Zarządzający w funduszach inwestycyjnych nie są w stanie w dłuższym okresie pokonać benchmarków, którymi są indeksy akcji
Niemal każdy fundusz ma własny benchmark. Zwykle jest on tak sprytnie skonstruowany, że da się osiągnąć lepszy od niego wynik bez specjalnych umiejętności. Takie benchmarki użyteczne są co najwyżej dla zarządzających, których premie są uzależnione od tego, czy benchmark zostanie pokonany, czy też nie.
Przeglądając liczne serwisy dotyczące funduszy inwestycyjnych na świecie, dość szybko można zauważyć prosty fakt. Fundusze czy to akcji, czy zrównoważone porównywane są głownie do jakiegoś indeksu akcji. W zależności od tego, na jakim rynku działają, zwykle to jest indeks danego rynku. Koniec, kropka.
W 56 numerze GP wiceprezes i dyrektor inwestycyjny TFI Allianz, pan Marek Mikuć, w Akademii Inwestora zwracał uwagę na ważność benchmarków. Wskazywał, że najczęściej stosowanymi benchmarkami są średnie ważone złożone z różnego rodzaju indeksów giełdowych i indeksów papierów dłużnych. Zapomniał dodać, że tak jest w Polsce. Materiał podsumował stwierdzeniem, że celem zarządzającego jest pobicie benchmarku i dlatego tak bardzo cenieni są menedżerowie, którzy biją je przez wiele lat.
Tymczasem ogólny wniosek, jaki płynie z setek badań opracowywanych w różnych okresach, kompozycjach i ujęciach jest jeden - w długim terminie zarządzający funduszami akcji nie są w stanie pokonać benchmarków, którymi są indeksy akcji. Między innymi dlatego w pewnym momencie taką ogromną karierę na Zachodzie zrobiły fundusze indeksowe. Wygląda na to, że istnieje na świecie pewna samotna wyspa, gdzie bicie benchmarków jest możliwe i właściwie proste.
Żeby nie bujać w obłokach, spójrzmy na benchmark funduszu Allianz Akcji - 80 proc. stanowi w nim indeks WIG20, zaś 20 proc. indeks obligacji polskich. Przy czym zgodnie ze statutem sam fundusz może mieć zaangażowanie w akcjach (wszystkich, nie tylko wchodzących w skład WIG20) od 60 proc. do 100 proc. Krótko mówiąc, jeśli zarządzający przewidzi bessę i ograniczy zaangażowanie w akcjach do 60 proc., ma szansę pobić benchmark, bo ten będzie spadał mocniej.
Z kolei jeśli przewidzi hossę i w akcjach będzie miał 90-100 proc., również będzie lepszy od własnego benchmarku. Próba określenia, czy będzie hossa czy bessa, rodzi ryzyko nietrafienia, więc najbardziej optymalną strategią powinno być utrzymywanie zaangażowania ok. 90-100 proc. w akcjach zawsze. Wówczas liczymy, że w latach słabszych (które zdarzają się rzadziej) będziemy żyli z premii wypłacanej w latach lepszych. Ale takie benchmarkowanie inwestorowi się zupełnie nie przyda.
Dalszy ciąg materiału pod wideo
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama