Zanim zajmiemy się gospodarką, trochę poezji. Czyje to: „Wsi spokojna, wsi wesoła/Który głos twej chwale zdoła”? Oczywiście Jana Kochanowskiego.
A to? „Duch mój zamieszkał wyludnione miasta i widmem nędzy przepala swe oczy – duch mój gdzieś w dale bezimienne kroczy, jak pogrzeb, wynoszący trędowatych z miasta”? To już młodopolski poeta Tadeusz Miciński.
Wieś – cudna i błoga. Miasto – brudne i niszczące. Te dwa silne motywy często i od dawna pojawiają się w polskiej literaturze. Są ekspresją głęboko zakorzenionych w naszej świadomości „agrarnocentrycznych” i antymiejskich kulturowych memów.
A teraz gospodarka. Od września bieżącego roku decyzją FTSE Russell (dostawca indeksów należący do grupy London Stock Exchange, która jest punktem odniesienia dla funduszy inwestycyjnych) Polska klasyfikowana jest już nie jako gospodarka wschodząca, lecz jako jedna z 25 najbardziej rozwiniętych na świecie – obok USA, Niemiec czy Japonii. Po uzyskaniu takiego statusu wzrasta nasza wiarygodność kredytowa, co oznacza niższy koszt zadłużania się zarówno dla państwa, jak i dla firm prywatnych. Dzieje się to niejako z automatu, bo większość inwestorów instytucjonalnych z zasady może inwestować wyłącznie na rynkach rozwiniętych. Komu awans ten zawdzięczamy? Owemu pogardzanemu miastu i jego mieszkańcom.
7 cnót miejskich
Miasto i mieszczanie to w tym wypadku metaforyczne określenie klasy średniej, która – co prawda powoli i z problemami – zaczęła się odradzać w polskich miastach po 1989 r.
Czym klasa średnia właściwie jest? Przyjmijmy definicję prostą i liberalną: do klasy średniej zaliczają się wszyscy ci, którzy wnoszą w życie społeczeństwa wartość dodaną (branżowi specjaliści, rzemieślnicy, przedsiębiorcy, kompetentni urzędnicy, intelektualiści), a nie ci, którzy zajmują się wykonywaniem prac odtwórczych (kierowca taksówki, robotnik). Kryterium dochodowe także jest ważne, ale stosujmy je ostrożnie, do klasy średniej zaliczając wszystkich spośród wymienionych, którzy zarabiają więcej niż średnia krajowa (niemal 5 tys. zł brutto), ale nie na tyle dużo, by znaleźć się na liście 100 najbogatszych Polaków i w jej pobliżu (nie należą do 5 proc. najlepiej zarabiających). Z danych GUS wynika, że będzie to ok. 20–25 proc. pracujących Polaków, a więc co najwyżej 4,5 mln ludzi. To i tak bardzo życzliwe szacunki. W innych krajach do klasy średniej przynależy nawet do 50 proc. populacji (np. w USA).
Nawet tak relatywnie niewielka grupa ma z gospodarczego punktu widzenia olbrzymie znaczenie. Polskiego PKB przecież nie tworzą już rolnicy. Udział rolnictwa w produkcie krajowym spada i wynosi już niewiele ponad 2 proc. Rośnie tymczasem znaczenie takich branż, jak: usługi informatyczne, przetwórstwo przemysłowe, transport i logistyka czy wreszcie administracja biznesowa. To sektory, które nie mogą się obejść bez specjalistów dysponujących know-how niezbędnym do konkurowania z zagranicznymi firmami. A dokładnie, nie mogą się one obejść bez przedstawicieli klasy średniej. Gospodarka nie rozwijałaby się także bez zwykłych pracowników, którzy sumiennie wykonują swoje codzienne obowiązki, ale tacy istnieli i za poprzedniego systemu. „Wielką płytę” i Wisłostradę czyimiś rękami musiano wybudować.
zobacz także:
Tyle że za PRL tymi rękami nie sterowały mózgi prawdziwej klasy średniej, lecz partia. Owszem, partia zakładała garnitury dyrektorów państwowych przedsiębiorstw i okulary inżyniera Karwowskiego (bohater serialu „Czterdziestolatek”), ale czy zasadne byłoby nazwanie tych osób klasą średnią? Tak, choć przy potężnych wygibasach pojęciowych. W kapitalizmie warunkiem przynależności do klasy średniej są przede wszystkim indywidualne i weryfikowane przez rynek osiągnięcia (z reguły), w socrealizmie za mechanizm awansu społecznego odpowiadają bądź sztywne kryteria biurokratyczne, bądź – i to najczęściej – partyjne kolesiostwo. To dlatego za komuny „klasa średnia” nie tworzyła wartości dodanej w stopniu pozwalającym uniknąć państwu bankructwa. Ale różnica tkwi jeszcze głębiej. Peerelowska klasa średnia była wybrakowana także w tym sensie, że nie była... cnotliwa. Pozbawiona była wiary, nadziei, miłości, sprawiedliwości, męstwa, umiarkowania i roztropności. To cnoty cechujące burżuazję.
Jeśli piłeś kawę, czytając powyższy fragment, zapewne wylałeś ją sobie na koszulę. „Pierwsze trzy cnoty to przecież cnoty typowo chrześcijańskie. Kolejny cztery to cnoty klasyczne hołubione już w Atenach. To nie ma nic wspólnego z mieszczaństwem i kapitalizmem!”. Czy takie właśnie sprostowanie ciśnie ci się na usta? Jeśli tak, to... wstrzymaj swoje konie!
Nie dla mieszczucha szata jedwabna
Profesor Deirdre N. McCloskey, ekonomistka z Harvardu, uważa, że to idee (głównie moralne), a nie nowe technologie, handel czy teorie intelektualne napędzały ostatnie 200 lat niekwestionowanego postępu materialnego. Profesor McCloskey jest przekonana, że owe siedem cnót, na których ufundowana została cywilizacja zachodnia, w gospodarce rynkowej nie tylko nie ginie, ale zyskuje nowy, bogatszy wymiar. Burżuazja (mieszczanie) hołduje właśnie cnotom, a nie występkowi.
To nie oznacza, że robią tak wszyscy (bo lista gospodarczych szwarccharakterów zawierająca zarówno pokątnych oszustów, jak i wirtuozów hochsztaplerki sięga stąd do piekła), ale że robi tak zdecydowana większość. Nam, wychowanym na lekturach pokroju „Moralności pani Dulskiej”, trudno zrozumieć, gdy prof. McCloskey pisze w eseju „Cnoty burżuazyjne”, że „roztropność burżuazyjna oznacza, to jasne, kup tanio, sprzedaj drogo, lecz także zważaj na konsekwencje, nie napadaj, czyń dobro rozważnie”. I dalej, że burżuazyjne „umiarkowanie to oszczędzanie i akumulacja, ale też samokształcenie, słuchanie klienta, danie odporu pokusie oszukiwania. Sprawiedliwość to uczciwość w nabywaniu własności oraz chętne opłacanie dobrej pracy, sądzenie ludzi po tym, co robią, a nie po tym, kim są. Kolejną cnotą jest odwaga do otwierania nowych firm, lecz też do pokonywania strachu przed zmianą, bankructwem, otwartość wobec nowych idei. Oprócz cnót pogańskich mamy jeszcze chrześcijańską miłość skłaniającą do troski o siebie i rodzinę, ale i o pracowników, partnerów, klientów i obywateli. Mamy wiarę oddającą cześć własnej społeczności biznesowej, ale i wiarę budującą pomniki chwalebnej przeszłości, podtrzymującą naukę, religię, tożsamość. Mamy nadzieję dającą widzieć przyszłość jako coś innego niż stagnację i nadającą codziennej pracy cel i powołanie”.
W Polsce zdecydowanie częściej cnoty mieszczańskie i stojącą za nimi ideę powszechnej wolności tłamszono raczej, niż wzmacniano. „W narodzie tak rdzennie słowiańskim i rolniczo-leśnym, jak polski, kultura miejska południowej i zachodniej Europy nie znajdowała nigdy podatnych żywiołów do wytworzenia miejskiego stanu i życia” – pisze klasyczny polski historyk i krajoznawca Zygmunt Gloger w „Encyklopedii staropolskiej ilustrowanej”. Z mieszczanami nie kojarzono cnotliwości i w wiekach średnich odmawiano im nawet noszenia kostiumów kojarzących się ze szlachetnymi cechami (jedwabnych i karmazynowych szat, drogich futer czy szabel przy boku). Nie mogli obejmować urzędów czy posiadać ziemi, jeśli nie wiązało się to z gotowością do służby wojennej. W Europie klasa mieszczańska też rodziła się w bólach, ale traktowana była bardziej pragmatycznie. Wraz z nadejściem renesansu europejskie dwory zaczęły zdawać sobie sprawę, że obok wojny to właśnie handel wypełnia państwową kiesę. Kupieckie pieniądze przestawały im śmierdzieć.
Gdy w XVI w. w Holandii następował ogólnonarodowy zwrot w stronę kultury handlu, w Polsce sytuacja się pogarszała. Stawaliśmy się feudalnym zaściankiem. Swoje „zasługi” w tłamszeniu mieszczańskiego stanu mają królowie Jan Olbracht, który w 1496 r. zakazał mieszczanom nabywania dóbr ziemskich, oraz Zygmunt I, który zakaz ów potwierdził w 1538 r.
Środowisko prawne sprzyjające rozwojowi miast zaczęto tworzyć dopiero w drugiej połowie XVIII w. Uchwalono np. prawo uznające miasta za wolne, a nie za własność króla. Gloger pisze: „Szlachcic przez zatrudnienia miejskie w niczem odtąd nie nadwerężał szlachectwa. Każdy mieszczanin mógł odtąd kupować dobra ziemskie i z nich w sądzie ziemskim odpowiadać, a który by z takich dóbr opłacał 200 zł podatków, mógł żądać szlachectwa”. Na te rewolucyjne zmiany, dążące do zmieszania dwóch zantagonizowanych stanów, było już jednak za późno. Nastąpiły one 18 kwietnia 1791 r. Rok przed pierwszym rozbiorem Polski.
Spryt i przedsiębiorczość
„Wiek XIX, który w sposób zasadniczy wpłynął na istotę miast i kultury miejskiej w Europie, w wypadku Polski miał zupełnie inne znaczenie” – zauważa dr hab. Paweł Kubicki, socjolog z Uniwersytetu Jagiellońskiego, w pracy „Nowi mieszczanie – nowi aktorzy na miejskiej scenie”. Owszem, w Polsce rodził się wówczas kapitalizm, ale wolniej i inaczej. Ułomnie. Kapitalistyczne elity nie rekrutowały się spośród tubylców. Były z importu, postrzegano je jako obce – składały się z Niemców, Żydów i Rosjan. To oni budowali Łódź. Do dzisiaj świadectwem tego są zabytkowe fabryki, które zostawili po sobie Wilhelm Lürkens czy Izrael Poznański.
Łódzka „ziemia obiecana” miała się stać odpowiednikiem Manchesteru, ale się nim nie stała. Polski kapitalizm nie wytworzył miast, lecz jak przekonuje Kubicki, osady fabryczne pozbawione wszechstronności życia prawdziwego organizmu miejskiego. „Gdy Europa Zachodnia przeżywała rewolucję urbanistyczną, ziemie polskie traktowane były jako głębokie peryferie i zaplecze rolnicze. (Pod zaborami) miejskość postrzegano jako śmiertelne zagrożenie dla polskiej tożsamości narodowej. Wartości kultury miejskiej: racjonalizm, kumulacja kapitału i pluralizm kulturowy, napiętnowano jako przejawy ugodowości, zagrożenie dla narodowego bytu” – pisze Kubicki.
Istniały jednak przymioty właściwe klasie średniej, które pielęgnowano w Polsce i pod zaborami – spryt i przedsiębiorczość. Tyle że ukierunkowywano je nie w stronę aktywności gospodarczej, lecz w stronę sabotowania zaborcy i walki z nim. Wyrazem takiej tendencji były rozmaite ruchy konspiracyjne, a symboliczną dla niej postacią był Michał Drzymała. Gdy ów spryciarz nie dostał od władz Królestwa Prus pozwolenia na budowę domu na własnej działce, postawił na niej wóz cyrkowy, w którym zamieszkał. Urzędnicy twierdzili, że skoro wóz stoi w jednym miejscu, to jest domem – Drzymała codziennie zatem nieznacznie przesuwał wóz.
W 1918 r. w rezultacie I wojny światowej i ustanowienia nowego porządku międzynarodowego Polska odzyskała niepodległość. Dla cnót burżuazyjnych oznaczało to zdjęcie kajdan. Mogły się uwolnić i zdobywać kolejnych wyznawców, nawet jeśli dominującą filozofią w tym czasie był państwowy etatyzm. Jednak polska burżuazja niczym obłożona tajemniczą klątwą znów miała pecha. Ledwo rozkręcone firmy i rozpędzający się proces kumulowania kapitału szybko zostały zmiecione wybuchem kolejnej wojny światowej. Zginęło 6 mln polskich obywateli, z czego niemal 80 proc. to byli mieszkańcy miast. Polskie elity mieszczańskie, nawet jeśli szczątkowo przetrwały wojnę, zostały dobite w epoce stalinizmu – najpierw dekretami o nacjonalizacji majątku, a potem walką ze spekulantami i handlarzami jako czynnikiem reakcyjnym. Kolejna rzecz, że nowe ośrodki miejskie zapełniane były w ramach przesiedleń przybyszami ze wsi. Nowymi mieszczanami zostały dopiero ich wnuki. Pokolenie dzisiejszych 30–40-latków.
Nie taka zła ta latte
Ostatnie 30 lat to czas odradzania się klasy średniej – pierwszy w dziejach Polski tak długi okres, gdy mieszczaństwo może się nie tylko rozwijać, lecz także gdy w praktyce wszyscy chcą być mieszczanami. Polska nie była krajem dla mieszczan, ale się nim staje.
A jednak wciąż, zwłaszcza w środowiskach inteligenckich, ujawnia się tendencja do pogardzania burżujem. Niektórzy uparcie bronią tezy, że ta nie istnieje wcale. Zdaniem Rafała Wosia klasa średnia to po prostu mit, a jej rzekomych przedstawicieli nic nie łączy, wobec czego grupowanie ich pod jednym szyldem nie ma sensu. Zdarzają się jednak głosy przeciwne, że mieszczanie Polską wręcz rządzą i to ku jej zgubie. Takiego stanowiska broni Jacek Borkowicz w tekście „Mieszczaństwo, czyli przeciętność i degeneracja” zamieszczonym dwa lata temu na łamach „Rzeczpospolitej”. „Żyjemy w świecie rządzonym przez mieszczaństwo. (...) Etos mieszczański, sam w sobie niekoniecznie zły, (...) jeżeli mieszczanie znają swoje miejsce w społeczeństwie. Jeżeli zaś mieszczaństwo panoszy się wszędzie, staje się siłą destruktywną” – twierdzi Borkowicz, by zaraz powołać się na krytyczną względem mieszczuchów „Moralność mieszczańską” filozofki Marii Ossowskiej. To książka wydana w 1956 r., a więc w okresie, w którym prawdziwych mieszczan żyło w Polsce tylu, ilu Eskimosów w Kenii. Ale Ossowska walczyła dzielnie z wiatrakami.
„Mieszczuchy” wciąż są przedstawiani jako gorsi ludzie. Maluje się ich jako pozbawionych gustu „Januszy biznesu”, by użyć popularnego w sieci sformułowania, którzy nie dbają o otaczający ich świat, lecz tylko o swoje własne zadowolenie i to kosztem współobywateli. Co więcej, zupełnie ich nie rozumieją. Gdy inni pocą się na roli i w fabrykach, ci snują swoje wielkomiejskiej mądrości znad „Playboya” i kawy latte (czy ktoś przypuszczał, że stanie się ona najczęściej wyśmiewanym napojem w Polsce?). W skrócie: klasa średnia, jeśli istnieje, to składa się z raczej odrealnionych rentierów niż ludzi ciężko pracujących.
Zgoda – leniwi rentierzy mogą się w jej gronie trafić (zwłaszcza jeśli mowa o przemądrzałych profesorach politologii czerpiących rentę od państwa), jednak tworzą ją głównie ludzie pracowici, zatrudnieni w sektorze prywatnym bądź sami dający tam zatrudnienie. To właśnie pracowitość połączona z inwencją, a nie przeciętność jest cechą wspólną klasy średniej. I tak było u nas od jej zarania. Polskie mieszczaństwo od zawsze obfitowało w wybitne jednostki – i to nie tylko przedsiębiorców. Weźmy tylko XVI w.: zarówno astronom Kopernik, poeta Szymon Szymonowic, jak i historyk Marcin Kromer byli przecież w szerokim rozumieniu mieszczanami.
Jakub Kubicki opisuje nowych polskich mieszczan, którzy różnią się znacznie od typów, których znamy z historycznych opisów. Są ich mieszanką. W nowym mieszczaninie dostrzec można wiele „cech charakterystycznych dla dziewiętnastowiecznego flâneura” (włóczęga snujący się i obserwujący miasto), dalej „neoliberalnych yuppies i ich następców bobos (bourgeois bohémien), po współczesnych postkonsumpcyjnych hipsterów i przedstawicieli klasy kreatywnej”. Dlaczegóżby wśród tej barwnej grupy miało nie być osób wybitnych?
W połowie drogi
„Burżuazyjne cnoty” opisane przez McCloskey to nie coś, co jest albo tego nie ma. To cele, których osiąganie jest zawsze długotrwałym procesem.
Czy nasza burżuazja jest już wystarczająco roztropna? Jeszcze nie. „Kup tanio – sprzedaj drogo” było co prawda naszym hasłem przewodnim lat 90., ale wciąż zbyt łatwo dajemy się wciągnąć w pułapki zastawiane przez „bad boyów” kapitalizmu (Amber Gold). Nie jesteśmy też wystarczająco umiarkowani, bo np. zbyt mało oszczędzamy (według OECD aż do 2016 r. stopa oszczędności w Polsce była ujemna!) i za mało inwestujemy w samokształcenie (wg firmy Grant Thornton niemal 60 proc. Polaków w ogóle o tym nie myśli). Nie chcemy się uczyć od innych, bo im nie ufamy. Twórcy Edelman Trust Barometer, światowego wskaźnika zaufania do instytucji, oceniają nas bardzo surowo – tylko 3 pkt dzielą nas od Rosji. Sprawiedliwi jesteśmy, ale niedostatecznie – przyklejamy innym etykietki, zamiast osądzać ich czyny. Wynikiem jest ksenofobia.

Magazyn DGP z 5 października 2018 r.
Czy jesteśmy odważni? Zakładamy nowe biznesy (ponad 300 tys. nowych firm rocznie!), ale wciąż zbyt często boimy się zmiany, co ma swój skutek np. w zahamowaniu procesów prywatyzacyjnych.
Czy mamy burżuazyjną wiarę, nadzieję i miłość? Tu są największe braki. Wciąż dbając o rodzinę, zapominamy o społeczności. To niedoskonała miłość. Wciąż mamy tendencję do niedocenienia własnego dorobku. Wciąż często jesteśmy pesymistami co do tego, że może być znacznie lepiej. Brak nam nadziei. Jeszcze. Bo to wszystko się zmienia. Widać to na przykładzie rosnącego zaangażowania Polaków w organizacje pozarządowe, które coraz częściej nie mają charakteru wyłącznie dobroczynnego, lecz także edukacyjny czy obywatelski. Rośnie zwłaszcza liczba fundacji – kiedyś rejestrowano ok. 200–300 nowych fundacji rocznie, teraz to ok. 2 tys.
Żeby się w burżuazyjnych cnotach Polacy mogli doskonalić, potrzeba odpowiednich ram instytucjonalnych. Państwa, które jednostki aktywne docenia, a nie prześladuje. Niestety, długa droga przed nami, biorąc pod uwagę to, jak wiele wybitnych osób – najczęściej „mieszczan” właśnie – nasz kraj nieustannie opuszcza.
mordimer(2018-10-06 09:21) Zgłoś naruszenie 2510
niby poważna gazeta a używa knajackiej gwary... "janusze..."
Pokaż odpowiedzi (3)OdpowiedzMecenas(2018-10-06 13:30) Zgłoś naruszenie 60
no właśnie, niech ktoś wyjaśni dlaczego "Janusze", a nie np. "Sebastiany".... ?
middle(2018-10-06 12:43) Zgłoś naruszenie 24
Janusz dla janusza to obraźliwe. Jak by było janusch to by była nobilitacja. Nie jest to język knajacki, to takie samo określenie jak mohery czy lemingi.
czytelnik(2018-10-06 12:39) Zgłoś naruszenie 30
Niby dlaczego poważna, bo ma "prawna" w nazwie?
miś janusza i sebixa(2018-10-06 10:04) Zgłoś naruszenie 236
Artykuł pisał pozbawiony gustu "Seba dziennikarstwa". Skąd wy bierzecie takich knajaków w niby poważnym portalu? Co za "Janusze biznesu"? Wam też spadają słupki i ścigacie się już w kulturalny dół, żeby choć finansowy łeb wystawał ponad powierzchnię?
Pokaż odpowiedzi (2)OdpowiedzDarek(2018-10-06 16:04) Zgłoś naruszenie 11
Kolejny, który czyta tylko tytuł "„Mieszczuchy” wciąż są przedstawiani jako gorsi ludzie. Maluje się ich jako pozbawionych gustu „Januszy biznesu”, by użyć popularnego w sieci sformułowania, którzy nie dbają o otaczający ich świat, lecz tylko o swoje własne zadowolenie i to kosztem współobywateli. Co więcej, zupełnie ich nie rozumieją. Gdy inni pocą się na roli i w fabrykach, ci snują swoje wielkomiejskiej mądrości znad „Playboya” i kawy latte (czy ktoś przypuszczał, że stanie się ona najczęściej wyśmiewanym napojem w Polsce?). W skrócie: klasa średnia, jeśli istnieje, to składa się z raczej odrealnionych rentierów niż ludzi ciężko pracujących."
middle(2018-10-06 12:39) Zgłoś naruszenie 57
Co, dziennikarz nadepnął na odcisk zakompleksionego dorobkiewicza ? On ma 100 % racji.
lepszy(2018-10-06 12:37) Zgłoś naruszenie 164
Pozbawieni gustu ? I owszem. Ale jeszcze bardziej pozbawieni potrzeby kultury wyższej. Dyskopolo i piwo, tudzież żenujące zabawy weselne to cala ich kultura.
Odpowiedzmiś janusza i sebixa(2018-10-06 12:44) Zgłoś naruszenie 118
Jeszcze ten tytuł o "Januszach biznesu" wisi na głównej stronie? Nie macie tam redaktora naczelnego, czy sebixy rządzą już na amen? Dopóki tytuł nie zostanie zmieniony, będę was lał w internecie. Comprendo?
Odpowiedza(2018-10-06 13:04) Zgłoś naruszenie 85
Agresywny katolicyzm niszczył inne wyznania. To oni stali za pogromami Semitów. Mieszczaństwo było słabe od zawsze. Obecny rozwój gospodarczy zawdzięczamy dotacjom unijnym. Rozwinęło się rolnictwo i to z chłopów powstaje nowe mieszczaństwo. Rozpite i sponiewierane przez pokolenia chłopstwo. jest takie jak pisze realista. Młodzi są inni - ale już przy nich są ludzie czarnej mafii, od urodzenia po zgon, od podstawówki do uniwersytetu. Szanujcie dzieci pedofilów, bo mogą się obrazić - oto jak się robi z normalnych dzieci bezbronne ofiary dla zboków. Oto edukacja seksualna w obecnej szkole.
Pokaż odpowiedzi (1)OdpowiedzMecenas(2018-10-06 13:32) Zgłoś naruszenie 55
co za bełkot ? spójrz na polski PKB ...., mieliśmy szybszy wzrost PKB, przed wejściem do UE niż teraz.... A Zboki --- to w 90% osoby wierzące w ateizm..... W USA badania na osadzonych w więzeniach za pedofilie wskazują, że 90% to ateiści, 7 % rabini, 2 % wyznawcy innych wiar, 1 % książa....
Mecenas(2018-10-06 14:03) Zgłoś naruszenie 85
Sebastian dziennikarstwa spłodził tekst, trochę przydługawy....
OdpowiedzRealista(2018-10-06 10:52) Zgłoś naruszenie 65
Przy tak niskim % klasy średniej pozostaje nam się przyzwyczaić do OCHLOKRACJI z KLERO-kracja.
Odpowiedzstefanka(2018-10-06 13:21) Zgłoś naruszenie 54
spodziewałam się sensownej społecznej analizy, dostaję nie wiem co, które nie wnosi żadnej konkretnej treści. Nasza poetka - żona byłego premiera pisała dużo lepsze wiersze niż ten artykuł.... Pierwszy lepszy cytat: "czy mamy burżuazyjną wiarę, nadzieję i miłość? (...). To niedoskonała miłość. Wciąż mamy tendencję do niedocenienia własnego dorobku. Wciąż często jesteśmy pesymistami co do tego, że może być znacznie lepiej. Brak nam nadziei. Jeszcze. Bo to wszystko się zmienia."
OdpowiedzZa co Jaki utrzymuje rodzine?(2018-10-07 03:55) Zgłoś naruszenie 44
Stan posiadania 33 letniego Patryka J to 650000zł. Przez 8lat po studiach musiałby odkładać 7000zł/miesiecznie by mieć taką kwotę. Zona opiekuje sie dzieckiem a on nic wiecej niz polityka nie robi. Reprywatyzacja=przejmowanie kamienic przez miasto i w tym Jaki uczestniczy i HGW razem tworza ten tim
OdpowiedzProgresywny podatek katastralny 0,1-0,5%(2018-10-07 09:54) Zgłoś naruszenie 45
W Polsce nalezy przyciac nierownosci dochodowe i majatkowe m.in. poprzez wprowadzenie progresywnego podatku katastralnego np. w wysokosci 0,1-0,5% wartosci nieruchomosci na wzor lotewski. U wszystkich naszych sasiadow taki podatek funkcjonuje. Wprowadzi on rowniez troche ladu do gospodarki nieruchomsciami i do gospodarki przestrzennej.
Pokaż odpowiedzi (2)OdpowiedzJasiek(2018-10-09 11:02) Zgłoś naruszenie 21
To jest b. dobra propozycja. Popieram rowniez skale podatkowa od 0,1 do 0,5%. Poddatek katastralny jest wrecz konieczny w naszym kraju poniewaz sluzy porzadkowaniu gospodarki nieruchomosciami, ksztaltowaniu estetycznych krajobrazow miejskich i wiejskich, jak tez hamuje nadmierny wzrost nierownosci dochodowych i majatkowych zdobytych czesto w latwy sposob .
007KAL(2018-10-07 20:58) Zgłoś naruszenie 21
Szanowny Panie Janosiku ! Większość zbudowała nieruchomości za pieniądze opodatkowane podatkiem dochodowym, więc zabieranie im/nam kolejnego podatku jest mało eleganckie i przekona Polaków, że nie warto się wysilać....
Polak(2018-10-06 19:40) Zgłoś naruszenie 35
Komuchów się zawsze pozna, a dzieci komuchów są bardziej czerwone od starych. To już jest piętno nie do zmazania vide TVN
Pokaż odpowiedzi (2)OdpowiedzPolak(2018-10-06 22:56) Zgłoś naruszenie 01
Mnie nic nie wsysa, łajzę czerwoną zawsze rozpoznam, cuchnie wiochą, synagogą albo masonerią
MarcoPolo(2018-10-06 22:01) Zgłoś naruszenie 01
jesli jesters POLAKIEM jak sie okreslasz to pomysl ze dzisiejszy system wsysa nas jeszcze bardziej niz poprzedni , troche wrazliwosci i uczciwosci prosze
Nenia(2018-10-07 14:37) Zgłoś naruszenie 20
Dzięki komu jesteśmy na 25. miejscu wśród krajów rozwiniętych? Oczywiście dzięki politykom, którzy to ogłosili. W latach 70. ubiegłego wieku politycy głosili, że jesteśmy 10. potęgą gospodarczą świata. To przecież nic nie kosztuje, a jak poprawia samopoczucie !!!
OdpowiedzHistorykmłody(2018-10-09 13:16) Zgłoś naruszenie 21
Od kiedy to pierwszy rozbiór Polski jest datowany na 1792 r.?
Odpowiedzgośćć(2018-10-08 08:24) Zgłoś naruszenie 20
Posiadam cnoty klas średniej, ale moje zarobki są na poziomie lumpenproletariatu....
Pokaż odpowiedzi (1)OdpowiedzNo coz...(2018-10-09 10:49) Zgłoś naruszenie 00
No coz, pod wzglem cnot, wyksztalcenia mozesz przynalezec nawet do klasy wyzszej czyli do 10% najlepiej wyksztalconych w kraju, ale pod wzgledem dochodu mozez przynalezec nawet do nizszej klasy dochodowej /pierwsza polowa mniej zamozna poulacji/ , co niekiedy sie zdarza w naszym kraju. Jesli prowadzisz gospodarstwo 1-osobowe to dochod dyspozycyjny wg GUS w wysokosci 1600 zl /netto/, a wedlug Eurostatu 2500 zl netto, sytuuje Cie w srodku klasy sredniej. Pozdrawiam.
stefanka(2018-10-06 13:19) Zgłoś naruszenie 23
spodziewałam się sensownej społecznej analizy, dostaję bełkot, który nie wnosi żadnej konkretnej treści. Nasza poetka - żona byłego premiera pisała dużo lepsze wiersze niż ten artykuł.... Pierwszy lepszy cytat: "czy mamy burżuazyjną wiarę, nadzieję i miłość? Tu są największe braki. Wciąż dbając o rodzinę, zapominamy o społeczności. To niedoskonała miłość. Wciąż mamy tendencję do niedocenienia własnego dorobku. Wciąż często jesteśmy pesymistami co do tego, że może być znacznie lepiej. Brak nam nadziei. Jeszcze. Bo to wszystko się zmienia."
Odpowiedzstefanka(2018-10-06 13:20) Zgłoś naruszenie 15
spodziewałam się sensownej społecznej analizy, dostaję bełkot, który nie wnosi żadnej konkretnej treści. Nasza poetka - żona byłego premiera pisała dużo lepsze wiersze niż ten artykuł.... Pierwszy lepszy cytat: "czy mamy burżuazyjną wiarę, nadzieję i miłość? (...). To niedoskonała miłość. Wciąż mamy tendencję do niedocenienia własnego dorobku. Wciąż często jesteśmy pesymistami co do tego, że może być znacznie lepiej. Brak nam nadziei. Jeszcze. Bo to wszystko się zmienia."
Odpowiedzbe(2018-10-11 23:56) Zgłoś naruszenie 10
Określanie negatywnych zachowań ludzkich czy cech charakteru z użyciem imion jest nadzwyczaj prymitywne. Beznadziejnie głupie. Nie macie lepszych pomysłów ? Myśleć, myśleć...
Odpowiedz