Zaskakujące wywołanie przez prezesa Kaczyńskiego tematu przystąpienia Polski do strefy euro zbiega się w czasie z 15. rocznicą przystąpienia Polski do Unii Europejskiej. Zaskakujące, ponieważ to nie Parlament Europejski czy jego posłowie będą decydować o dacie przystąpienia Polski do strefy euro, to musi być suwerenna decyzja polskiego rządu.
Przed wejściem do UE miało miejsce referendum, w którym obywatele zdecydowanie poparli przystąpienie ze statusem członka mającego derogację w kwestii euro. Derogacja to wyłączenie państwa członkowskiego Unii z konieczności wypełniania części zobowiązań płynących z prawa wspólnotowego. W tym przypadku oznacza „odroczenie” przyjęcia wspólnej waluty, ale równocześnie konieczność podejmowania działań zmierzających w kierunku wejścia do strefy euro – po spełnieniu kryteriów z Maastricht.
To jest pierwsza i najważniejsza kwestia, którą należy brać pod uwagę w dyskusji o euro. Wymaga ona odpowiednich działań w polityce gospodarczej. To, na ile skorzystamy (w ujęciu netto, bo euro to także koszty), zależy w dużej mierze od nas samych: od odrobienia lekcji przed wejściem do klubu euro. Chodzi o dążenie do wypełniania ekonomicznych i prawnych kryteriów, które są warunkiem wejścia do unii walutowej.
Gwarancją bezpiecznego wejścia jest naprawdę solidne, a nie chwilowe, ich wypełnienie. Samo w sobie świadczyłoby to o mocnych fundamentach gospodarczych. Właściwą i odpowiedzialną strategią nie jest odsuwanie przygotowań i spełniania kryteriów, ale postawienie samym sobie dodatkowych warunków, uwzględniających specyfikę kraju, i dzięki temu zwiększenie prawdopodobieństwa uniknięcia problemów na drodze do euro oraz po przyjęciu wspólnej waluty.
A Polska nie podejmuje, w okresie temu sprzyjającym, stosownych kroków. Dziś nie spełniamy kryterium stóp procentowych i kryterium kursu walutowego. Nie są jasne perspektywy fiskalne, mimo optymistycznego scenariusza, jednak opartego na działaniach jednorazowych lub niepewnych, nakreślonego w aktualizacji programu konwergencji. Nie spełniamy także prawnego kryterium konwergencji, czyli dostosowania polskich przepisów do funkcjonowania w jednolitym obszarze walutowym. Także w tym przypadku raczej się oddalamy niż przybliżamy do standardów europejskich.
Polska strategia integracji ze strefą euro nakreślona już w 2011 r., oprócz dążenia do możliwie szybkiego i trwałego wypełnienia kryteriów konwergencji nominalnej, niezależnie od daty przyjęcia euro, obejmowała jeszcze trzy filary: konwergencję realną, przygotowanie logistyczno-organizacyjne i warunek wzmocnienia instytucjonalnego strefy euro.
Odpowiednie przygotowanie gospodarki do płynnego – a nie kryzysogennego – funkcjonowania po przyjęciu euro, czyli konwergencja realna, wydaje się kluczowa i silnie wiąże się z trwałym wypełnianiem kryteriów nominalnych. W latach 2016–2017 miało jednak miejsce pogłębianie się różnic w strukturze PKB pomiędzy Polską a strefą euro. Dotyczy to m.in. inwestycji. W Polsce, kraju konwergującym, są one na niskim poziomie 17–18 proc. PKB, bardzo odległym od celu 25 proc. postawionego przez premiera Mateusza Morawieckiego.
Jedną z korzyści płynących z wprowadzenia euro jest wzrost inwestycji, bo mocno obniża się ryzyko kraju. Ale ostateczne efekty przyjęcia wspólnej waluty, jak również czas ich materializacji, będą zależeć od odpowiedniego przygotowania, wypracowania rozwiązań zapewniających maksymalizację korzyści i szans oraz minimalizację kosztów i zagrożeń: uelastycznienia gospodarki, zabezpieczenia przed podwyżkami cen czy nadmiernym wzrostem akcji kredytowej. Trudno niestety podać przykłady takich działań podejmowanych obecnie. Także w tym obszarze jest wiele do zrobienia.
Podobnie ma się sprawa z przygotowaniem logistyczno-organizacyjnym. Zlikwidowanie w 2016 r. zespołów eksperckich ds. euro w Ministerstwie Finansów i NBP powoduje, że de facto nie ma nawet analityków, nie wspominając o decydentach, którzy aktualizowaliby wiedzę i na bieżąco przyglądaliby się zmianom instytucjonalnym w strefie euro i byliby w stanie określić ich wpływ na bilans kosztów i korzyści, szans i ryzyk. To musi wpływać na brak dobrej diagnozy co do stanu konwergencji Polski ze strefą i właściwych rekomendacji dla polityki gospodarczej. Ale skutkuje także brakiem czynnego udziału Polski w dyskusji o zmianach w unii walutowej. Brak dostępu do środków z tworzonego budżetu strefy euro, którego Polska byłaby beneficjentem netto (podobnie jak ma to miejsce w przypadku całego budżetu Unii), jest kosztem istotnym zarówno dla eurosceptyków, jak i euroentuzjastów.
Ostatni filar sensownej strategii integracji ze strefą euro to określenie momentu, w którym pogłębienie unii monetarnej będzie na tyle zaawansowane, że będzie można ją uznać za stabilną i odporną na szoki ekonomiczne.
W pierwszej wersji strefy euro, tej sprzed 2008 r., brakowało instytucji i mechanizmów, które pozwalałyby dobrze radzić sobie z kryzysami, a wcześniej im zapobiegać. Stąd wprowadzane od kilku lat korekty. Powstaje unia bankowa, unia kapitałowa. Trwa również dyskusja nad jakąś formą unii fiskalnej. Zakończenie tych prac powinno pozostać niezbędnym warunkiem akcesji Polski do obszaru wspólnej waluty. Choć nie oznacza to, że do tego czasu należy o przygotowaniach w Polsce zapomnieć.
Korzyści z przystąpienia do strefy euro wydają się dziś mniejsze i mniej oczywiste, a koszty większe niż 10–15 lat temu. Kurs walutowy jest relatywnie stabilny, stopy procentowe nie są wysokie, koszty transakcyjne obniżyły się. Ale nie musi tak być zawsze. A przy obecnych uwarunkowaniach krajowych i międzynarodowych kwestia euro to znacznie więcej niż wąsko rozumiane ekonomiczne koszty i korzyści ze wspólnej waluty. Doszedł jeden ważny element, który jeszcze kilka lat temu nie był tak obecny: chodzi o przyjęcie euro jako kotwicy politycznej i geopolitycznej. Jest to ważne nie tylko w kontekście wewnętrznym, ale też zewnętrznym, w kontekście różnych prędkości w UE i w kontekście Rosji.
Rozgrywający się na naszych oczach dramat brexitu każe bowiem brać pod uwagę scenariusz polexitu. Unia Europejska mimo populistycznych paroksyzmów dobrze wkomponowuje się w dominujący nurt globalizacyjny i wydaje się jedyną odpowiedzią naszego regionu na światowy wyścig do nowoczesności i stabilności. Rzetelna debata nad przygotowaniem i przystąpieniem do strefy euro staje się ważnym sposobem na ograniczenie ryzyka wyprowadzenia Polski z Unii Europejskiej, która dziś stanowi gwarancję stabilności geopolitycznej. Kraje strefy euro będą dbać i bronić swojej waluty i systemu płatniczego w razie jakiegokolwiek zagrożenia. Tymczasem spadek napływających środków unijnych w kolejnej perspektywie finansowej, budżet dla krajów strefy euro czy kolejne niepowodzenia polskiego rządu w Brukseli mogą stworzyć polityczny klimat dla otwartego wskazywania na celowość polexitu.
Już wskazuje się na sondaże czy ankiety sygnalizujące niechęć Polaków do wspólnej waluty. Brak rzetelnej informacji, rozpowszechnianie i straszenie nieistniejącymi zagrożeniami może wywoływać w Polakach strach przed euro. To nie nazwa waluty obowiązującej na terenie danego kraju decyduje o jego losach ekonomicznych, a to, jak jest zarządzana gospodarka. To nie deprecjacja złotego uratowała Polskę przed kryzysem w latach 2009–2010. Przyczyniły się do tego przede wszystkim bardzo duży impuls fiskalny i struktura gospodarki (duży udział usług, relatywnie mały udział eksportu).
Bardzo dobre przygotowanie do zastąpienia złotego euro, bez względu na jego datę, powinno się zacząć dziś. Trzeba pamiętać, że to droga jednokierunkowa, ale po spełnieniu powyższych warunków opłacalna. Do tej strategii i do bilansu euro trzeba dodać element kotwicy politycznej i geopolitycznej, który może okazać się w pewnym momencie kluczowy, a który jest niemierzalny. Decyzja o niedookreślonym odroczeniu przystąpienia do strefy euro także powinna być poprzedzona analizą kosztów i korzyści niewstępowania do strefy euro i odpowiednio szeroką debatą. Nie może opierać się na jednym, wątpliwym ekonomicznie i nawet logicznie kryterium, dotyczącym poziomu PKB per capita.
Jedną z korzyści płynących z wprowadzenia euro jest wzrost inwestycji, bo mocno obniża się ryzyko kraju