Rośliśmy szybko, udało nam się zmniejszyć dystans do bogatszych. Ostatnie cztery lata Polska utrzymała się na fali, która podniosła się trzy dekady temu.
Magazyn DGP. Okładka. 4 października 2019 / Dziennik Gazeta Prawna
Polska jest małą gospodarką otwartą. Niewielki rozmiar niekoniecznie cieszy, ale otwartość nam sprzyja. Trudno powiedzieć, w jakim tempie i kiedy doszlusujemy do grupy G20, jednak dzięki szybszemu niż w większości gospodarek rozwiniętych wzrostowi PKB będziemy na globalnej drabinie rozwoju pozycjonowani coraz wyżej. Choć wspinaczka jest mozolna.
Marcin Piątkowski, ekonomista Banku Światowego, twierdzi, że ostatnie trzy dekady to początek naszego złotego wieku. Jego zdaniem to okres, w którym zbliżyliśmy się na najmniejszy od XV stulecia dystans do rozwiniętego Zachodu. Cztery lata rządów PiS – wbrew temu, co twierdzą krytycy ekipy rządzącej – tym trendem nie zachwiały. Z udzieleniem odpowiedzi na pytanie, czy go umocniły, musimy jeszcze poczekać.

Gonimy Zachód

Nadrabiamy dystans do średniej bogactwa w UE – PKB na głowę mieszkańca w 2018 r. w Polsce stanowił 71 proc. unijnej średniej. W ciągu ostatnich trzech lat wskaźnik ten urósł o 2 pkt proc. i wpisał się w wieloletni trend. Podobnie jest ze spożyciem indywidualnym skorygowanym na mieszkańca, miarą nawet precyzyjniej oceniającą poziom życia gospodarstw domowych – w ubiegłym roku stanowiło ono 77 proc. średniej UE. Tutaj wzrost wynosi 3 pkt proc.
Wskaźniki jakościowe zmieniają się wolniej, w ilościowych od lat wypadamy dobrze. Podobnie było w ostatniej kadencji. Chociaż piętą achillesową okazały się nakłady na środki trwałe, a stopa inwestycji zanurkowała do najniższego od dwóch dekad poziomu, wzrost gospodarczy notowaliśmy imponujący.
PiS, na tle rządzących w Polsce formacji politycznych, może mówić o szczęściu. W czasie pierwszych rządów ekipy w latach 2005–2007 –jak policzył jeden z użytkowników Twittera @postecon – PKB zwiększył realnie swoją wartość o średnio 6,8 proc. To był okres globalnego boomu gospodarczego, szybko rosła wówczas też cała unijna gospodarka – średnio o 3,2 proc. – i nasz najważniejszy partner handlowy, czyli Niemcy (3,6 proc.). Za rządów ekipy PO-PSL wzrost był znacznie wolniejszy, ale wówczas w naszą gospodarkę najpierw uderzył kryzys związany z załamaniem amerykańskiego rynku kredytów hipotecznych, a później kryzys zadłużenia w strefie euro i ryzyko jej rozpadu. Średnie tempo wzrostu w 8-letnim okresie spowolniło do 3,1 proc. Unia znalazła się właściwie w stagnacji z przeciętnym wzrostem 0,5 proc. W obecnej kadencji PiS może się chwalić tempem rozwoju na poziomie 4,4 proc., o 2,3 pkt proc. wyższym niż w UE i o 2,6 pkt proc. wyższym niż w Niemczech. Jeśli jednak popatrzymy na trend w ciągu przeszło dwóch dekad, to widać, że statystyki za ostatnie cztery lata nie odbiegają od średniej z lat 1995–2018, kiedy to wzrost PKB w Polsce wyniósł średnio 4,2 proc. przy przeciętnej dla UE – 2,4 proc. i dla Niemiec – 2,7 proc.

Nierównowagi nie widać

Dzięki szybkiemu wzrostowi przesuwamy się w rankingu największych gospodarek świata, który jest opracowywany na podstawie nominalnej wartości PKB. Faktem jest, że wyprzedzamy te, które popadają w tarapaty – jak ostatnio Argentyna. Jeśli chodzi o PKB na mieszkańca, udało nam się pokonać Greków właściwie tylko dlatego, że przez kilka lat zmagali się z potężną recesją. Ta zaś naszej gospodarki nie dotknęła i nic nie wskazuje, aby miało się to w najbliższych latach zmienić. Chyba że wybuchnie konflikt zbrojny albo handlowy między Stanami Zjednoczonymi a Chinami.
Ekonomiści banku PKO BP wskazują, że obserwowany w ostatnich latach rozwój nie doprowadził u nas do powstania nierównowag gospodarczych. Wszystko to w sytuacji, w której przez pięć kwartałów z rzędu w latach 2017–2018 notowaliśmy wzrost powyżej 5 proc. Szybsze tempo obserwowano dekadę wcześniej – tuż po tym, jak dołączyliśmy do UE i inwestycje zyskały doping w postaci szerokiego dostępu do miliardów ze wspólnotowego budżetu. „Inflacja pozostała niska, sytuacja w bilansie płatniczym pozostała dobra i zmniejszyło się zadłużenie zagraniczne w relacji do PKB, a kondycja finansów publicznych była najlepsza w historii” – zwracają uwagę analitycy PKO BP.

Budżet wygląda dobrze

Przez całe lata borykaliśmy się z problemem wysokiego deficytu sektora instytucji rządowych i samorządowych, czyli tego uwzględniającego nie tylko budżet państwa, ale także finanse władz lokalnych i systemu ubezpieczeń społecznych. Już za rządów PiS, kiedy rosła liczba krajów istotnie ograniczających deficyt i zwiększało się grono tych, które mają zbilansowane budżety albo nadwyżki, my należeliśmy do grupy tych, w których dziura w finansach była najgłębsza. W 2018 r. już połowa krajów UE miała nadwyżki, a te pojawiły się także w gospodarkach naszego regionu, do których się porównujemy, np. w Czechach.
Udało się jednak istotnie ją zasypać i pokazać najniższy w historii III RP deficyt na poziomie 0,4 proc. w ubiegłym roku. Wiele wskazuje, że dzięki jednorazowemu zabiegowi księgowemu, związanemu z likwidacją OFE i transferem środków na indywidualne konta emerytalne po potrąceniu 15 proc. opłaty przekształceniowej, będziemy w przyszłym roku notowali niewielką nadwyżkę. Na dłuższą metę pewnie nie uda się jej utrzymać, bo idzie spowolnienie gospodarcze.
Chociaż znajdowaliśmy się – nawet przy dobrych statystykach fiskalnych – w unijnym ogonie, to jeśli chodzi o dług publiczny, wyglądamy dobrze: jest poniżej wymaganych 60 proc. PKB. Notujemy też tendencję spadkową zarówno w relacji do wielkości gospodarki, jak i w ujęciu nominalnym. To symboliczny, lecz ważny sygnał, jaki wysyłamy w świat. Oczywiście gros pozytywnych trendów fiskalnych to efekt dobrej koniunktury gospodarczej. Jednak patrząc na budżet państwa, trzeba docenić wysiłek na rzecz uszczelnienia systemu podatkowego.
Nawet jeśli użyjemy niedoskonałych narzędzi porównawczych w postaci danych o luce w VAT, to pozwalają one pokazać, że poprawa stanu finansów państwa to nie tylko efekt szybkiego tempa rozwoju i wysokiej dynamiki wzrostu konsumpcji, dzięki czemu kasę państwa napełniają podatki.
Według opublikowanego dwa dni temu raportu Komisji Europejskiej Polski budżet stracił w 2017 r. ok. 13,7 proc. potencjalnych wpływów z VAT, które powinien otrzymać, biorąc pod uwagę wielkość podatkowej bazy. To wciąż dużo, ale jeśli porównamy tę liczbę z luką wynoszącą jeszcze 4–5 lat temu ok. 24–25 proc., to postęp jest wyraźny. Szczególnie istotne jest, że tempo ograniczania luki w VAT było jednym z najszybszych w Europie – w ciągu roku udało się ją obniżyć o 6,4 pkt proc. Tylko Malta poradziła sobie lepiej (7,5 pkt proc.), a średni spadek luki w UE wyniósł zaledwie 1 pkt proc. Niestety nadal mamy ją wyższą niż unijna średnia (11,2 proc. potencjalnych wpływów).
Jednak jeśli potwierdzą się szacunki think tanku CASE, to w 2018 r. obserwowaliśmy jej dalszy spadek – do ok. 9 proc. Wówczas patrząc na europejskiej trendy, jest szansa, że z pozycji outsidera unijnego przesuniemy się do grona krajów, które notują najmniejszy ubytek w najważniejszej pozycji dochodowej budżetów, czyli podatku od towarów i usług.

Idziemy do przodu

Ostatnie cztery lata nie zachwiały trendami gospodarczymi, które od początku lat 90. prowadzą nas w kierunku zachodnim. Na tle gospodarki globalnej czy unijnej wyglądamy coraz lepiej.
Eksperci Polskiego Instytutu Ekonomicznego zwracają uwagę, że od 1989 r. nasz PKB wzrósł ponad dwuipółkrotnie, wartość eksportu prawie czternastokrotnie. Dochody gospodarstw domowych są dwa razy wyższe, mieszkania większe i lepiej wyposażone. Statystyczna Polka żyje średnio o prawie sześć, a Polak o prawie osiem lat dłużej. Wyższe wykształcenie ma dziś co czwarty mieszkaniec kraju, a rosnące wydatki na infrastrukturę idą w parze z większą dbałością o środowisko. Trzy dekady temu nasz eksport miał wartość ledwie 19 mld dol., a w ubiegłym roku 262 mld dol. Dla Niemców staliśmy się już czwartym partnerem handlowym i wyprzedziliśmy pod tym względem Wielką Brytanię.
Polska utrzymuje się w głównym nurcie i szybko płynie w kierunku największych graczy. Ostatnia kadencja PiS przyniosła jednak narastanie wyzwań, na które od lat nie odpowiadamy – jak choćby te związane ze starzeniem się społeczeństwa, zmianami klimatu czy pogarszaniem jakości usług publicznych. Ostatnie lata w tym obszarze niewątpliwie przyniosły stagnację, a brak polityki migracyjnej, obniżka wieku emerytalnego, hojne transfery socjalne zamiast szybkich inwestycji w służbę zdrowia czy efektywność wymiaru sprawiedliwości podcinają gałąź, na której siedzimy.
Efekty hamowania rozwoju będą uderzały stopniowo. Chociaż można się spodziewać, że ich nawarstwianie wywoła efekt kuli śniegowej. Na razie cieszymy się z naszych goldilocks. Trudno przetłumaczyć to pojawiające się często w ostatnich latach w ustach analityków określenie. Odnosi się bowiem do bohaterki bajki, dziewczynki o złotych lokach, która odwiedziła domek trzech misiów i kosztowała owsianki z ich misek. W pierwszej potrawa była za zimna, w drugiej za gorąca, a w trzeciej idealna. Jesteśmy w sytuacji niemal idealnej, jeśli chodzi o warunki rozwoju.
Polska szybko płynie w kierunku największych graczy. Ostatnia kadencja PiS przyniosła jednak narastanie wyzwań, na które od lat nie odpowiadamy – jak choćby te związane ze starzeniem się społeczeństwa, zmianami klimatu czy pogarszaniem się jakości usług publicznych