic odcięło ich od imigrantów, który zbierali hiszpańskie truskawki czy niemieckie szparagi.
– Przewidywanie dziś, jakie będą ceny żywności, jest bardzo trudne – mówi Mariusz Dziwulski, ekonomista PKO BP. Zwraca uwagę, że problem z pozyskaniem pracowników może za chwilę dotyczyć również polskich plantatorów. Co prawda pakiet osłonowy rządu automatycznie przedłuża wizy wszystkim zatrudnionym w Polsce cudzoziemcom, ale nie jest jasne, czy sezonowi pracownicy przyjeżdżający do Polski pracować przy zbiorach nie będą mieli utrudnionego wjazdu.
Do spadku cen niektórych towarów może przyczynić się to, co się dziś dzieje z eksportem. Włochy były naszym głównym odbiorcą wołowiny. Wygląda więc na to, że będziemy mieli zwiększoną podaż mięsa wołowego na rynku krajowym. – Już tanieje drób, po skokowym wzroście cen wywołanym paniką w sklepach w połowie marca. Tańszy będzie też olej rzepakowy. Ceny rzepaku już są bardzo niskie, co jest ściśle powiązane z przeceną na rynku ropy, ponieważ duża część upraw jest przeznaczana na produkcję biopaliw. Generalnie niskie ceny ropy mogą przyczyniać się do spadku cen żywności, bo paliwo to ważny czynnik kosztogenny w produkcji rolnej i transporcie – mówi Dziwulski.
Eksperci zwracają uwagę na jeszcze jeden aspekt. Rząd wpisał do specustawy koronawirusowej zapis umożliwiający ministrowi zdrowia ustalenie maksymalnych cen i marż na wybrane towary. Zapis budzi jednak wiele kontrowersji. Szczególnie po stronie producentów, którzy tłumaczą, że obecne wzrosty cen nie są ich zasługą. Przyznają, że koszty produkcji rosną, ale jak tłumaczy Marek Moczulski podniesienie cen w sklepie wymaga wielomiesięcznych negocjacji z siecią. Tymczasem w ostatnim czasie żywność zdrożała z dnia na dzień, a nawet z godziny na godzinę, czyli nie była to kwestia nowej dostawy po wyższych kosztach.
Producenci obawiają się, że przez ustalenie limitów cen wiele produktów może zniknąć z rynku. – Zwłaszcza jeśli okaże się, że nie uwzględniają faktycznych kosztów produkcji. To, że nie podrożało mięso w skupie, nie oznacza, że nie mogły zdrożeć wyroby z niego. Zakłady musiały wdrożyć dodatkowe procedury bezpieczeństwa, zakupić środki ochrony dla pracowników. Poza tym pojawia się pytanie, na podstawie jakich cen z poprzedniego okresu będą ustalane limity – mówi Andrzej Gantner, dyrektor Polskiej Federacji Producentów Żywności.
Producentów niepokoi też fakt, że nie został wskazany maksymalny termin dla obowiązywania limitów cen. W praktyce mogą więc obowiązywać do odwołania. Wreszcie nie zrobiono katalogu produktów, którego ma to dotyczyć.
– Rozwiązanie to z założenia ma obejmować produkty podstawowe, mające wyjątkowe znaczenie dla ochrony zdrowia lub funkcjonowania gospodarstw domowych – zauważa jednak Małgorzata Książyk, dyrektor departamentu komunikacji i promocji w Ministerstwie Rolnictwa i Rozwoju Wsi. Zdaniem producentów to tylko oznacza, że limity mogą objąć dowolne kategorie.
Maksymalne ceny ma ustalać minister rozwoju w porozumieniu z ministrem rolnictwa i ministrem zdrowia. Kontrolę ich przestrzegania przez przedsiębiorców działających na rynku żywności sprawować mają Inspekcja Handlowa i IJHARS. Z nieoficjalnych rozmów z urzędnikami wynika, że może być pozorna ze względu na zasoby. Dla przykładu IJHARS zatrudnia ok. 630 osób, z których nieco ponad 70 proc. bierze udział bezpośrednio w realizacji czynności kontrolnych. Tymczasem w kraju mamy ok. 15 tys. producentów.
– Żadna instytucja nie jest w stanie kontrolować całości obrotu. Podmioty kontrolujące w pierwszej kolejności reagować będą na sygnały łamania prawa pochodzące od konsumentów – mówi Małgorzata Cieloch z UOKiK.
Za niestosowanie się do przepisów ma grozić kara od 5 tys. zł do 5 mln zł.