To było dość smutne. Bo nie jest fajnie widzieć na twarzach sympatycznych skądinąd kolegów ten charakterystyczny wyraz zazdrości maskowanej ostentacyjnym „desinteressment”. Akurat zdarzyło mi się być świadkiem, jak jeden z nich odbierał przysłany z wydawnictwa egzemplarz „Rzeczpospolitej między lądem a morzem” Jacka Bartosiaka.
Wywiązała się więc krótka i niezbyt elegancka konwersacja na temat autora. Sugerowano, że jest on pieczeniarzem, banalistą i beztalenciem. Ponieważ jednak słowa te wypowiadali ludzie, którzy zawodowo zajmują się tym samym co Bartosiak, tematem spraw międzynarodowych, to w całej sytuacji znać było urażoną dumę. No bo dlaczego to on jest czytany i publikowany w wysokich (jak na Polskę) nakładach, a nie my?
O autorze głośno od paru lat. Najpierw za sprawą popularnych internetowych pogadanek na temat geopolityki, a ostatnio, gdy gruchnęła wieść, że ten 42-letni prawnik bez specjalnych politycznych pleców w partii władzy zostanie kluczową postacią w najważniejszym infrastrukturalnym projekcie rządu PiS i będzie zarządzał budową Centralnego Portu Komunikacyjnego.