Daniel Obajtek: Orlen i Lotos mają jednego właściciela, który może powiedzieć „nie”. Ta transakcja musi być opłacalna dla wszystkich stron.
Czekacie na decyzję Komisji Europejskiej w sprawie wniosku o przejęcie przez Orlen Lotosu, a z zaskoczenia ogłaszacie wezwanie na akcje Energi. To pierwsza potencjalna krzyżowa fuzja, od kiedy powstały grupy energetyczne. Komentarze są różne.
Patrzymy na koncern nie z punktu widzenia 5–10 lat, tylko 20–30, a nawet 40 lat. Spójrzmy na naszą konkurencję: BP, OMV, Shell – wszyscy są koncernami multienergetycznymi. Nie robimy więc niczego, czego świat już nie zrobił 15–20 lat temu. Ponadto energetyka to żadna nowość dla Orlenu. Jesteśmy czwartym producentem energii elektrycznej w Polsce i mamy bardzo duże doświadczenie w energetyce niskoemisyjnej, jesteśmy pionierem mocy wytwórczych opartych na gazie ziemnym. Produkujemy dwukrotnie więcej energii, niż potrzebujemy. Powody są więc wyłącznie biznesowe i branża to rozumie. Czym innym są reakcje niektórych działaczy PO z Gdańska, którzy próbują tu uszyć jakąś politykę.
Dlaczego akurat Energa?
To najbardziej komplementarna grupa energetyczna w stosunku do naszej działalności. Orlen ma nadwyżki energii elektrycznej. Grupa Energa mogłaby je zagospodarować, bo ma niedobory w porównaniu z tym, co sprzedaje. Jako jedna grupa będziemy sprzedawać to, co wyprodukujemy – połączona firma nie będzie więc skupywać energii z rynku, co przełoży się na stabilność cen. Po drugie, my nie posiadamy sieci dystrybucyjnej, a Energa ma nowoczesną. Połączenie to też szansa na wymianę doświadczeń i wzajemne wsparcie rozwoju elektromobilności. My z kolei mamy większe kompetencje w detalu, więc tu też się uzupełniamy. Poza tym podobnie jak Energa stawiamy na OZE i jest to unikalna szansa na połączenie kompetencji i wspólny, synergiczny rozwój.
A jeśli chodzi o planowane inwestycje obu spółek, też są komplementarne?
Jak najbardziej. Jesteśmy na zaawansowanym etapie planów budowy morskich farm wiatrowych o mocy do 1200 MW. Energa już dysponuje interesującym portfelem OZE, które uzupełniałyby nasze aktywa konwencjonalne. Gdańska spółka ma też plany inwestycyjne dotyczące wiatraków lądowych, a to kierunek zgodny z naszą strategią. Ma również dwa projekty elektrowni gazowych w Grudziądzu i w Gdańsku, tylko nie ma pieniędzy na ich wykonanie. Musimy liczyć się również z tym, że w przyszłości będzie malało zapotrzebowanie na paliwa tradycyjne. Będzie więcej samochodów elektrycznych, a to oznacza, że do naszej oferty detalicznej musimy dołączyć sprzedaż prądu. Bardzo mocno inwestujemy też w biododatki do paliw, ale również w instalację wodorową obok instalacji glikolu zielonego w Orlen Południe, bo przecież kiedyś na stacji będą sprzedawane nie tylko benzyna, olej napędowy czy prąd, ale część samochodów będzie też napędzanych wodorem. Więc inwestujemy w te filary, które stanowią alternatywę dla paliw ciekłych.
W kontekście planów rozwojowych nie rozumiem zachowania przedstawicieli władz Gdańska, którzy podnieśli larum, że Orlen chce „zabrać” Energę. Nasza inwestycja zwiększy wpływy podatkowe w regionie, przyczyni się do rozwoju miasta. Chcemy inwestować w Energę, tak jak to robiliśmy w przypadku każdej przejmowanej spółki. Z takimi inwestorami powinno się współpracować, a nie z nimi walczyć.
Co klient miałby z takiego połączenia?
Dziś trzeba wyjść do klienta z jak najszerszym portfelem usług. Jeżeli Energa sprzedaje prąd i gaz, to czemu ci klienci nie mają mieć pakietów lojalnościowych obejmujących też zakup paliw na stacjach Orlenu? Obecnie na świecie nie łączy się spółek z tych samych segmentów. Jest też kwestia stabilności wyniku EBITDA – w przypadku naszej działalności wyniki są szczególnie wrażliwe na zmiany w otoczeniu makroekonomicznym. Jeśli chodzi o Energę, to jej EBITDA jest stabilna i wynosi ok. 2 mld zł. Akwizycja zwiększyłaby zatem stabilność i przewidywalność funkcjonowania Grupy Orlen jako całości.
Oczywiście słyszałem komentarze: „Po co wy to w ogóle robicie? Macie dobrą sytuację finansową!”. I to jest dobry moment na rozwój. Inwestycji i akwizycji nie prowadzi się, gdy brakuje pieniędzy. Wtedy co najwyżej można myśleć o restrukturyzacji.
Z pańskiej strategii widać, że raczej unika pan węgla i atomu…
Nie mamy planów związanych z atomem ani z inwestycjami w górnictwo, wielokrotnie to podkreślałem. Konsekwentnie realizujemy strategiczne cele, czyli rozwój procesów rafineryjnych w kierunku produktów o wysokiej marży, inwestycje w petrochemię, rozbudowujemy segment nawozów. Musimy też spełniać wymagania dotyczące biokomponentów w paliwach. To wszystko są potężne inwestycje. Przygotowujemy się do wytwarzania bioetanolu drugiej generacji, prowadzimy wiele projektów biznesowych. Nasz strategiczny cel to przejęcie Lotosu. Rozpoczęliśmy proces akwizycji Energi, mamy budowę offshore’u za kilkanaście miliardów złotych. To wyzwania, na których się koncentrujemy.
A kiedy na stacji Orlenu w Polsce będzie można zatankować wodór?
W ciągu kilku lat chcemy mieć w Polsce trzy-cztery takie punkty. W Niemczech już testujemy to rozwiązanie w dwóch lokalizacjach, trzy kolejne wkrótce pojawią się na rynku czeskim. Podpisaliśmy list intencyjny z metropolią dolnośląską dotyczący współpracy przy napędzaniu wodorem pojazdów komunikacji miejskiej. Podobnie z PESĄ Bydgoszcz, która chce opracować pojazd szynowy zasilany wodorem.
À propos offshore’u, to zapowiadał pan wybór partnera do końca roku… Jak wygląda teraz kalendarz tego projektu?
Jesteśmy na zaawansowanym etapie, zakończyliśmy badania dna morskiego, robimy badania środowiskowe i wietrzności. Wszystko idzie zgodnie z planem. Przygotowujemy się również logistycznie. I oczywiście wybieramy inwestora. Chciałbym, żeby wybór nastąpił do końca roku, ale przede wszystkim zależy nam na wyborze tego najlepszego. Przedłużenie procesu wyboru nie opóźni prac nad projektem.
Czy Orlen nadal chce utrzymać 51 proc. w projekcie?
Takie są założenia i po rozmowach z potencjalnymi partnerami nie zmieniamy naszych założeń.
A ile jest firm na krótkiej liście?
Tego nie zdradzę na tym etapie. Mogę jedynie powiedzieć, że na liście są nie tylko firmy europejskie, ale również spoza kontynentu.
Czy to będzie jedyny projekt offshore’owy?
Na razie mamy plan do 2024 r., a potem zobaczymy. Tak realizujemy wszystkie projekty inwestycyjne, żeby było miejsce na dywidendę.
No ale sam pan prezes podbił stawkę, zapowiadając kolejne akwizycje. Eksperci mówią, że może Enea?
Orlen nie jest pogotowiem ratunkowym, tylko firmą, która realizuje akwizycje, by się wzmacniać i budować pozycję multienergetycznego czempiona. Odpowiedzialny za aktywa państwowe wicepremier Jacek Sasin dobrze rozumie te uwarunkowania. Wszystkie projekty, które realizujemy, muszą budować wartość firmy, co jest ważne dla akcjonariuszy, ale i dla polskiej gospodarki.
A gdzie stoimy z fuzją z Lotosem?
We właściwym miejscu. Jesteśmy w drugiej fazie pogłębionych analiz, która będzie wymagała tzw. market testu. Jeżeli zgodziłbym się na daleko idące warunki zaradcze (Bruksela oczekuje pozbycia się przez Orlen części aktywów, by nie zakłócać konkurencji – red.), to przejęcie mogliśmy sfinalizować już w pierwszej fazie. Ale wtedy nie byłoby to opłacalne ani dla spółek, ani dla państwa. Dlatego Komisja poprosiła o dodatkowe analizy, one trwają w ramach procedury „stop-the-clock”. Chcemy ten proces przeprowadzić z poszanowaniem racji wszystkich stron, w tym konkurentów rynkowych. Ale efekty muszą być przede wszystkim korzystne dla Orlenu, Lotosu i państwa polskiego.
Pamiętamy jednak niedoszłą fuzję Alstom-Siemens, gdzie spółki odpowiedziały Komisji: „Jeśli chcecie, żebyśmy aż tyle aktywów sprzedali, to nie robimy połączenia”. Czy pan prezes bierze pod uwagę taki scenariusz?
Ja biorę pod uwagę warunki, które opłacą się zarówno nam, jak i sprzedającemu. Tak naprawdę te dwie firmy mają jednego właściciela, który może powiedzieć „nie”. Ta transakcja musi być opłacalna dla wszystkich stron.
Rozumiem, że jest pewien limit?
Oczywiście, że jest limit. I jest on związany zarówno z biznesem, jak i z bezpieczeństwem energetycznym kraju.
Orlen poinformował niedawno, że zwrócił się o odszkodowania za zanieczyszczoną ropę z Rosji. Co dalej?
Zgodnie z tym, co zapowiadałem i co zostało wynegocjowane, składamy swoje roszczenia do dostawców, czyli do Rosnieftu i do Tatnieftu. Zostały one przez nas dokładnie wyliczone, poparte analizami i zobaczymy, jak dostawcy się do tego ustosunkują. O kwotach nie mogę mówić.
Wypłata odszkodowania ilościowego poszła w miarę gładko, czego się pan spodziewa w przypadku odszkodowań jakościowych?
Te pierwsze to rozliczenia za niedostarczoną ropę, a ich wysokość wynika z umów z dostawcami. Natomiast nasze obecne roszczenia odnoszą się zarówno do kwestii handlowych, logistycznych, jak i techniczno-produkcyjnych. W związku z zanieczyszczoną ropą musieliśmy zaopatrywać się na rynku w surowiec do „uzdatnienia” zanieczyszczonej ropy, by zapewnić ciągłość pracy naszej rafinerii i to była pierwsza kategoria kosztów, jaką wskazaliśmy. Ponieśliśmy też dodatkowe nakłady na logistykę, które obejmowały przede wszystkim tłoczenie i przesył z kawern czy magazynów. PKN Orlen jako jedyny był w pełni przygotowany do podjęcia próby przerobu ropy z zawartością chlorków ponad normę. Jest to o tyle istotne, że tylko my mogliśmy pomóc operatorowi PERN udrożnić system, by przyjąć czystą ropę. Kryzys dotknął też nasze instalacje, które są wrażliwe na chlorki w zanieczyszczonej ropie. Tu jednak chciałbym przypomnieć, że w ciągu 46 dni nasze zakłady nie przerwały produkcji nawet na chwilę.
Kiedy ta sprawa może się zamknąć?
Działamy tak, żeby odzyskać całą należną nam kwotę. Liczymy na pozytywny wynik.