WYWIAD. Swoim dzieciom nie pozwalam akceptować kontaktów od osób, których nie znają. Jeśli chcą nawiązać z kimś relacje w sieci, muszą najpierw wymienić się danymi kontaktowymi na papierze - zdradza Roger Halbheer.
O kim można powiedzieć, że stał się ofiarą przemocy w internecie?
- W ostatecznym rozrachunku może to być każdy: dziecko, rodzic bądź każdy użytkownik sieci, który po niej serfuje. Problem ten nie ogranicza się do dzieci, jest znacznie szerszy i obejmuje większą liczbę osób. Również ja sam, jako konsument, nie chcę padać ofiarą tego typu zachowań. To nie tylko kwestia prawna, ale bardziej o charakterze społecznym: naszych oczekiwań z wejścia na jakąś stronę www. Najlepszym przykładem może być strona whitehouse.com, która de facto jest stroną pornograficzną, mimo że w tytule ma Biały Dom.
Czy jest pan ofiarą przemocy w internecie?
- Odpowiedź na to pytanie zależy od tego, jak zdefiniujemy ofiarę przemocy czy też przestępstwa w internecie. Ponieważ moja praca przynajmniej częściowo polega na rozpoznaniu i zaznajomieniu się z szarą strefą czy gospodarką podziemną, muszę być jej częścią. Stykam się więc z tym. Ryzyko, że wbrew moim chęciom natrafię na którąś ze stron zawierających przemoc lub treści pornograficzne - jest większe.
Jaką rolę firm IT i telekomunikacyjnych widzi pan w walce z przemocą w sieci i cyberprzestępcami? Jak przedsiębiorstwa IT powinny zwiększać bezpieczeństwo w internecie?
- Przede wszystkim musimy zapewnić technologię, która podniesie bezpieczeństwo użytkowników internetu: programy antywirusowe, łaty oprogramowania itd., itd.
Musimy też myśleć w perspektywie przyszłości: - tak, aby w wyścigu zbrojeń pomiędzy nami a przestępcami być jednak przed nimi. Właśnie opublikowaliśmy Białą Księgę dotyczącą bezpieczeństwa w sieci i tego, co będzie potrzebne w ciągu najbliższych pięciu, dziesięciu lat, by zapewnić bezpieczeństwo użytkowników internetu.
Co takiego będzie nam potrzebne, by internauci mogli czuć się bezpiecznie?
- Jeśli chodzi o technologie, widzimy potrzebę budowy zaufania: od sprzętu do użytkownika końcowego. Innymi słowy: muszę wiedzieć, czy mam zaufanie do oprogramowania, które działa na moim komputerze, i czy mam zaufanie do danych, które przechowuję na moim komputerze. Użytkownik musi ufać oprogramowaniu, jakie instaluje na swoim komputerze. Niezależnie od tego, jaka firma jest jego producentem.
Druga kwestia to połączenie technologii i polityki: weryfikacja tożsamości i ścieżka audytowa (ślad audytowy, który w ostatecznym rozrachunku jest podstawą do ścigania cyberprzestępców). Chodzi o to, żeby wiedzieć, kto i co zrobił w sieci. Musimy przy tym uwzględnić rzecz pozornie sprzeczną - kwestię zachowania prywatności i anonimowości. Są bowiem osoby, które chcą wypowiedzieć się publicznie, ale jednocześnie chcą zachować anonimowość.
Kolejną sprawą jest harmonizacja prawa, sposobu ścigania przestępców. Przestępczość jest dziś bowiem problemem globalnym...
Co mówi pan dzieciom i młodzieży, które siadają pierwszy raz przed komputerem i zaczynają korzystać z internetu?
- To zależy od wieku. Poza tym, jak mam być szczery, w wielu sprawach zacząłbym od ich rodziców. Komputer umieściłbym w takim pomieszczeniu, przez które ja - rodzic - często przechodzę (tak, żebym mógł widzieć, co moje dziecko robi na komputerze). Następnie zadbałbym o wszystkie typowe kroki mające na celu zwiększenie bezpieczeństwa: regularną aktualizację oprogramowania, instalację oprogramowania antywirusowego.
Jeśli chodzi o dzieci: weźmy przykład chat-roomu. Swoim dzieciom nie pozwalam akceptować jakichkolwiek kontaktów od osób, których nie znają. Jeśli chcą nawiązać z kimś relacje w sieci, muszą najpierw wymienić się danymi kontaktowymi na papierze. Przypominam im również o nieujawnianiu w sieci swoich danych, adresu, nieuczestniczeniu w rozmowach w zamkniętych pokojach chatowych, nieprzesyłaniu plików graficznych czy zdjęć.
Podstawową kwestią jest jednak nawiązanie przez rodziców relacji wzajemnego zaufania pomiędzy dzieckiem a dorosłym opiekunem (rodzicem, nauczycielem). Chodzi o to, by w momencie, kiedy w sieci coś się wydarzy, dziecko przyszło z tym do mnie (jako swojego ojca, nauczyciela) i powiedziało, co się dzieje. Tutaj działa dokładnie ta sama zasada, co w przypadku, w którym ktoś daje mojemu dziecku cukierka czy ciastko na ulicy - chcę o tym wiedzieć.
W przypadku internetu bywa to trudniejsze, ponieważ rodzice zazwyczaj nie posługują się internetem tak biegle, jak ich dzieci. Mamy doświadczenie, jeśli chodzi o zapobieganie zagrożeniom fizycznym, z siecią jest inaczej. Zalecam rodzicom, aby aktywnie uczestniczyli w życiu swojego dziecka w sieci: muszą wiedzieć, z jakiego chata korzysta, z kim i o czym rozmawia. Po prostu: muszą wiedzieć, co dziecko robi.
Czy może w tym pomóc spisana umowa dziecko-rodzice? Do podpisywania takich kontraktów coraz częściej dorośli są namawiani...
- Bez wątpienia. Dzięki temu relacje stają się jasne, zasady są przejrzyste. Może to być dziwne, ale w naszym przypadku (jestem Szwajcarem i między nami są pewne różnice kulturowe) nie jest to nic nowego. Podobne umowy dziecko-rodzice spisuje się w życiu codziennym: jak należy zachowywać się przy stole, w jaki sposób należy ścielić łóżko. Umowa: jak korzystać z internetu, jest więc tylko rozszerzeniem pewnej zasady na nową dziedzinę...
Czy to działa?
- (śmiech) Czasem...
Dzięki takiemu kontraktowi zasady są bardzo przejrzyste i my, rodzice, również musimy ich przestrzegać. To umowa, która opisuje, czego oczekujemy od dzieci. Dzięki niej również dzieci wiedzą, czego mogą oczekiwać od nas...
ROGER HALBHEER
dyrektor ds. bezpieczeństwa na region Europy, Afryki i Bliskiego Wschodu w firmie Microsoft