To było dość smutne. Bo nie jest fajnie widzieć na twarzach sympatycznych skądinąd kolegów ten charakterystyczny wyraz zazdrości maskowanej ostentacyjnym „desinteressment”. Akurat zdarzyło mi się być świadkiem, jak jeden z nich odbierał przysłany z wydawnictwa egzemplarz „Rzeczpospolitej między lądem a morzem” Jacka Bartosiaka.
To było dość smutne. Bo nie jest fajnie widzieć na twarzach sympatycznych skądinąd kolegów ten charakterystyczny wyraz zazdrości maskowanej ostentacyjnym „desinteressment”. Akurat zdarzyło mi się być świadkiem, jak jeden z nich odbierał przysłany z wydawnictwa egzemplarz „Rzeczpospolitej między lądem a morzem” Jacka Bartosiaka.
Wywiązała się więc krótka i niezbyt elegancka konwersacja na temat autora. Sugerowano, że jest on pieczeniarzem, banalistą i beztalenciem. Ponieważ jednak słowa te wypowiadali ludzie, którzy zawodowo zajmują się tym samym co Bartosiak, tematem spraw międzynarodowych, to w całej sytuacji znać było urażoną dumę. No bo dlaczego to on jest czytany i publikowany w wysokich (jak na Polskę) nakładach, a nie my?
O autorze głośno od paru lat. Najpierw za sprawą popularnych internetowych pogadanek na temat geopolityki, a ostatnio, gdy gruchnęła wieść, że ten 42-letni prawnik bez specjalnych politycznych pleców w partii władzy zostanie kluczową postacią w najważniejszym infrastrukturalnym projekcie rządu PiS i będzie zarządzał budową Centralnego Portu Komunikacyjnego.
Jeśli dobrze rozumiem fascynację postacią Bartosiaka, to polega ona na tym, że głośno i konsekwentnie mówi on coś, czego wielu się domyślało, lecz nie miało odpowiedniego języka, narzędzi ani odwagi, żeby sprawę rozwinąć. Chodzi oczywiście o samą geopolitykę. Geopolityka to – jak wiadomo – postrzeganie polityki w kategoriach przestrzennych. Dziedzina wiedzy z bardzo długą tradycją i uprawiana z powodzeniem w najbardziej prestiżowych ośrodkach intelektualnych na świecie.
Tylko dlaczego nie w Polsce? To było właśnie owo prowokacyjne pytanie, które Jacek Bartosiak wywołał swoimi geostrategicznymi pogadankami w sieci, nic sobie nie robiąc z panującego w pierwszej fazie polskiej transformacji przekonania, jakoby Polska była krajem zbyt małym i zbyt słabym na prowadzenie własnego geopolitycznego namysłu. Tyle że takie myślenie to błąd – dowodzi autor „Rzeczpospolitej między lądem a morzem”. Bo geopolityka nie jest żadnym pobrzękiwaniem szabelką ani fantomowym bólem po utraconej mocarstwowości dawnej Rzeczpospolitej. To powinien być absolutny elementarz i część edukacji państwowych decydentów. Tak samo jak jest nim w Niemczech, Rosji, Ameryce czy Chinach. Taka myśl ustawia Bartosiaka rzecz jasna w kontrze do tych wszystkich, którzy uważają, że dla Polski jedyną racją stanu jest jak najszybsze rozpuszczenie się w politycznych, ekonomicznych i militarnych strukturach rozwiniętego Zachodu.
Nie jest to czas i miejsce, by ten spór rozstrzygać. Niech ta recenzja posłuży raczej zwróceniu uwagi, że jeśli ktoś chciałby się zapoznać z punktem widzenia Jacka Bartosiaka, to ta książka jest ku temu świetną okazją. Można jej oczywiście zarzucić brak dobrego redaktora z nożyczkami, który tu i ówdzie by tę wydawniczą cegłę obłupał z pustosłowia. W ostatecznym rozrachunku zapoznanie szerszego czytelnika z podstawami geopolityki, a potem zgrabna aplikacja tej wiedzy do warunków współczesnego świata, to jednak spora wartość. Dlatego „piąteczka” za odwagę dla Bartosiaka. A dla jego zgorzkniałych krytyków rada: jeśli umiecie lepiej opowiadać o geopolityce, to po prostu zacznijcie to robić!
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama