Zdaniem analityków, na których powołuje się serwis BBC, epidemia koronawirusa, który spowodował paraliż głównych chińskich miast, może zaszkodzić wzrostowi gospodarki Państwa Środka, jeśli utrzyma się przez dłuższy czas.
Chiński bank centralny w ramach działań mających chronić krajową gospodarkę przed wpływem koronawirusa "wpompował" w rynek 1,2 bln juanów poprzez obniżenie stawek pożyczkowych. "Ma to zapewnić wystarczającą płynność systemowi bankowemu i pomóc w utrzymaniu stabilnego rynku walutowego" - wskazali przedstawiciele banku, których cytuje serwis.
Przytacza wypowiedź ekonomisty George'a Magnusa z Uniwersytetu Oksfordzkiego, według którego wielkość tego zastrzyku finansowego "odzwierciedla obawy chińskich decydentów co do stanu gospodarki". "Następstwa koronawirusa dla chińskiej gospodarki to ostatnie z szeregu jej niepowodzeń w ciągu ostatniego roku" - podkreślił.
Jak podał serwis BBC, wiele chińskich fabryk zawiesiło produkcję, a firmy poinstruowały pracowników, aby pracowali z domu. "Foxconn, Toyota, Starbucks, McDonald's i Volkswagen to tylko kilku korporacyjnych gigantów, którzy wstrzymali działalność lub zamknęli sklepy w całych Chinach" - czytamy.
"Rosnące obawy o chińską gospodarkę skłoniły także tamtejsze ministerstwo finansów do wyasygnowania dotacji na spłatę odsetek dla niektórych firm dotkniętych wybuchem koronawirusa" - podał w poniedziałek państwowy dziennik „Guangming Daily”, cytowany przez agencję Reutera.
Agencja powołała się też na wypowiedź Martina Rasmussena z firmy doradczej Capital Economics, który ocenił, że epidemia koronawirusa może przedłużyć recesję, z jaką zmaga się Hongkong. "Hongkong, w którym do tej pory odnotowano 15 potwierdzonych przypadków wirusa, podjął kroki w celu ograniczenia napływu odwiedzających z Chin, gdzie liczba ofiar śmiertelnych wzrosła do 361" - napisano. Hongkońskie sektory handlu detalicznego i turystyki w dużej mierze uzależnione są od wydatków gości z Chin kontynentalnych - podkreślono.
Dziennik "Guardian" zwraca z kolei uwagę na największe od 2015 r. straty, jakie zanotowały w poniedziałek chińskie giełdy. Na otwarciu indeks Shanghai Composite spadł o niemal 9 proc. Drastyczne spadki notują też surowce – na chińskim rynku spadł popyt na ropę naftową, rudę żelaza, miedź i tzw. towary miękkie. Jak podał Reuters, w związku z obawami przed koronawirusem z szanghajskiej giełdy "wyparowało 370 mld dol.".
"Związany z epidemią koronawirusa spadek cen ropy sugeruje, że zmiany cen paliw mogą wkrótce zacząć działać na inflację chłodząco" - ocenił główny ekonomista TMS Brokers Konrad Białas. Mimo wspierania gospodarki przez centralny bank Chin, jak dodał, to wolniejsze zużycie surowców może powodować negatywny wpływ na ceny. "Zwłaszcza, że wrażliwość inwestorów pozostaje wysoka, zarówno na złe, jak i dobre informacje" - podkreślił. Według ekonomisty epidemia koronawirusa wpływa na dynamikę zarówno wzrostu chińskiego, jak i globalnego. "Skutki odczuwa turystyka, transport, handel i gastronomia. Widać to m.in. po tym, że linie lotnicze odwołują loty, a państwa ewakuują swoich obywateli. Najgorszy scenariusz przedstawia spiralę strachu, powodującą spowolnienie tak duże, że przemieni się w globalny kryzys" - ocenił.
Według prognoz Goldman Sachs wirus może spowolnić chiński wzrost do 5,5 proc. w skali roku, z 6,1 proc. w 2019 r., i "wywołać efekt domina w całej światowej gospodarce".
Jak podsumował cytowany przez "Guardiana" Mathan Somasundaram z australijskiego Blue Ocean Equities: "Nikt nie dba o Bliski Wschód, nikt nie dba o Brexit, jeśli sytuacja w Chinach jest niepewna". Według niego "zamknięcie Państwa Środka" z powodu rozprzestrzeniania się koronowirusa będzie oznaczać brak zapotrzebowania tego kraju na towary i surowce na międzynarodowych rynkach.