Do strajku pilotów może dojść w pierwszej połowie września. Marszałek Mazowsza sprawą chce zainteresować ABW.
Trzy związki zawodowe działające w liniach LOT dążą do strajku generalnego. Monika Żelazik, szefowa Związku Zawodowego Personelu Pokładowego i Lotniczego zapowiedziała, że dojdzie do niego w pierwszej połowie września. – O dokładnej dacie powiemy na pięć dni przed strajkiem – mówi Żelazik.
Możliwy jest protest wielodniowy. Jeśli do niego dojdzie, to każdego dnia nie poleciałoby blisko 11 tys. pasażerów. To mniej niż połowa podróżnych, którzy korzystają z usług LOT-u. Reszta klientów poleciałaby bez zakłóceń, bo blisko 50 proc. pilotów jest zatrudnionych na kontrakty, a ci nie mogą strajkować.
Dla związkowców argumentem za strajkiem są wyniki kontroli przeprowadzonej w spółce przez Państwową Inspekcję Pracy. Zarzuciła ona naruszenia prawa pracy m.in. poprzez masowe zatrudnienie pracowników na umowy cywilno-prawne. Uznała też, że LOT niezgodnie z prawem na początku maja zwolnił z pracy Monikę Żelazik. Powód? Nie wzięto pod uwagę sprzeciwu związków.
Kobieta została zwolniona, bo według przewoźnika miała „podjąć działania zagrażające bezpieczeństwu powszechnemu”. Tak zinterpretowano treść e-maila wysłanego przez działaczkę do pracowników. Napisała w nim m.in. „zakupiliśmy kilka rac, dwa wozy opancerzone, starą wyrzutnię rakiet, kilka granatów ręcznych i niech każdy weźmie z domu, co po dziadach zostało, oraz butlę z benzyną! Ostatecznie Powstańcy Warszawscy byli gorzej przygotowani (…)”. Jak tłumaczyła, tak odnosiła się do gróźb o nielegalności strajku.
Związkowcy powołują się też na decyzję sądu apelacyjnego z końca lipca, który odrzucił zabezpieczenie uniemożliwiające strajk w spółce. Protestu wcześniej zakazał sąd pierwszej instancji.
Do strajku miało dojść już w maju. Dwa związki reprezentujące pilotów i stewardesy od dłuższego czasu domagają się powrotu do zasad wynagradzania z 2010 r. Przewoźnik uzależnił wówczas wysokość wypłaty od liczby wylatanych w danym miesiącu godzin. Zmiany tłumaczone były fatalną sytuacją finansową spółki.
W kwietniu odbyło się referendum, w którym 90 proc. głosujących opowiedziało się za strajkiem. Władze spółki cały czas stoją na stanowisku, że przerwanie pracy byłoby nielegalne. Przewoźnik twierdzi, że po wyrokach Sądu Najwyższego sprzed pięciu lat przedmiot sporu nie istnieje. Sędziowie uznali wtedy, że władze spółki z powodu trudnej sytuacji mogły wypowiedzieć warunki wynagradzania. Szefowie LOT zaznaczają, że choć sąd apelacyjny odrzucił zabezpieczenie uniemożliwiające strajk, to związkowców obarczył odpowiedzialnością za jego wszczęcie. O jego legalności ma w listopadzie wypowiedzieć się sąd okręgowy.
Tymczasem LOT już wystawił rachunek związkom za samą zapowiedź strajku pod koniec kwietnia. Wysłał im przedsądowe wezwanie do zapłaty odszkodowania na kwotę 1,7 mln zł. Według LOT to strata z tytułu zmniejszonej liczby sprzedanych biletów. – Apelujemy o zdrowy rozsądek do pracowników i o to, by nie przyłączali się do strajku. Jeden dzień protestu to ok. 20 mln zł straty dla spółki. Jeśli do niego dojdzie, to prawdopodobne jest, że będziemy domagać się od związków zapłaty odszkodowania – mówi Konrad Majszyk z biura prasowego LOT.
Konfliktem zajmowała się wczoraj działająca przy samorządzie Mazowsza Wojewódzka Rada Dialogu Społecznego, w której oprócz marszałka Adama Struzika i wojewody Zdzisława Sipiery zasiadają m.in. związkowcy i przedsiębiorcy. Działacze związkowi z LOT oprócz argumentów finansowych przekonywali także, że działania obecnego zarządu spółki z Rafałem Milczarskim na czele prowadzą do pogorszenia bezpieczeństwa lotów, o czym świadczyć mają niedawne incydenty m.in. z samolotami bombardier Q400. W ostatnią niedzielę lecąca z Wrocławia do Warszawy maszyna musiała lądować w asyście straży pożarnej, bo stwierdzono problem z podwoziem, które było wysunięte w czasie całego lotu. Przed tygodniem maszyna tego typu po starcie z Okęcia musiała zawracać do Warszawy – także z powodu kłopotów z podwoziem.
Monika Żelazik mówiła wczoraj zebranym, że każde takie zdarzenie to dla pilotów i stewardes ogromny stres. Stwierdziła, że zwierzchnicy uznali, iż piloci nie mogą po tego typu incydentach odpocząć, tylko muszą latać dalej. Dodała, że dawniej po takim zdarzeniu załoga mogła wziąć dwa tygodnie urlopu. W liniach LOT dowiedzieliśmy się, że po niedzielnym porannym incydencie załoga już tego dnia nie leciała. Pilot tej maszyny wyruszył w kolejny rejs w poniedziałek po południu. O pogorszeniu bezpieczeństwa lotów mówił też kapitan Adam Rzeszot, szef związku zrzeszającego pilotów.
Przedstawiciele LOT twierdzą, że nie ma mowy o obniżeniu bezpieczeństwa lotów, a incydenty m.in. z samolotami Q400 świadczą o tym, że nawet przy najmniejszych wątpliwościach spółka dmucha na zimne. W trakcie wczorajszego posiedzenia rady dialogu marszałek Struzik uznał jednak, że relacje związkowców są na tyle dramatyczne, że stenogram ze spotkania prześle do Agencji Bezpieczeństwa Wewnętrznego.