Skutki zmian klimatycznych oznaczają gigantyczne koszty dla światowej gospodarki. W kluczowych branżach już dziś trwają procesy adaptacyjne.
Nie ma miesiąca, żebyśmy nie usłyszeli o mającej miejsce gdzieś na świecie katastrofie naturalnej. Choć w wielu regionach kataklizmy są częścią życia od stuleci, intensywność i regularność ich występowania rosną. Ryzyko związane ze zmianami klimatycznymi budzi zaniepokojenie światowych rynków. Według Reutersa inwestorzy i analitycy giełdowi z Wall Street w coraz większym stopniu uwzględniają „odporność na klimat” jako kryterium oceny firm. Dotyczy to zwłaszcza tych przedsiębiorstw, które ulokowane są w regionach szczególnie narażonych na kataklizmy i anomalie związane ze zmianami klimatycznymi, np. zmagającej się z pożarami Kalifornii.

Mniejszy PKB

Wyzwania związane ze zmianami klimatu są również w coraz większym stopniu brane pod uwagę przez banki. Kwestie klimatyczne w ocenie poziomu stabilności finansowej uwzględnia od pewnego czasu Bank Anglii. W zeszłym tygodniu konferencję poświęconą rozwiązaniom mającym na celu uwzględnienie czynników klimatycznych w polityce monetarnej zorganizował amerykański Fed. A prezydent Donald Trump wycofuje USA z paryskich porozumień klimatycznych, przewidujących ograniczenie emisji gazów cieplarnianych. Zgodnie z szacunkami przywoływanymi przez Reutersa zmiany klimatyczne w perspektywie 2100 r. mogą obniżyć wartość średniego PKB per capita na świecie o 7 proc.
Czy podobne procesy dotyczą także Polski? Działania adaptacyjne wobec zmian klimatu podejmuje m.in. ING Bank Śląski. – Oferujemy firmom m.in. zwrot części kosztów kredytów na „zielone cele”, związane np. z poprawą efektywności energetycznej czy obniżeniem emisyjności. Jesteśmy też jednym z inicjatorów dyskusji na temat wypracowania wspólnych zasad dla całego sektora dotyczących oceny emisyjności projektów finansowanych przez banki i wsparcia dla osiągania celów paryskich – mówi główny ekonomista banku Rafał Benecki.
Jak przekonuje, jest to konieczność m.in. ze względu na politykę UE. – Unia ma jedną z najbardziej ambitnych polityk klimatycznych na świecie. Na poziomie europejskim powstaje m.in. cała metodologia dotycząca oceny polityki kredytowej banków w zakresie wsparcia dla transformacji energetycznej. Tego rodzaju kryteria będą też stosowane wobec innych sektorów. Coraz łatwiej będzie zdobyć środki na inwestycje „zielone”, a coraz trudniej choćby na węgiel. Wielki problem z pozyskaniem finansowania ma m.in. Ostrołęka C. Nawet banki państwowe niechętnie finansują tego typu projekty, podobny proces dotyczy rynku ubezpieczeń – podkreśla Benecki. Jego zdaniem intencją instytucji i regulatorów europejskich jest użycie sektora finansowego jako „akceleratora” transformacji energetycznej.
Dodaje, że na razie zmiany klimatu dotykają polskich spółek przede wszystkim pośrednio, wpływając na ceny energii czy politykę klimatyczną UE. – Rosnące ceny energii na razie oddziałują na polską gospodarkę w ograniczonym stopniu, ale w przyszłości mogą uderzyć boleśnie, zwłaszcza w branże energochłonne. Polityka unijna i presja społeczna mogą też spowodować, że niektórzy odbiorcy polskiego eksportu będą oczekiwać certyfikatów dotyczących czystości energii – przekonuje Benecki.

Miliardowe koszty

Kwestie klimatyczne wpływają również m.in. na sytuację na rynku ubezpieczeń. Jak mówi Marcin Tarczyński z Polskiej Izby Ubezpieczeń, według szacunków ubezpieczycieli lokalne skutki zmian klimatycznych dla całej polskiej gospodarki będą się wiązały z wielomiliardowymi kosztami. – Wystarczy przypomnieć suszę, która dotknęła Polskę w 2018 r. Jej bezpośredni koszt w rolnictwie to 1,5 mld zł, a ponieważ rolnictwo ma wpływ na inne sektory, ogólny koszt dla gospodarki był znacznie wyższy i wyniósł 2,6 mld zł. Gdyby w Polsce doszło do 8-godzinnego blackoutu, jego koszt dla gospodarki wyniósłby 2,6 mld zł. Z kolei gdyby dziś uderzyła w Polsce powódź o porównywalnej sile do tej z 2010 r., zniszczenia byłyby aż o 21 proc. wyższe niż dziewięć lat temu. Najbardziej ucierpiałyby województwa: małopolskie, podkarpackie i świętokrzyskie. Straty wyniosłyby tam odpowiednio 5 mld zł, 3,2 mld zł oraz 2 mld zł – wylicza Tarczyński.
Analityk podkreśla, że ubezpieczenia mogą być elementem strategii zarządzania ryzykiem katastrof, ale nie mogą tej strategii zastępować. – Coraz częstsze i silniejsze zjawiska klimatyczne powodują, że szkody zdarzają się częściej i kosztują więcej. W Polsce skonstruowano całkiem niezły system dopłat do ubezpieczeń upraw rolnych. Jeżeli jednak będziemy opierać ochronę upraw wyłącznie na ubezpieczeniu, to w pewnym momencie ten system stanie się dla Polski za drogi – mówi.
Także Katarzyna Bańkowska z Instytutu Rozwoju Wsi i Rolnictwa PAN podkreśla, że najważniejszych problemów dla polskiej branży rolnej w obliczu zmian klimatu – związane z gospodarowaniem wodą, retencją oraz adaptacją metod uprawy – nie rozwiążą ubezpieczenia czy rekompensaty od państwa.
– Rolnicy wracają do mniej intensywnych metod upraw. Żeby nie wysuszać gleby, starają się np., żeby była na niej cały czas pokrywa roślinna, pozostawiają na polu jak najwięcej organicznych resztek pożniwnych, zapewniają odpowiednią proporcję substancji mineralnych – wylicza. Kolejnym obszarem adaptacji – jak dodaje Bańkowska – jest dobór odmian roślin pod kątem ich odporności na zmiany klimatyczne.
– Pytanie, kto ma ponieść koszty dostosowania. Z punktu widzenia długookresowych perspektyw czasami warto zrezygnować z zysków w danym roku. Ale czy ten koszt na pewno ma ponieść rolnik? Ta zmiana leży przecież w naszym wspólnym interesie – mówi ekspertka.