U nas nowoczesna teoria monetarna (MMT, Modern Monetary Theory) ciągle pozostaje ciekawostką. Na Wyspach Brytyjskich kłócą się o nią na całego ważni ekonomiści i politycy.
Burzę wywołał Jonathan Reynolds, minister finansów w opozycyjnym gabinecie cieni. Zapowiedział, że uważa koncepcje zwolenników MMT za mało poważne, wręcz nieodpowiedzialne. I dodał, że zamiast nich wolałby wdrażać po przejęciu władzy przez Partię Pracy mechanizm nazywany Fiscal Credibility Rule (FCR) –rodzaj antyzadłużeniowego hamulca na wzór tego, który Niemcy mają zapisany w swojej konstytucji. Wybory w Wielkiej Brytanii wprawdzie dopiero w 2022 r. (chyba że będą przedterminowe). Laburzyści to jednak od dłuższego czasu ich najbardziej prawdopodobny zwycięzca.
Także z tego powodu po słowach Reynoldsa zagotowało się na Wyspach nie na żarty. Z Reynoldsem polemizował m.in. poseł Chris Williamson – do niedawna też członek gabinetu cieni i jeden z najbliższych politycznych sojuszników lidera Partii Pracy Jeremy’ego Corbyna. Ale ekonomicznie najciekawsze argumenty przedstawili Bill Mitchell i Thomas Fazi, autorzy głośnej książki „Reclaiming the State: A Progressive Vision of Sovereignty for a Post-Neoliberal World” (Odzyskiwanie państwa. O progresywnej wizji suwerenności po neoliberalizmie).
„I po co ta cała krytyka neoliberalizmu po 2008 r., skoro pierwszą rzeczą, jaką chcą zrobić laburzyści po powrocie do władzy, będzie odrzucenie jednego z niewielu skutecznych pomysłów na walkę z neoliberalizmem?” – pytają Mitchell i Fazi. Ich zdaniem tu nie chodzi o żadne „drukowanie pieniędzy bez pokrycia”, bo tego typu argumenty podnoszą ci wszyscy, którzy nie chcą albo nie potrafią w ogóle pomyśleć o innym rozwiązaniu. Nowoczesna teoria monetarna to coś dużo bardziej fundamentalnego. To faktyczne uspołecznienie środków produkcji. Ale nie fabryk albo handlu – nic z tych rzeczy. MMT to obietnica uspołecznienia produkcji samej waluty. Tak, aby przestała być tworzona w sposób technokratyczny, a zaczęła służyć podniesieniu dobrobytu społeczeństw.
Według MMT politycy nie powinni zakładać, że rządu nie stać na jakieś ważne wydatki publiczne (np. na gwarancję godziwego zatrudnienia dla wszystkich, którzy pracy poszukują). Jeśli kraj nie wyzbył się prawa do emisji własnej waluty, to na taki krok stać go zawsze. Zadanie polityków nie powinno więc polegać (jak dziś) na tym, by znaleźć pieniądze na rzeczy, których społeczeństwo potrzebuje. Bo te pieniądze są. Funkcją polityków jest zaś stworzenie takich mechanizmów, które sprawią, że skutków ubocznych takiego rozwiązania będzie jak najmniej.
Głównym strachem związanym z MMT jest inflacja. Ale Fazi i Mitchell klarują, dlaczego straszenie niepohamowanym wzrostem cen nie jest uzasadnione. Wyjaśniają, że inflacja nie pojawia się w gospodarce dlatego, że na rynku znalazło się zbyt wiele pieniądza. Ona uderza, jeśli wydatki (rządowe albo prywatne) wyprzedzą zdolności gospodarki do ich zaabsorbowania. W tym sensie wprowadzenie zasad MMT w kraju, który przez parę ostatnich lat rósł w chińskim tempie, fabryki pracują pełną parą, a w gospodarce nie ma rąk do pracy – faktycznie może się wiązać z ryzykiem. Ale przecież gospodarki zachodnie (w tym brytyjska) po ostatnim kryzysie wciąż są dalekie od tego stanu.
Na koniec Mitchell i Fazi zwracają uwagę na ważną rzecz: we współczesnej gospodarce najważniejszym sposobem na trzymanie w ryzach inflacji jest utrzymywanie pewnego poziomu bezrobocia, które działa dyscyplinująco na nadmierne roszczenia płacowe. Tak naprawdę zwolennicy MMT wcale nie chcą rezygnować z tego mechanizmu. Chcą go tylko inaczej ustawić. Ich głównym postulatem jest stworzenie gwarancji zatrudnienia dla każdego chcącego pracować. Ta praca byłaby finansowana właśnie z państwowego worka bez dna. Na ten bufor musieliby się orientować również pracodawcy prywatni. Co pchałoby cały system w kierunku bardziej propracowniczym.