Rafał Milczarski poprawił wyniki i uruchomił wiele połączeń, ale obwiniany jest o złe relacje z pracownikami.
Tylko do dziś do godz. 16 LOT przyjmuje zgłoszenia na stanowisko prezesa spółki. Rada nadzorcza ogłosiła konkurs na szefa, bo pod koniec stycznia upłynęła kadencja obecnego. Wiadomo już, że Rafał Milczarski wystartuje i według ekspertów najpewniej wygra. W jego trzyipółrocznych rządach specjaliści znajdują zarówno plusy, jak i minusy. W tym czasie LOT mocno rozwinął skrzydła. Jeszcze w 2015 r. latał na 41 trasach. Teraz ich liczba w siatce wzrosła do 111. Systematycznie otwierane są też trasy długodystansowe (w tym roku do Miami, Delhi czy na Sri Lankę). Od 2016 r. spółka przynosi też zyski. W zeszłym roku zarobiła na działalności podstawowej 209 mln zł. Według prognoz spółki w tym roku może być podobnie. Zysk pewnie byłby większy, gdyby nie zamieszanie z uziemionymi samolotami – najpierw z dreamlinerami, a teraz z boeingami 737 MAX. Przewoźnik nie jest winien tym kłopotom, ale musi przeznaczać grube miliony na wynajem zastępczych maszyn, a kwestia odszkodowań od producenta nie jest uregulowana.
– LOT mocno się rozwija, ale trzeba przyznać, że Rafał Milczarski miał trochę szczęścia, bo trafił na doskonałą koniunkturę w branży lotniczej. Potrafił ją dobrze wykorzystać – mówi Dominik Sipiński, dziennikarz globalnego portalu lotniczego Ch-aviation i analityk Polityki Insight. Jednocześnie przestrzega. – Teraz wszystkie siły w Locie idą na rozwój. Jeśli jednak przyszłoby gwałtowne załamanie koniunktury i duży spadek liczby pasażerów, to nie wiem, czy przewoźnik jest na to przygotowany.
Eksperci podkreślają, że minusem rządów Milczarskiego jest to, iż nie zadbał o dobre relacje z pracownikami i doprowadził do ostrego konfliktu ze związkami zawodowymi. To skutkowało zeszłorocznym strajkiem i paraliżem części lotów.
– Przyjął wtedy zbyt konfrontacyjną postawę. Mówił m.in., że protestuje tylko kilku wichrzycieli. Przez takie podejście strajk się wydłużył i był dla firmy dotkliwy – przyznaje Adrian Furgalski z Zespołu Doradców Gospodarczych TOR. Ministerstwo Infrastruktury oceniało, że strajk kosztował LOT ok. 15 mln zł. Ostatecznie porozumienie ze związkowcami w sprawie podwyżek płac zostało podpisane w lutym.
– Konflikt nadal się jednak tli. Brakuje zaufania między związkami a zarządem – mówi Dominik Sipiński.
Okazuje się, że nie zażegnano sporów sądowych. Biuro prasowe Lotu twierdzi, że na podstawie porozumienia ze związkami zawodowymi spółka wycofała wszystkie pozwy przeciw działaczom związkowym. Ale zdaniem ich prawnika, mec. Karola Sadowskiego, jest inaczej. Według niego na rozpoznanie czeka apelacja, którą LOT złożył po tym, jak sąd okręgowy oddalił powództwo spółki przeciwko związkowcom. Zarząd walczył o to, by sędziowie uznali referendum strajkowe i sam strajk za nielegalne.
Dominik Sipiński przyznaje, że kontrowersje wzbudza duża skala przyjmowania do pracy na zasadach samozatrudnienia, a nie na etat. Dotyczy to zarówno stewardes, jak i pilotów. Jak poinformowała nas Agnieszka Szelągowska ze związku zrzeszającego personel pokładowy, niedługo sąd pracy zajmie się wnioskiem jednego z pracowników na samozatrudnieniu o uznanie stosunku pracy. – Zależy nam, żeby sąd przymusił spółkę do zatrudnienia takich osób na etat – zaznacza.
Według Sipińskiego duża część pilotów traktuje pracę w LOT jako krótki epizod. – Jeśli LOT chce się rozwijać, to nie może mieć takiej wymiany pilotów. Powinien się związywać na dłużej z pracownikami – podkreśla.