Wkrótce na sklepowych półkach może zabraknąć włoskiego sera i hiszpańskiej kiełbasy. To szansa dla polskich producentów
Chociaż półki w sklepach po masowym uzupełnianiu zapasów przez Polaków w większości szybko się zapełniły, to już niedługo niektórych produktów, zwłaszcza importowanych, możemy tam nie znaleźć. W związku z ograniczeniem produkcji przez najbardziej dotknięte pandemią Włochy, nie dojadą włoskie sery i oliwy. Poza tym jednak, jak mówią nam dostawcy, żywność generalnie jest; problemem jest jej dostarczenie.

Towar wciąż czeka na przejściu

Ciągłość dostaw to spore wyzwanie w kontekście obostrzeń na granicach. Problem długich kolejek próbowała rozwiązać Komisja Europejska, rekomendując w zeszłym tygodniu krajom członkowskim utworzenie zielonych korytarzy dla transportu towarów. O zabezpieczenie łańcuchów dostaw zwrócił się też w liście do ministrów rolnictwa krajów UE polski komisarz odpowiedzialny za rolnictwo Janusz Wojciechowski. Przedwczoraj Bruksela ponaglana przez europejskie zrzeszenia producentów żywności wydała nowe zalecenia. Na granicach wewnętrznych w UE kontrola ciężarówki ma trwać nie dłużej niż 15 minut – kierowca ma w tym czasie nie wysiadać z pojazdu i przedstawiać do kontroli wyłącznie paszport lub dowód osobisty, prawo jazdy oraz ewentualnie zaświadczenie od pracodawcy.
Sektor nadal narzeka na utrudnienia. – To trwa o wiele dłużej niż kwadrans i nie chodzi tylko o polskie przejścia. Już mieliśmy kilka przypadków, że transport mięsa, który wyjechał świeży z naszych central dystrybucyjnych, stał za długo na granicy i na miejscu nasi odbiorcy anulowali zamówienie, wysyłając samochód z powrotem. To są nie tylko niepotrzebne koszty, ale to braki w sklepach – podkreśla też Gerard Reijers, właściciel firmy transportowej HSF Logistics zajmującej się przewozem żywności, członek związku Transport i Logistyka Polska.
W podobnym tonie wypowiada się Mirosław Andrzejewski z KM Trans, choć przyznaje, że niektóre kraje starają się zapewnić szybki przejazd ciężarówek z żywnością przez granicę. ‒ Nie wystarczy jednak wydanie odgórnego zalecenia. Przejazd zostałby udrożniony, gdyby otwartych było więcej przejść i pracowało na nich więcej funkcjonariuszy. Dobrze byłoby też wprowadzić osobny przejazd dla chłodni ‒ mówi. I podkreśla, że zwiększenie przepustowości granic całego problemu nie załatwi.
‒ We Włoszech, skąd pochodzą oliwa, oliwki czy ośmiorniczki, nie ma ludzi do pracy. Przez to załadunek towarów trwa znacznie dłużej. Nie mówiąc już o tym, że dostęp do wielu produktów jest ograniczony. Coraz większe trudności widzimy też przy rozładunku produktów w miejscu docelowym, bo w innych krajach również spadła liczba pracujących. Zatem trzeba się liczyć z tym, że niedługo może nie być na półkach wielu importowanych towarów ‒ zaznacza.
Gerard Reijers również mówi, że coraz więcej jego kontrahentów narzeka na brak rąk do pracy, bo wielu pracowników jest na kwarantannie. Jak dodaje, w przypadku mięsa problem zaczyna się już w ubojniach.

Olej zamiast kawy

Na razie nie ma kłopotów z żywnością produkowaną na polskim rynku. – Oczywiście, z uwagi na trudności z transportem międzynarodowym, w sklepach może zabraknąć towarów importowanych, takich jak np. włoskie sery. Jednak nie są to towary masowe. Natomiast na bieżąco dostępne są artykuły żywnościowe produkowane w Polsce, jak mięso, kasze, makarony, polskie owoce i warzywa – zapewnia Jan Domański, rzecznik prasowy Grupy Eurocash, w skład której wchodzą m.in. sieci mniejszych sklepów. Ale także tu pojawia się problem zatrudnienia. – Kluczowym ryzykiem dla zabezpieczenia dostaw żywności jest ewentualny brak ludzi do pracy. Nadzwyczajny popyt na niektóre kategorie produktów rodzi też problemy logistyczne – podkreśla. Jednym z rozwiązań, jakie firmy wprowadzają, jest ograniczenie asortymentu i dostarczanie w pierwszej kolejności artykułów najbardziej poszukiwanych. Na palety zamiast wolniej rotujących produktów jak słodycze czy kawa trafiają mąka, kasza lub oleje.
Pojawiają się opinie, że gdy zabraknie towarów importowanych, ich miejsce zajmą produkty z Polski, co może być szansą dla rodzimych producentów na zwiększenie sprzedaży czy pokazanie się z nową ofertą. Ci dostrzegają w tej sytuacji nadzieję, ale mówią też o zagrożeniach.
– Zagraniczny asortyment nie dominował na półce w sklepie. Stanowił od kilku do kilkunastu procent oferty. Co oznacza, że polskim producentom nie zostanie nagle dane więcej miejsca do prezentacji swoich towarów. Poza tym nie należy zapominać o tym, że niektóre produkty nie są zastępowalne – mówi Andrzej Gantner, dyrektor generalny Polskiej Federacji Producentów Żywności.
– Może być jednak tak, że jak zabraknie ryżu, polscy konsumenci przerzucą się na makaron, który jest wytwarzany w Polsce. Gdy nie będzie oliwy, na popularności zyska olej rzepakowy. Skończą się też promocje kuchni świata. Trochę na to liczymy. Wiemy jednak, że sytuacja taka potrwa do czasu, aż koronawirus minie i import towarów powróci. Wtedy konsumenci wrócą do kupowania tego, co lubią, a nie tego, co jest – mówi jeden z hurtowników żywności.
Eksperci nie liczą też na to, że będzie to czas na przebicie się z nowościami w sklepach. Po pierwsze dlatego, że kupujący chcą szybko zrobić zakupy, przez co sięgają po to, co znają. Poza tym nowości wymagają wsparcia reklamowego. A teraz producenci nie mają na to pieniędzy.
Nie ma kłopotów z żywnością produkowaną na polskim rynku