- Kryzysy mogą destabilizować machinę kapitalizmu. Ale nie mają mocy, by spowodować jego upadek. Obalenie systemu wymagałoby strukturalnej transformacji. A żaden pojedynczy krach jej nie wywoła - mówi Francesco Boldizzoni włoski socjolog i historyk zajmujący się gospodarką i wykładający na Norweskim Uniwersytecie Naukowo -Technicznym. Autor książki „Foretelling the End of Capitalizm” (Przepowiadając koniec kapitalizmu).
/>
Na serwisie Amazon można dzisiaj znaleźć ok. 50 publikacji z „końcem kapitalizmu” w tytule. Oczywiście część autorów wyczekuje tego końca z nadzieją. Dlaczego przewidywanie upadku kapitalizmu jest tak popularne?
Ponieważ od swego zarania system ten wyprodukował tyle samo bogactwa co nierówności i niezadowolenia. Ludzie chcą lepszego świata, dlatego nieustannie poszukują utopii.
Zaraz, a nierówności nie są czasami spadkiem po poprzednich systemach społeczno-gospodarczych, nie zaś cechą specyficzną kapitalizmu?
Owszem, ale nadejście kapitalizmu było szokiem. System ten zniszczył społeczne mechanizmy ochronne, które funkcjonowały w czasach ancien régime’u. Sporo czasu zajęło ich naprawienie.
Prawdopodobnie świat w wyniku pandemii koronawirusa wejdzie w recesję. Czy kapitalizm jako system jest zagrożony? Może „wreszcie” przepowiednie o jego końcu się spełnią?
Kryzysy mogą destabilizować machinę kapitalizmu, ale tylko przez jakiś czas. Nie mają mocy, by spowodować jego upadek. Obalenie kapitalizmu wymagałoby strukturalnej transformacji. A żaden pojedynczy kryzys jej nie wywoła. Rewolucje, co jasne, mogą się wydarzać w trakcie społeczno-gospodarczego załamania, ale historia pokazuje, że także inne dodatkowe warunki muszą być jednocześnie spełnione.
/>
Na przykład?
Pomyślmy o społeczeństwie, gdzie własność prywatna nigdy się nie przyjęła, burżuazja jest słaba i nie istnieje społeczeństwo obywatelskie, czyli o Rosji z 1917 r. Równie sprzyjające rewolucji warunki nigdy nie były spełnione w przypadku żadnego rdzennie kapitalistycznego kraju. Rosja w 1917 r. właściwie nie była nawet kapitalistyczna. Rewolucje mogą się wydarzać na peryferiach systemu, nie w jego centrum.
Dzisiejsze kraje niekapitalistyczne, jak Wenezuela czy Korea Północna, są przykładem gospodarczej ruiny. Czy to znaczy, że nie istnieje działająca alternatywa dla kapitalizmu?
Zacznijmy od tego, że Wenezuela i Korea to przykłady marginalne. Z kolei Chiny to uderzający przykład dobrze działającej gospodarki niekapitalistycznej.
Chiny nie są kapitalistyczne?
Nie. To coś na wzór rynkowego socjalizmu – system oparty bardziej na kontroli politycznej niż inicjatywie prywatnej. Iran to kolejny przykład kraju niekapitalistycznego, tyle że innego rodzaju. Też jakoś funkcjonuje. Nie możemy więc wykluczyć istnienia systemu niekapitalistycznego, który byłby wydajny. Co więcej, kapitalizm i rynek to pojęciowo dwie osobne rzeczy. Nie są nierozłączne.
Na czym polega różnica?
Rynek to reżim wymiany, a kapitalizm to otoczenie instytucjonalne. Historycznie rzecz biorąc, często współwystępowały, ale nie zawsze – kapitalizm istniał np. także w wersjach monopolistycznych, gdy konkurencja nie funkcjonowała. Tak czy siak, dzisiaj Komunistyczna Partia Chin używa rynku jako mechanizmu alokowania zasobów, ustalania cen i płac itd. Ale ogólne cele działania gospodarki pozostają zależne od odgórnego planu. Ponadto, chociaż środki produkcji pozostają własnością prywatną, to i tak wszystkie banki w kraju kontrolowane są przez państwo. To tak jakby powiedzieć, że tym oto autem może jeździć każdy, ale kluczyki ma tylko jedna osoba. Nie jestem pewien, czy to jest czysty socjalizm – zwłaszcza jeśli socjalizm to system, który ma dawać korzyść wielu, a nie garstce – ale kapitalizmem też tego bym nie nazwał. Koniec końców idea, że można mieć albo kapitalizm, albo socjalizm i nie ma żadnej alternatywy, to skrzywienie poznawcze nabyte w czasie zimnej wojny. Może czas już je porzucić.
Niektórzy teoretycy kapitalizmu zwracali uwagę, że system ten jest oparty na sprzecznościach, wytwarza zjawiska, które w końcu go obalą.
To dialektyczny determinizm, z którym mi nie po drodze, bo zakłada on, że systemy społeczne to jakieś maszyny zaprogramowane do samozniszczenia. Sądzę, że sławne marksistowskie sprzeczności kapitalizmu to nic więcej niż wewnętrzne napięcia, które społeczeństwo przezwycięża w trakcie zajmującego czas i pracochłonnego procesu mediacji.
Ale nie tylko marksiści tak uważają. Słynny ekonomista Joseph Schumpeter twierdził, że „marksizm to w istocie produkt umysłu burżuazyjnego”, a socjalizm to efekt finalny kapitalistycznego rozwoju. Z kolei dzisiaj politolog Jeremy Rifkin przekonuje, że rozwój technologicznego kapitalizmu obniży krańcowe koszty produkcji do zera i wejdziemy w erę współpracy, w której poszukiwanie zysku będzie coraz mniej istotne. Z tym też się pan nie zgadza?
Tego też nie kupuję. Wygląda mi to na technologiczny determinizm w najczystszej postaci.
Nie wierzy pan, że istnieje coś takiego jak postęp albo prawa historii?
Poszukiwanie praw rządzących historią było jednym z największych złudzeń współczesności. To ślepy zaułek. Jeśli zaczynasz wierzyć w nieuchronność postępu, kończysz, utożsamiając go po prostu z tym, co sam uważasz za pożądane. To błąd, który równie często popełnia się na prawicy i na lewicy. W końcu Marks i Fukuyama to uczniowie Hegla. Postęp nie jest czymś automatycznym i z pewnością nie istnieje pojedynczy silnik zmiany społecznej.
Co więc sprawia, że kapitalizm jest tak odporny na kryzysy, że odkąd się wyłonił, to nie upadł, trwa i się rozwija? Nie obaliły go nawet zawirowania związane z wojnami światowymi i totalitaryzmami...
Jego struktura. Kapitalizm opiera się na hierarchicznej i indywidualistycznej strukturze zachodnich społeczeństw. Te hierarchiczne relacje władzy i indywidualistyczne wartości, które odnajdujemy, kształtowały się przez wiele stuleci – stąd prawdopodobieństwo, że nagle wyparują, jest żadne.
Mówi pan, że za kapitalizmem stoi siła wielowiekowej tradycji. A jednak system ten często oskarża się właśnie o to, że niszczy zastałe hierarchie, takie jak rodzina czy władza państwowa. Może na ich miejsce tworzy własne?
Dokładnie tak jest! Kapitalizm zastąpił stare hierarchie nowymi. Powołał do życia zupełnie nową kategorię społeczną – klasy – która wciąż pozostaje dla nas kluczowa w XXI w. W starym świecie status społeczny był determinowany przez urodzenie, w nowym świecie określany jest przez zdolność do akumulowania pieniądza. W tym sensie kapitalizm zrekonfigurował stratyfikację społeczną.
We współczesnej polityce istnieje założenie, że rynek i pieniądz to coś, co po prostu musi funkcjonować. Nawet Bernie Sanders, określający się mianem demokratycznego socjalisty, nie proponuje zniesienia tych instytucji. Czy wydajność kapitalizmu jest już zwyczajnie częścią wiedzy powszechnej? Może elity rozumieją, że system ten się opłaca i w praktyce – poza piszącymi książki intelektualistami – nikt nie szuka innych opcji?
Mamy za sobą 30 lat nieskrępowanej deregulacji rynków. Po upadku muru berlińskiego Stany Zjednoczone były jedynym prawdziwym supermocarstwem, zdolnym przez pewien czas utrzymywać globalną hegemonię. Rozprzestrzenianie się kapitalizmu i fundamentalizmu rynkowego było bardziej konsekwencją tej hegemonii niż produktem świadomej analizy zysków i strat. Demokratyczna lewica również dała się ponieść „duchowi czasów”, co skutkowało pojawieniem się idei trzeciej drogi. Niemniej jako ideologia neoliberalizm wszedł w głęboki kryzys od początku recesji w latach 2008–2012 i dzisiaj niemal wszędzie na świecie można znaleźć silne ruchy opowiadające się za zwiększoną interwencją państwa. Dzieje się to w czasie, gdy globalna hegemonia USA staje się powoli przeszłością, w miarę jak wyłaniają się kolejne supermocarstwa.
W porządku, ale może gdyby analizę zysków i strat przeprowadzono przed wdrożeniem zasad neoliberalnych, wnioski z niej płynące wciąż byłyby na ich korzyść?
Nie. Neoliberalizm niesie ze sobą duży koszt społeczny, który dotąd zawsze był pomijany.
Między bajki można też dzisiaj włożyć dualizm „demokracja albo totalitaryzm”. Te same państwa, które udowadniają, że rynek można uruchomić w niekapitalistycznym otoczeniu instytucjonalnym, przekonują, że istnieje możliwość niedemokratycznego systemu, który nie jest totalitaryzmem. Kapitalizm przetrwałby, jeśli świat uwierzyłby, że „oświecony autorytaryzm” jest lepszy niż demokracja?
Związek między kapitalizmem a demokracją ma bardzo złożoną naturę. Nie zawsze ze sobą współwystępowały. Na przykład kapitalizm ery wiktoriańskiej – jedyny rodzaj kapitalizmu, którego doświadczył Marks – funkcjonował w kontekście, który z pewnością nie był demokratyczny, bez względu na to, jaką definicję demokracji przyjąć. A jednak to właśnie ta brutalna forma kapitalizmu wywołała potem reakcję demokratyczną, przynajmniej w Europie Zachodniej.
To znaczy?
Uznanie nie tylko praw obywatelskich i politycznych, lecz także – co ważniejsze – praw socjalnych.
I od tamtej pory kapitalizm był aktywnie kształtowany przez państwa za pomocą regulacji. Czy te zaostrzające się z czasem unormowania wzmacniały go, czy – jak przekonują libertarianie – zaburzały i tworzyły dodatkowe problemy?
Sądzę, że regulacja to warunek wstępny jakiegokolwiek porządku gospodarczego i społecznego. Nie jestem pewien, czy osłabia, czy wzmacnia ona rynek, ale jest dla mnie jasne, że czyni go bardziej znośnym. Żadne społeczeństwo nie zaakceptuje bycia traktowanym i zarządzanym na całkowicie rynkowej zasadzie, nawet amerykańskie. W USA duża część populacji buntuje się, np. przeciwko traktowaniu usług zdrowotnych jak zwykłego towaru.
Libertarianie tłumaczą, że to niezadowolenie wynika z faktu, iż rynek zdrowia jest rozregulowany potężną i wielopoziomową interwencją państwa. Innymi słowy, zrzucanie przez rząd winy za nieefektywności w tym sektorze na rynek przypomina podpalacza krzyczącego „pali się!”.
Ta argumentacja to przejaw wiary w zbawczą moc rynku. Takiej samej jak np. wiara w dogmat o papieskiej nieomylności. Libertarianie mogą twierdzić, że dogmat o zbawczej mocy rynku jest prawdziwy tylko dlatego, że całkowicie zderegulowana gospodarka w realnym świecie nie istnieje. Na pewno wiemy zaś, że realne gospodarki, które są bliższe libertariańskiemu modelowi, mają wyższe wskaźniki nierówności.
To, że nigdzie na świecie nie panuje pełny leseferyzm, jest oczywiste. Nawet w Hongkongu rząd ma wiele do powiedzenia w gospodarce. Ale właściwie dlaczego tak jest? Czy leseferyzm po prostu musiał przekształcić się we współczesny kapitalizm regulacyjny ze względu na swoje nieefektywności? A może to wynik zwykłej pogoni za rentą, przejęcia systemu przez grupy interesu?
Wzrost zaangażowania państwa w gospodarkę kapitalistyczną jest spowodowany w dużej mierze nieufnością w zdolność rynku do uregulowania samego siebie – taki sceptycyzm istnieje od wielkiego kryzysu z 1929 r. Z drugiej strony wynika on także z konieczności ograniczania konfliktów społecznych. Rozumiem przez to konflikty dystrybucyjne – każdy kraj ma tu swoje preferencje i rozstrzał jest bardzo duży. Mieszkam w Norwegii, gdzie niemal połowa gospodarki narodowej jest w rękach państwa, rynek pracy jest mocno regulowany, a świadczenia społeczne są szerokie. I nie wyobrażam sobie, żeby norweskie społeczeństwo zaakceptowało inne realia.
A ja sobie wyobrażam. Wystarczy, że ropa, z której żyje Norwegia, staje się passé. W czasach walki ze zmianami klimatu to całkiem możliwe. Taka sytuacja zmusiłaby Norwegów do zmiany modelu.
Nie ma pan racji. Norweski model nie ma wiele wspólnego z bogactwem, jakie kraj zgromadził z ropy. Kraj ten był socjaldemokratyczny już w latach 30. XX w., a więc 40 lat przed odkryciem złóż ropy na Morzu Północnym.
Czy jednak nie sądzi pan, że próbując łagodzić napięcia społeczne wytwarzane przez rynek za pomocą polityki interwencji i redystrybucji, nie wytwarza się innego rodzaju napięć? Budżet nie jest bez dna. Wywołujemy w ten sposób walkę o jego zasoby.
Teoretycznie tak. Ale teoretycznie wszystko jest możliwe. W praktyce społeczeństwa, obierając kurs na regulacje, robią to, bo nie tolerują ogromnych nierówności. Są to społeczeństwa charakteryzujące się wysokim poziomem konsensusu.
Schumpeter pytał w jednym ze swoich słynnych esejów: „Czy kapitalizm może przetrwać?”. A czy pan ma swoją prognozę upadku tego systemu, czy może wierzy pan, że będzie nam towarzyszył już do dnia sądu ostatecznego?
Kapitalizm nie upadnie, ale nie będzie także trwał wiecznie. Już dzisiaj widzimy, jak się zmienił i w ciągu kolejnych stuleci będzie nadal się zmieniał, aż osiągnie punkt, w którym przekształci się w coś innego. Ten nowy system, który się wyłoni, będzie jednak pod pewnymi względami przypominał kapitalizm – na tej samej zasadzie jak w przeszłości kapitalizm podtrzymał hierarchiczne struktury cechujące feudalizm. Ale kapitalizm nie będzie ofiarą samego siebie – społeczeństwo raczej jest w stanie zarządzać problemami, które tworzy ten system, nawet jeśli są bardzo dotkliwe. Historycznie rzecz biorąc, za każdym razem, gdy społeczeństwo uznawało, że kapitalizm mu zagraża, reagowało, „odpychając” go. W latach 30. XX wieku to odepchnięcie przyjęło formę faszyzmu. W erze powojennej reakcja przyszła pod sztandarem mieszanej gospodarki keynesistowskiej. Dzisiaj objawia się falą populizmu.
A czy kapitalizmowi nie zagrozi walka z klimatem? W jej ramach coraz śmielej proponuje się dzisiaj rezygnację z polityki nakierowanej na wzrost PKB...
Problemy środowiskowe wygenerowane przez kapitalizm zagrożą naszemu zdrowiu, ale nie zdrowiu kapitalizmu. System ten udowodnił, że jest w stanie zaadaptować się do szerokiego spektrum okoliczności. Będzie prawdopodobnie w stanie zarabiać nawet w warunkach przyjęcia Zielonego Nowego Ładu.
Poszukiwanie praw rządzących historią było jednym z największych złudzeń współczesności. To ślepy zaułek. Jeśli zaczynasz wierzyć w nieuchronność postępu, kończysz, utożsamiając go po prostu z tym, co sam uważasz za pożądane. To błąd, który równie często popełnia się na prawicy i na lewicy