Krzywa Phillipsa się popsuła? A może nigdy nie działała? Tylko była jak niesprawny zegar, którego wskazówki dwa razy na dobę pokazują właściwą godzinę? Takie pytania zaprzątają ostatnio wielu zachodnich ekonomistów.
Dziennik Gazeta Prawna
W 1958 r. Alban W. Phillips opublikował pracę o zależności między poziomami inflacji oraz bezrobocia – w tym celu przeanalizował dane dotyczące gospodarki Wielkiej Brytanii w latach 1861–1957. Zaobserwował, że wysokie jest jedno albo drugie: w czasach wysokiego bezrobocia inflacja jest niska, a gdy ta rośnie, bezrobocie spada. W latach 60. krzywa Phillipsa zainteresowała decydentów szukających uzasadnienia dla dalszego prowadzenia keynesowskiej polityki ekonomicznej. Więc gdy bezrobocie szło do góry, politycy luzowali politykę monetarną i dopuszczali wzrost inflacji, który ten trend korygował.
Wielkim wyzwaniem dla teorii Phillipsa była stagflacja lat 70., gdy – po kryzysie naftowym – w gospodarce USA i wielu państw zachodniej Europy jednocześnie zaczęły rosnąć bezrobocie i inflacja. Na fali tego krachu i trwałego spowolnienia gospodarczego do władzy zaczęli dochodzić neoliberałowie głoszący potrzebę radykalnej zmiany paradygmatu ekonomicznego i odejścia od „skompromitowanego” keynesizmu. Ale co ciekawe, w ekonomii krzywa Phillipsa przetrwała. Tyle że w nowym klimacie wykorzystywano ją do tłumaczenia, że bezrobocie musi pozostać na pewnym poziomie (co oznaczało rezygnację z praktykowanej w okresie powojennym polityki pełnego zatrudnienia). Właśnie po to, żeby chronić interesy posiadaczy kapitału, którzy (jak wiadomo) najbardziej na świecie boją się inflacji.
Po kryzysie 2008 r. zaczęło się jednak dziać coś bardzo dziwnego. W większości krajów rozwiniętych inflacja jest od lat minimalna. Momentami nawet mieliśmy do czynienia z deflacją. Jednocześnie w USA, Wielkiej Brytanii czy Kanadzie bezrobocie wróciło do bardzo niskiego poziomu. Pojawiło się zjawisko będące odwrotnością stagflacji lat 70. – niemal pełne zatrudnienie przy niskim poziomie inflacji w warunkach niewielkiego wzrostu. „Czy krzywa Phillipsa się zepsuła?” – pytał już w 2017 r. tygodnik „The Economist”.
Tropem tym podążyli ekonomiści Roger Farmer (Uniwersytet w Warwick) i Giovanni Nicolo (pracujący dla amerykańskiej Rezerwy Federalnej). W kwietniu 2019 r. opublikowali najnowszy z serii kilku tekstów, w których stawiają tezę, że krzywa Phillipsa może i opisywała gospodarkę z przełomu wieków XIX i XX, ale nigdy w powojennej historii tak naprawdę nie zadziałała. Dowód? W Ameryce czy Wielkiej Brytanii inflacja była niska przez całe lata 60. i niewysokie było też wówczas bezrobocie, w latach 70. uderzyła stagflacja, a od lat 90. znów obie te wartości są niskie, wyjąwszy szok związany z kryzysem 2008 r.
Farmer i Nicolo podsumowują te swoje obserwacje, tworząc tzw. teorię dwóch pijaków. Inflacja i bezrobocie są jak związani liną opoje wracający po imprezie do domu – mogą wylądować w różnych miejscach, zazwyczaj jednak padają na twarz blisko siebie.
Według Farmera i Nicolo rynki nigdy nie wracają do czegoś, co można nazwać stanem równowagi. Zamiast tego mamy do czynienia ze zjawiskiem histerezy – aktualny układ zależy od stanów go poprzedzających. To dlatego inflacja czasem przez całą dekadę tkwi uparcie na poziomie 2 proc. (jak ostatnio), a innym znów razem (lata 30.) bezrobocie nie chce zejść poniżej 15 proc. Dzieje się tak dlatego, że ludzie (uczestnicy gospodarki) podejmują decyzje na podstawie tego, co widzą wokół. Więc gdy jest źle, to trudno ich przekonać, że będzie lepiej. A gdy mamy dobrą koniunkturę, trudno im uwierzyć, że może być gorzej. Oczywiście w końcu przychodzą przełomy, które radykalnie odwracają trend. Dopóki jednak to nie nastąpi, nie ma mowy o regulowaniu cyklu za pomocą takich narzędzi, jak krzywa Phillipsa.
Rynki nigdy nie wracają do czegoś, co można nazwać stanem równowagi. Zamiast tego mamy do czynienia ze zjawiskiem histerezy – aktualny układ zależy od stanów go poprzedzających