Na przedłużających się przestojach w chińskich fabrykach najbardziej może ucierpieć nasz eksport komputerów, wyrobów elektronicznych i optycznych.
W całym polskim eksporcie wartość komponentów sprowadzonych z Chin to ok. 2,5 proc. – wyliczył Polski Instytut Ekonomiczny. Analitykom chodziło o to, by określić, jaką funkcję pełnią komponenty sprowadzane z konkretnego kraju w wytworzeniu produktu sprzedawanego dalej w ramach globalnych łańcuchów dostaw. PIE wykorzystał ostatnie dostępne dane (z 2014 r.) z World Input-Output Database, która gromadzi informacje z ponad 40 krajów o transakcjach między przeszło 30 branżami i ich finalnej sprzedaży.
Owe 2,5 proc. to jeden z wyższych wskaźników wśród krajów UE. – Przyjmując go za miarę wrażliwości eksportu na możliwe perturbacje w dostawach chińskich towarów zaopatrzeniowych dla przemysłu, plasował on Polskę wśród bardziej zagrożonych krajów Unii – ocenia Łukasz Ambroziak, analityk z zespołu handlu zagranicznego PIE. Dodaje, że bardziej podatny na zakłócenia dostaw z Chin jest jedynie eksport Czech, Węgier, Słowacji i Holandii.
Bezpośrednia sprzedaż z Polski do Chin jest zbyt mała, by zaszkodzić naszemu bilansowi handlowemu. Gorzej, że import, jaki trafia do nas z Chin, to aż w 70 proc. dostawy dóbr inwestycyjnych i towarów przeznaczonych na tzw. zużycie pośrednie – czyli komponentów wykorzystywanych przy wytwarzaniu produktów gotowych. W tym ujęciu przedłużające się przestoje w chińskich fabrykach najbardziej mogłyby zaszkodzić polskiemu eksportowi komputerów, wyrobów elektronicznych i optycznych. Na podstawie danych z WIOD instytut oszacował, że chińska wartość dodana stanowiła aż 9,5 proc. eksportu tych wyrobów. Jej stosunkowo wysoki udział był także w eksporcie sprzętu elektrycznego (3,7 proc.), tekstyliów, odzieży i wyrobów skórzanych (2,9 proc.) oraz pojazdów samochodowych (2,8 proc.).
– Wsad importowy z Chin w eksporcie Niemiec był nieznacznie niższy niż w eksporcie polskim. A zatem potencjalny wpływ ewentualnych przerw w dostawach dóbr pośrednich i inwestycyjnych z Chin mógłby mieć podobne skutki dla polskiego i niemieckiego eksportu wyrobów przetwórstwa przemysłowego – dodaje Łukasz Ambroziak.
Epidemia koronawirusa to niejedyne ryzyko dla polskiego handlu zagranicznego w tym roku. Paradoksalnie może mu zaszkodzić zakończenie wojny handlowej między USA a Chinami. Efekt będzie pośredni: porozumienie Stanów Zjednoczonych i Chin zakłada, że Chińczycy zwiększą import z USA w takich branżach jak maszyny i urządzenia, samochody, leki, artykuły rolne. Według Łukasza Ambroziaka odbędzie się to kosztem innych dostawców. Jego zdaniem ucierpieć może głównie niemiecki eksport towarów, wytwarzanych w ramach globalnych łańcuchów wartości, w których jako poddostawca części i komponentów uczestniczą firmy z Polski. Aż dwie trzecie polskiej sprzedaży do Niemiec to właśnie półprodukty wykorzystywane potem przez niemieckie fabryki. Dlatego właśnie wielkość polskiego eksportu w dużym stopniu zależy od światowego popytu na towary z Niemiec. Jak wygląda ta zależność, można prześledzić na podstawie opublikowanych już danych z handlu zagranicznego w 2019 r. Niemiecki eksport towarów zwiększył się o zaledwie 0,8 proc., co spowodowało, że dynamika polskiego eksportu za Odrę wyniosła tylko 3,1 proc. Tylko, bo cały polski eksport wzrósł w ubiegłym roku o 5,5 proc. Perspektywy na ten rok są nieciekawe także dlatego, że niemiecki przemysł motoryzacyjny – jeden z głównych odbiorców komponentów z Polski – nie nadąża za modą na samochody z napędem alternatywnym, np. elektrycznym. To także może ograniczyć popyt na niemiecki eksport.