Leszek Czarnecki, przekazując „Gazecie Wyborczej” i „Financial Times” nagranie marcowego spotkania z ówczesnym przewodniczącym Komisji Nadzoru Finansowego Markiem Chrzanowskim, użył broni najcięższego kalibru. Już po kilku godzinach od publikacji materiałów, w których pojawiły się zarzuty, że Chrzanowski chciał, by biznesmen zatrudnił w swoim banku określoną osobę i słono jej za to zatrudnienie płacił, przewodniczący stracił stanowisko (formalnie: podał się do dymisji). To jednak nie kończy sprawy. Przeciwnie: wiele jej aspektów wymaga wyjaśnienia.
/>
Przede wszystkim: wygląda na to, że to nie była sytuacja jednostkowa. Ten sam prawnik, którego dotyczyła rozmowa Chrzanowskiego z Czarneckim, kilka miesięcy temu dostał miejsce w radzie nadzorczej innej instytucji finansowej – Plus Banku należącego, podobnie jak giełdowy Cyfrowy Polsat, do Zygmunta Solorza. Rzecznik Polsatu przyznał, że kandydata do rady zaproponował nie kto inny jak przewodniczący KNF. Czy Chrzanowski spotykał się z Solorzem? Czego dotyczyła ta rozmowa? Tego dziś nie wiemy.
Wiemy, że podobnie jak banki Czarneckiego Plus Bank nie jest najmocniejszym punktem naszego systemu finansowego. W ubiegłym roku miał ponad 100 mln zł straty. W efekcie nie spełniał – tu zaczyna się pole do dyskusji z nadzorem – wymogów kapitałowych. W kwietniu przyszedł tam nowy prezes, którego – niespodzianka – po pół roku już nie było. Prócz tego nad Plus Bankiem wisi sprawa tajemniczych weksli na kwoty idące w setki milionów złotych, które miał wystawić ponad 20 lat temu występujący wówczas w imieniu Invest-Banku (to poprzednia nazwa Plus Banku) właściciel upadłego Banku Staropolskiego.
W rozmowie z Czarneckim mogła pojawić się sugestia „przejęcia za złotówkę”. W odniesieniu do Solorza tematów dla nadzorcy również nie brakowało.
Tu jednak nie powinniśmy się zatrzymywać. Jeśli – mówiąc ezopowym językiem – niecodzienna propozycja pojawiła się raz (jest na taśmie, choć według byłego szefa nadzoru podobno zmanipulowanej) i drugi (co przyznał rzecznik Polsatu), to czy nie pojawiła się po raz trzeci i czwarty? Być może należałoby się przyjrzeć właściwie wszystkim postępowaniom prowadzonym w ostatnim czasie przez nadzór – choćby po to, by wyeliminować podejrzenia, że coś mogło być z nimi nie tak.
Problem w tym, że to, co Chrzanowski mówił w trakcie spotkania z Czarneckim, rzuca cień także na inne instytucje – jak to się ładnie określa – „sieci bezpieczeństwa systemu finansowego”.
Jako pierwszy na myśl przychodzi Bankowy Fundusz Gwarancyjny. Według byłego szefa nadzoru prezes BFG (oraz doradca prezydenta Andrzeja Dudy i jego przedstawiciel w KNF) Zdzisław Sokal miał forsować plan przejęcia za złotówkę banku Czarneckiego. Sam Sokal obstaje przy tym, że zawsze działa zgodnie z przepisami, a w nich „planu Zdzisława” nie ma. Jest tylko (i aż) obowiązek przygotowania przez BFG dla każdego banku planu przymusowej restrukturyzacji. Taki plan może przewidywać przejęcie za symboliczną kwotę. To wyjaśnienie można uznać za przekonujące, ale Chrzanowskiemu udało się zasiać ziarno wątpliwości. U Leszka Czarneckiego – na pewno.
W sieci bezpieczeństwa mamy też Ministerstwo Finansów. W jego przypadku do wyjaśnienia są przyjmowane w trybie pilnym poprawki do ustawy o nadzorze nad rynkiem finansowym, które dają KNF prawo do decyzji o przejęciu przez inny bank podmiotu niespełniającego wymogów nadzorczych. Z ujawnionego wczoraj przez posłów Platformy Obywatelskiej listu Chrzanowskiego do resortu z prośbą o szybkie przyjęcie poprawek wynika, że chodziło o to, by być gotowym na zmiany w bankach spółdzielczych. Ale czy tylko?
Wreszcie Marek Chrzanowski nie znalazł się w KNF znikąd. Nie jest tajemnicą, że został szefem nadzoru dzięki wsparciu Adama Glapińskiego, prezesa Narodowego Banku Polskiego (zanim poszedł do KNF, Chrzanowski był przez kilka miesięcy członkiem Rady Polityki Pieniężnej). Afera niekorzystnie wpływa również na pozycję szefa banku centralnego.
Kto ma się zająć wyjaśnieniami? Na razie dość skuteczni okazali się dziennikarze. Ich możliwości są jednak ograniczone. Prokuratura? Niekoniecznie. Pojawia się argument, że ponieważ jest zależna od polityków, to będzie pracowała tak, by odpowiadało to rządzącym. Wydaje mi się jednak, że rozstrzygający powinien być inny argument: sprawa podważyła zaufanie do sposobu, w jaki sprawowany jest u nas nadzór nad instytucjami finansowymi. Rzutuje to na poczucie bezpieczeństwa ich klientów. Dochodzenie przez prokuraturę potrwa, a do opinii publicznej z natury rzeczy przedostawać się będą jedynie strzępy informacji. Właśnie dlatego najbardziej sensowna wydaje się komisja śledcza – przy wszystkich zastrzeżeniach, jakie można było mieć do tej instytucji w jej poprzednich wcieleniach. Komisja Amber Gold pokazała, że w stosunku do piramidy finansowej nadzór – w granicach swoich możliwości – działał należycie. Nowa powinna udowodnić, że sprawność nadzoru się nie zmniejszyła, a tylko dobór jego szefa okazał się nie do końca trafny.
Afera wokół KNF podważyła zaufanie do sposobu, w jaki sprawowany jest u nas nadzór nad instytucjami finansowymi. Rzutuje to na poczucie bezpieczeństwa ich klientów. Dochodzenie przez prokuraturę potrwa, a do opinii publicznej z natury rzeczy przedostawać się będą jedynie strzępy informacji. Właśnie dlatego najbardziej sensowna wydaje się komisja śledcza – przy wszystkich zastrzeżeniach, jakie można było mieć do tej instytucji w jej poprzednich wcieleniach