W ciemno można obstawić, że tegoroczny deficyt sektora finansów publicznych będzie rekordowo dobry i znacznie mniejszy niż 1 proc. PKB. Jak znacznie?
Minister finansów Teresa Czerwińska szacowała go ostatnio na 0,5 proc. PKB, Międzynarodowy Fundusz Walutowy mówił o 0,4 proc. PKB. Ostateczny wynik poznamy dopiero wiosną. Zależy on przede wszystkim od ostatecznych rozliczeń w budżecie centralnym i samorządach. Ministerstwo Finansów do dziś zbierało wszystkie informacje o wpływach i – przede wszystkim – o wydatkach, których dysponenci dokonują do ostatniej chwili. W przypadku samorządów na dane trzeba będzie poczekać dłużej, bo swoje wstępne sprawozdania będą one przesyłać do końca stycznia.
Sukces w finansach publicznych ma co najmniej dwie przyczyny. Pierwsza: przy dużym wzroście wydatków sztywnych, głównie przez program „Rodzina 500 plus” kosztujący rocznie ok. 23 mld zł, rządowi udało się też trwale zwiększyć dochody, poprawiając ściągalność podatków. Dzięki temu deficyt strukturalny (będący miarą finansowej stabilności, bo pokazujący wynik sektora finansów oczyszczony z wpływu bieżącej koniunktury gospodarczej) może nie spadał tak szybko, jak by sobie tego życzyła Komisja Europejska, ale też znacząco nie wzrósł. Nasz cel to 1 proc. PKB w ciągu kilku lat, a teraz oscyluje on wokół 2 proc. PKB.
Druga przyczyna sukcesu to szybkie tempo wzrostu gospodarczego, a właściwie struktura tego wzrostu. Koniunktura gospodarcza była w 2018 r. znacznie lepsza, niż spodziewał się tego rząd, konstruując ustawę budżetową. Przez trzy kwartały wzrost PKB przekraczał 5 proc., choć już w trzecim miał zacząć hamować.
Kolejny rok siłą napędową gospodarki była konsumpcja prywatna, która jest bardzo „podatkogenna”, czyli zapewnia wpływy przede wszystkim z podatków pośrednich. Ją z kolei zawdzięczamy nie tylko dosypywaniu pieniędzy przez socjalne programy rządowe, ale też bardzo dobrej kondycji rynku pracy. Rosnące zatrudnienie, w tym legalna praca imigrantów, połączone ze wzrostem płac ma jeszcze jeden efekt: podbija wpływy z podatku PIT i składek na ZUS.
– To wszystko sprawia, że rok 2018 w budżecie był czasem niskich wydatków, przede wszystkim mniejszej od planu o ok. 10 mld zł dotacji do Funduszu Ubezpieczeń Społecznych oraz rosnących wpływów z podatków dochodowych – mówi Grzegorz Maliszewski, główny ekonomista Banku Millennium.
I dodaje, że rząd – gdyby tylko chciał – mógłby nawet powalczyć o nadwyżkę w finansach publicznych w 2018 r. Co prawda budżet centralny pokaże deficyt, jeśli wykonana zostanie znowelizowana krótko przed świętami ustawa okołobudżetowa (zakłada ona wypłaty pieniędzy z budżetu do innych jednostek sektora finansów publicznych w sumie na 11 mld zł), ale dla całości wyniku to akurat nie miałoby znaczenia. Chodzi o takie pozycje, jak 2,1 mld zł na Fundusz Reprywatyzacji, powiększenie o 1,8 mld zł kapitału zapasowego Narodowego Funduszu Zdrowia oraz możliwość dotowania z państwowej kasy kwotą 1,1 mld zł inwestycji w drogi samorządowe.
Choć pieniądze z budżetu wypłyną, nadal będą w sektorze finansów publicznych – i dlatego jego wynik na skutek tych działań nie pogorszy się. Gorzej, gdyby większy deficyt w budżecie wziął się z aktywnego zarządzania wielkością wydatków lub dochodów, jakie MF prowadziło w poprzednich latach, przyspieszając te pierwsze lub opóźniając drugie, by mieć zakładki w kolejnym roku budżetowym. Pokusa jest duża, bo po 11 miesiącach budżet miał 11 mld zł nadwyżki, a już w 2019 r. trudno będzie osiągnąć tak dobry rezultat. Większość ekonomistów spodziewa się gospodarczego spowolnienia, co uszczupli dochody, a wydatki będzie zmniejszyć trudno, choćby dlatego, że będzie to rok dwóch kampanii wyborczych.
– Dlatego to, jaki ostatecznie będzie tegoroczny wynik budżetu, zależy tylko od decyzji MF. Stan budżetu pozawala uzyskać nadwyżkę. Jeśli wydatki i dochody będą kształtowały się sezonowo, czyli bez interwencji rządu, to nadwyżka jest w zasięgu – mówi Urszula Kryńska, ekonomistka banku PKO BP. Jej zdaniem cały sektor finansów publicznych mógłby być zrównoważony lub uzyskać niewielki deficyt rzędu 0,2 proc. PKB.