Jak przemysł szybkiej mody wpływa na środowisko naturalne i produkcję śmieci? Kto płaci prawdziwą cenę za kolejne kolekcje znanych marek odzieżowych i obuwniczych? Jak sprawić, żeby moda również wybrała kierunek slow? Rozmawiamy z Marią Huma z Fundacji Kupuj Odpowiedzialnie.

Dziś Czarny Piątek. Sklepy szykują się na zwiększone obroty i próbują przyciągnąć klientów specjalnymi promocjami. Czasami są to tylko marketingowe triki, które mają na celu nadszarpnięcie budżetów w trudnym, przedświątecznym okresie. W tym roku dane firmy analitycznej Picodi.com mówią o tym, że 60 proc. Polaków deklaruje udział w czarnopiątkowych wyprzedażach. Średni wydatek podczas wyprzedaży w Polsce wynosi 645 złotych na osobę, a ponad jedna czwarta kupujących planuje zakup więcej niż 5 produktów. Według raportu Answear.com, towarami najchętniej kupowanymi przez Polaków w trakcie promocji i wyprzedaży są obuwie (74 proc.) i odzież (67 proc.). Połowa osób podczas robienia zakupów postanowiła kupić dodatkową, wcześniej nieplanowaną rzecz. Korzystamy z okazji, często kupując rzeczy, których nie potrzebujemy – albo nawet nie chcemy.

O tym, jak przemysł szybkiej mody wpływa na środowisko naturalne i produkcję śmieci oraz o odpowiedzialnych wyborach mówi nam Maria Huma, ekspertka ds. zrównoważonej produkcji i konsumpcji, prezeska Fundacji Kupuj Odpowiedzialnie.

Dosyć dobrze znany w Polsce jest dostępny na Netfliksie dokument „True Cost”, opowiadający o „prawdziwej cenie mody”. Mowa w nim o eksploatacji i trudnych warunkach pracy pracowników odzieżowych. Na czym skupia się z kolei film „Poza modą”, który państwa Fundacja pokazuje w Czarny Piątek w warszawskim Kinie Wisła?

Maria Huma: Głównym tematem dokumentu „Poza modą” jest problem nadmiernej – a równocześnie jednorazowej – produkcji oraz marnowania tekstyliów. Film ukazuje, że tekstylne odpady powstają już na poziomie fabryk. Projektantka mody Reet Aus postanowiła, że spróbuje namówić fabryki, by używały tych ścinków – opracowała projekt wdrożenia tzw. „upcyclingu” w procesie produkcji.

Jaki jest efekt jej działań?

Wielkie fabryki nie były zainteresowane pomysłem Aus – u nich liczy się szybkość i łatwość produkcji. Udało jej się jednak rozpropagować swoją koncepcję wśród mniejszych firm.

W jaki sposób przemysł szybkiej mody wpływa na środowisko jeszcze na poziomie produkcji?

Podczas procesu produkcyjnego w fabrykach tekstyliów powstają odpady przemysłowe: głównie ogromne ilości ścieków, które są zanieczyszczone barwnikami, wybielaczami, metalami ciężkimi, etc. Rzeki w Chinach czy Bangladeszu bywają danego dnia czerwone, a innego – niebieskie. Właśnie z powodu ścieków z pobliskich fabryk. Brakuje tam odpowiedniej gospodarki wodno-ściekowej, nie ma oczyszczalni ścieków. Często fabryki muszą same budować oczyszczalnie, a głównym problemem jest brak zamkniętego obiegu wody produkcyjnej. Tamtejsze fabryki, zamiast oczyszczać i ponownie używać wody, spuszczają ścieki bezpośrednio do rzek. Dodatkowo ogromne znaczenie ma to, w jaki sposób wyrzuca się i unieszkodliwia wykorzystane chemikalia.

Czy nie istnieje prawo regulujące działalność fabryk i korzystających z nich firm?

W takich krajach jak Indie i Bangladesz przepisy ochrony środowiska nie są dobrze skonstruowane. A nawet jeśli są, to nie są wszędzie egzekwowane. Również firmy nie chcą brać na siebie odpowiedzialności: prawnie to nie są ich fabryki, koncerny odzieżowe tylko zlecają tam produkcję. Jednak, jako że korzystają z taniej siły roboczej tych krajów, to firmy powinny liczyć się z moralną odpowiedzialnością za koszty uboczne.

Jak to się dzieje, że firmy tyle produkują, a konsumenci – kupują ogromną ilość ubrań?

Przemysł szybkiej mody niejako wymusił na konsumentach częste zakupy. Sieciówki dostarczają rzeczy słabszej jakości. Asortyment sklepów zmienia się bardzo często: co dwa tygodnie, co miesiąc. Kiedyś były przecież tylko cztery sezony w roku! Przez najróżniejsze zabiegi psychologiczne i marketingowe wywiera się na konsumentach presję, by kupowali coraz to nowe rzeczy, które mają być modniejsze niż te sprzed miesiąca. To koło zamknięte. Tych tekstyliów powstaje ogromna ilość, a konsumenci są przyzwyczajeni, że kupują coraz to nową rzecz. Galerie handlowe spełniają funkcje rozrywki – są tam restauracje i kawiarnie, spędza się w nich wolny czas. Czasami nawet nie ma jak wyjść z dworca kolejowego, żeby nie przejść przez sklepy z odzieżą. Cały system jest nakierowany na kupowanie.

I jednocześnie marnowanie tekstyliów o słabej jakości.

Obecnie jesteśmy w stanie odzyskiwać plastik. Co prawda w Polsce nie mamy się czym pochwalić – odzyskujemy tylko ok. 25 proc. tworzyw sztucznych. Jeśli chodzi o tekstylia, to odzyskuje się ich bardzo niewielki procent. Nie tylko dlatego, że nie mamy wciąż odpowiedniej technologii, ale też nie było dotąd wytycznych prawnych. Dopiero niecałe dwa lata temu Komisja Europejska zatwierdziła, że system recyklingu tekstyliów musi zostać wdrożony. Na razie jest to jeszcze pieśń przyszłości. Szacuje się, że w naszym kraju jest wytwarzanych ok. 2,5 mln ton odpadów tekstylnych rocznie, zaś do odzysku nadaje się ok. połowa.

Recykling tekstyliów jest niestety dość skomplikowany m.in. ze względu na to, że tkaniny są z domieszkami oraz są traktowane chemikaliami. Dlatego nie istnieje jeszcze system odzysku włókien, z których na szeroką skalę można by było produkować pełnowartościową odzież.

Co w tym momencie dzieje się z odpadami tekstylnymi? Spalanie ubrań w elektrowni przez H&M to głośny, ale jednak odosobniony przypadek.

Sporo tekstyliów najzwyczajniej trafia na wysypiska lub do spalarni śmieci. Cześć jest poddawana recyklingowi – np. produkuje się z nich czyściwo przemysłowe, które jest ponownie wykorzystywane w budownictwie czy motoryzacji. Duża część z tych rzeczy trafia do ponownego użytku. Zazwyczaj te oddane ubrania są wysyłane do krajów rozwijających się – głównie w Afryce i Ameryce Łacińskiej. Na niektórych rynkach afrykańskich ponad 80 proc. kupowanych ubrań to odzież z drugiej ręki. To dobrze, że te ubrania są wykorzystane, ale trzeba też sobie zdawać sprawę z tego, że w niektórych z tych krajów istniał efektywny system produkcji lokalnej i tradycyjnej odzieży. Z powodu napływu taniej, używanej odzieży z Europy czy USA ta produkcja zupełnie się załamała.

Jak zachęcić konsumentów do tego, by bardziej świadomie podchodzili do zakupów odzieży w sieciówkach?

Warto sobie uświadomić prawdziwy koszt takich zakupów. Dobrym przykładem, który pomaga otworzyć oczy, jest porównanie zakupu lokalnego owocu, np. jabłka czy malin, do zakupu banana. Taki banan musiał być do Polski sprowadzony np. z Ekwadoru, przez wiele tygodni był transportowany w chłodni na statku. To wymaga ogromnej ilości paliwa, trzeba też zapłacić cła, koszty związane z korzystaniem z dojrzewalni. Niestety banany w większości krajów europejskich są tańsze niż jabłka, nie mówiąc już o malinach, jagodach czy czereśniach. W takim razie, ile z tego otrzymuje rolnik, żeby uprawa bananów w ogóle się opłacała? Obecnie rzeczy mogą być bardzo tanie – często koncerny tak zbijają ceny, że ich producenci są na granicy opłacalności. Koncerny potrafią wymusić na swoich dostawcach ekstremalnie niskie ceny. Ma to ogromne konsekwencje dla poziomu życia ludzi w wielu krajach Azji, Afryki i Ameryki Łacińskiej, ma to również wpływ na przestrzeganie standardów środowiskowych.

Jeśli nie zakupy w sieciówkach, to co?

Kiedyś nie kupowaliśmy tak dużej ilości przedmiotów – w zasadzie nadal ich nie potrzebujemy. Możemy kupować mniej, ale za to lepszej jakości – ubrania w wyższej cenie, które posłużą nam na dłużej. Na ogromnym rynku używanej odzieży oferowane są ubrania vintage sprzed 20-30 lat. Są nadal w bardzo dobrym stanie – tak porządnie kiedyś zostały zrobione. Można kupić z drugiej ręki, można się też wymienić, można – jeśli naprawdę potrzebujemy czegoś nowego – dać zarobić małym, lokalnym markom, które wystawiają się na rozmaitych targach.

Jakie materiały są przyjazne środowisku?

Tekstylia, które są bardziej przyjazne środowisku, ale i ludziom, którzy je stworzyli, to np. bawełna ekologiczna, bawełna z certyfikatem Fairtrade albo tencel (znany także pod nazwą lyocell, to materiał produkowany z celulozy drzewnej). Do ich produkcji nie wykorzystuje się (lub bardzo ogranicza) substancji chemicznych, które byłyby szkodliwe dla środowiska. W przypadku bawełny z certyfikatem Fairtrade mamy też do czynienia z bardziej sprawiedliwym traktowaniem rolników i pracowników. Nawet duże marki odzieżowe typu H&M, Zara, czy polski Reserved coraz częściej wykorzystują właśnie takie materiały w swoich kolekcjach – jeśli decydujemy się kupić coś w sieciówce, to możemy wybrać rzecz bardziej przyjazną środowisku. Taki gest pokazuje firmie, że istnieje zapotrzebowanie na produkty z przyjaznych środowisku i ludziom materiałów.

Czy nie jest to jednak działanie z pogranicza greenwashingu, jeśli koncern odzieżowy oferuje jedynie część swojego asortymentu np. z bawełny ekologicznej i w tym przypadku mówi o świadomej modzie, podczas gdy reszta odzieży nie jest produkowana z większym poszanowaniem środowiska i praw pracownika?

Kupując ubrania z bawełny ekologicznej bądź Fairtrade pokazujemy, że na tym nam właśnie zależy. Jeżeli firma odzieżowa wprowadza kolekcje z przyjaznych środowisku materiałów, świadomość ekologiczna jest z roku na rok coraz większa, a koncern zapowiada, że do danego roku asortyment będzie np. w 50 proc. ekologiczny, a do kolejnego – w 100 proc., to jestem w stanie na to przystać. Nie da się natychmiastowo wdrożyć odpowiedzialnej produkcji – nie ma np. wystarczającej podaży ekologicznych materiałów ani wystarczającej ilości dostawców. Przykładowo, bawełna wytwarzana w Indiach w większości jest GMO, czyli nie może być ekologiczna. Odnowa pola, by przestało być przesiąknięte pestycydami, zajmuje ok. 3 lata.

Jakie znaczenie ma wybór materiałów, które są bardziej przyjazne środowisku?

Jeśli odzieżówki widzą, że konsumenci wybierają takie materiały, to zamawiają ich więcej. Na pewno większą siłę przebicia oraz możliwość wprowadzenia zmian na dużą skalę mają właśnie koncerny, a nie małe marki. Największymi odbiorcami tekstyliów ekologicznych są właśnie sieciówki. Nawet jeśli materiały ekologiczne stanowią jedynie ok. 15 proc. całej ich kolekcji, to w skali liczbowej przekłada się to na olbrzymie ilości. To z kolei robi ogromną różnicę w społecznościach, które żyją z uprawy np. bawełny ekologicznej czy Fairtrade. Firmy odzieżowe często prowadzą projekty w krajach rozwijających się – wspierają rolników, by mogli produkować więcej tego typu tekstyliów.

Jakie pierwsze kroki powinna podjąć osoba, która dopiero uświadamia sobie, że jej codzienne wybory również mają wielki wpływ na globalne zmiany?

Pierwszy krok to przede wszystkim kupować mniej, ale w lepszej jakości. Starajmy się kupować rzeczy z drugiej ręki – używane. Jak najmniej wyrzucajmy, za to – wymieniajmy się. Zwracajmy uwagę na certyfikaty i materiały, by były przyjazne środowisku i ludziom: wybierajmy bawełnę ekologiczną i Fairtrade, tencel, len, poliester z recyklingu. To bardzo proste.

Maria Huma – ekspertka ds. zrównoważonej produkcji i konsumpcji, odpowiedzialności społecznej w łańcuchach dostaw, sprawiedliwego handlu, społecznej odpowiedzialności biznesu. Autorka wielu publikacji oraz programów szkoleniowych dla konsumentów, firm, szkół i organizacji pozarządowych. Od 2014 prezeska Fundacji Kupuj Odpowiedzialnie. W latach 2013-2014 koordynatorka polskiej koalicji Clean Clothes Polska działającej na rzecz poprawy warunków pracy w globalnym przemyśle odzieżowym.