Od kilku miesięcy przedsiębiorcy coraz głośniej mówią o potrzebie zmiany prawa, tak by mogli zakładać w Polsce fundacje rodzinne. A raczej tzw. fundacje rodzinne.
Gros z angielska zwanych NGO-sami organizacji pozarządowych działa w Polsce jednocześnie na podstawie ustawy z 6 kwietnia 1984 r. o fundacjach (t.j. Dz.U. z 2016 r. poz. 40) i ustawy z 24 kwietnia 2003 r. o działalności pożytku publicznego i o wolontariacie (t.j. Dz.U. z 2018 r. poz. 450). Jest ich obecnie około 23 tys. i duża część z nich podejmuje się pracy w dziedzinach trudnych do ogarnięcia dla państwa, społecznie drażliwych i ogólnie niepopularnych, którymi jednak ktoś powinien się zajmować. Jeśli chcą zostać uznane za organizacje pożytku publicznego, poddają się dwustopniowej weryfikacji – dorocznemu nadzorowi wykonywania celów statutowych i wydatkowania pieniędzy. Nie jest to obowiązkowe, ale daje organizacji największy przywilej – możliwość zbierania 1 proc. podatku należnego, który dla zdecydowanej większości jest najważniejszym źródłem finansowania.
Fundacje rodzinne natomiast w zasadzie w ogóle w Polsce nie działają, bo nie mają po temu podstaw prawnych. Dla jasności: fundacje związane z rodzinami, najczęściej o długich tradycjach, jak Lubomirscy, w Polsce są obecne i jak najbardziej działają na polu pożytku publicznego. Mogą oczywiście być zakładane przez członków zamożnych rodzin (w myśl art. 2.1 u.o.f. fundacje mogą ustanawiać osoby fizyczne niezależnie od swojego obywatelstwa i miejsca zamieszkania bądź osoby prawne mające siedziby w Polsce lub za granicą), ale będą traktowane jak każda inna tego rodzaju organizacja. Będą więc rodzinne w powszechnym tego słowa znaczeniu, ale nie w rozumieniu prawa – polskiego, bo w ogóle takich nie zna, ani wielu innych państw, które pod tą nazwą identyfikują specjalną jednostkę organizacyjną zupełnie niezwiązaną z działalnością NGO-sów.
O istnieniu fundacji rodzin (nazwijmy je tak w odróżnieniu od „rodzinnych” w tym drugim rozumieniu) przypomniały nam zresztą przed niemal dwoma laty dość żenujące doniesienia z Fundacji Książąt Czartoryskich – o odkupowaniu przez państwo jej zbiorów i zawirowaniach we władzach z powodu niezgody wewnątrz szacownej familii (ta gorsząca sytuacja była w dużej mierze skutkiem wymieszania pojęć, o czym za chwilę).
Ten w skrócie opisany stan chcą zmienić przedsiębiorcy – m.in. reprezentowani przez Krajową Izbę Gospodarczą czy Instytut Biznesu Rodzinnego. I prawnicy, np. z PWC Legal. Dlaczego? Po co są nam potrzebne fundacje rodzinne i czym różnią się od innych? I czy na pewno powinny?
Wielkie słowa
Według art. 1 u.o.f. fundacja może być ustanowiona dla realizacji zgodnych z podstawowymi interesami Rzeczypospolitej Polskiej celów społecznie lub gospodarczo użytecznych, w szczególności takich, jak: ochrona zdrowia, rozwój gospodarki i nauki, oświata i wychowanie, kultura i sztuka, opieka i pomoc społeczna, ochrona środowiska oraz opieka nad zabytkami.
– Kto ma określać podstawowe interesy Rzeczypospolitej? – pytał dr Przemysław Litwiniuk z Wydziału Nauk Ekonomicznych SGGW podczas zorganizowanej przez KIG debaty o potrzebie zmian w prawie fundacji. I podawał przykład fundacji osób transpłciowych, której sąd odmówił rejestracji z uwagi na to, że „nie jest to interes RP”.
Fundacje rodzinne w zasadzie w ogóle w Polsce nie działają, bo nie mają po temu podstaw prawnych
Poruszono zresztą więcej czułych strun. Kształt fundacji jest – z czym trudno się nie zgodzić – wręcz wyrazem wizji współczesnej Polski. Ma być obywatelska czy etatystyczna? Skoro zaś organizacje podlegają wszechstronnemu nadzorowi państwa – od sądów rejestrowych po starostów – to zdaje się, należy rozumieć, że mamy do czynienia z wizją całkowicie etatystyczną. Powiedziano, że w Polsce sędziowie są urzędnikami, a urzędnicy sędziami (chodzi o art. 13 u.o.f.: „Właściwy minister lub starosta może wystąpić do sądu o uchylenie uchwały zarządu fundacji, pozostającej w rażącej sprzeczności z jej celem albo z postanowieniami statutu fundacji lub z przepisami prawa. Organ ten może jednocześnie zwrócić się do sądu o wstrzymanie wykonania uchwały do czasu rozstrzygnięcia sprawy”).
Na wspomnianej konferencji podawano jeszcze wiele argumentów za koniecznością zmian w prawie fundacji. W tym część opierających się właśnie na wielkich słowach o pożytku dla społeczeństwa, o dobru publicznym i wolności obywateli. Przestrzegano, że parlament może w drodze ustawy zlikwidować fundację, jeśli np. jej działanie będzie nie po myśli rządzących, i że raz już to zrobił (chodziło o Polską Agencję Rozwoju Regionalnego – informacja, że jedynym jej fundatorem był Skarb Państwa, padła już z sali, bo wśród publiczności nie brakowało ekspertów-praktyków). Wspominano, że bogaci Polacy chętnie wspieraliby choćby rozwój uczniów z miasteczek, z których sami pochodzą, jak to się dzieje np. we Francji. Wniosek: zamożni ludzie aż się rwą do działania dla dobra wspólnego.
Wielkie pieniądze
Nie wątpiąc w szlachetne porywy przynajmniej części z nich, ośmielam się jednak zauważyć nieco zamgloną przez język oczywistość: fundacje rodzinne (tam, gdzie one formalnie funkcjonują) wcale nie mają na uwadze dobra wspólnego, a jeśli już, to jest to dobro (i dobra) rodziny. I tym się różnią od NGO-sów. Służą ochronie majątku z jednej strony przed ewentualnymi zakusami państwa (w krajach o długiej tradycji rządów prawa to zresztą mniejszy problem) i… spadkobierców. Nestorzy sięgają po tę formę prawną, chcąc zabezpieczyć przyszły spadek przed rozdrobnieniem, jednocześnie zapewniając członkom rodziny godziwy byt. Część majątku przekazują więc fundacji (co zresztą nie zawsze musi być aktem ostatecznym), która nim zarządza i wypłaca rodzinie odpowiednią część zysku.
Fundacja rodzinna bywa również sposobem na pozostawienie w rękach spadkobierców firmy, której nie zamierzają bądź nie potrafią prowadzić. Do tego należy dorzucić jeden z częstszych powodów: konflikty i sprzeczne interesy członków rodziny. Profesjonalne zarządzanie zapewniają specjaliści, rodzina może żyć z wypracowywanych przez firmę zysków, a nie jest zmuszona do sprzedaży przedsiębiorstwa.
Istotny szczegół to losy pieniędzy po likwidacji fundacji. W u.o.f. przewidziana jest procedura na tę okoliczność (choć rzeczywiście art. 15. 1. u.o.f. dla działających w organizacjach pożytku publicznego może brzmieć kuriozalnie, gdy wspomina o jednej z przesłanek likwidacji fundacji, mianowicie o osiągnięciu celu, dla którego została ustanowiona). Sposób likwidacji należy zawrzeć w statucie. Jednak uwaga! „Na gruncie obowiązującego prawa nie jest możliwe zamieszczenie w statucie fundacji zapisu, zgodnie z którym majątek i środki finansowe fundacji po jej likwidacji zostaną zwrócone fundatorowi lub osobie trzeciej. Fundacja, która w swoim statucie zamieściła taki zapis, nie zostanie wpisana przez sąd do Krajowego Rejestru Sądowego, a zatem nie nabędzie osobowości prawnej, a tym samym możliwości zaciągania zobowiązań i nabywania praw (art. 7 ust. 2 ustawy). Sąd dokonuje bowiem wpisu fundacji do Krajowego Rejestru Sądowego po stwierdzeniu, że czynności prawne stanowiące podstawę wpisu zostały podjęte przez uprawnioną osobę lub organ i są ważne, a cel i statut fundacji są zgodne z przepisami prawa (art. 9 ustawy)” – odpowiadał w 2013 r. Michał Królikowski, podsekretarz stanu w MS, na interpelację poseł Małgorzaty Niemczyk (interpelacja nr 18079). I tu mamy kolejnego pogrzebanego psa. Rozumiejąc każdego, kto chciałby nie tylko zjeść ciastko i je mieć, lecz jeszcze nadal móc nim obracać, kiedy zajdzie potrzeba, nie widzę w tym związku z działaniem fundacji, o których mowa w ustawie o fundacjach i ustawie o działalności pożytku publicznego i wolontariacie.
„Wyzwaniem firm rodzinnych jest także wyważenie pomiędzy budowaniem marki przedsiębiorstwa w długo falowej perspektywie a bieżącym zarządzaniem i dystrybucją zysku do uprawnionych. Często sporne interesy pomiędzy członkami rodziny powodują konflikty i udaremniają dalszy rozwój działalności. Dodatkowo z punktu widzenia przedsiębiorców istotnym czynnikiem podejmowanych działań jest dążenie do ograniczenia ryzyka nieudanej sukcesji w przedsiębiorstwie. Z perspektywy polskiej gospodarki istotnym czynnikiem wpływającym na jej rozwój jest z pewnością stworzenie korzystnych warunków prawnych i podatkowych dla trwałego budowania tradycji i rozpoznawalności polskich marek na rynku” – czytamy na stronie kancelarii Sołtysiński Kawecki Szlęzak, która wraz z Instytutem Rodzinnego Biznesu zaangażowała się w tworzenie jednego z projektów zmian prawa w tym zakresie.
Przedsiębiorcy apelują więc o wprowadzenie do polskiego prawa tej instytucji (a także objęcie jej preferencjami podatkowymi) niekoniecznie w interesie wspólnym. Owszem, można za taki uznać pozostawienie kapitału w Polsce zamiast transferowania go za granicę, tam, gdzie prawodawstwo przewiduje istnienie fundacji rodzinnych. O tym, że teraz tak się dzieje, mówią sami biznesmeni. Nie ma to jednak nic wspólnego z działaniem pożytku publicznego – ani w rozumieniu ustawy, ani w powszechnym odbiorze. Poza tym krytycy z pewnością uznaliby wprowadzenie fundacji rodzinnych za sposób na ukrycie majątku przed państwem.
Zachodzę w głowę, jak pomysłodawcy zmian chcą do nich przekonać większość parlamentarną. Zwłaszcza w momencie, kiedy rząd opracował i skierował do konsultacji projekt dodatkowego opodatkowania najzamożniejszych obywateli tzw. daniną solidarnościową.
Nie przesądzając o etyczności/ nieetyczności rozwiązań, które od lat działają w wielu krajach, muszę zwrócić uwagę na inny aspekt. Co stanie się przy okazji ewentualnych zmian prawa z tymi fundacjami, które działają w imię rzeczywistego pożytku publicznego? Środowisko NGO-sów już zresztą gwałtownie protestuje przeciwko nowelizacjom, czy – jak chcą niektórzy pomysłodawcy – wręcz całkiem nowej ustawie o fundacjach. Organizacje pozarządowe obawiają się na początek tego, że stracą przetarte ścieżki po niełatwym świecie prawa. A trzeba pamiętać, że nawet jeden błędny krok może spowodować skreślenie z listy organizacji pożytku publicznego, czyli dla wielu de facto koniec działalności. Wśród 23 tys. fundacji większość to maleńkie organizacje, których nie stać na zatrudnianie prawników – i to wyspecjalizowanych. Owszem, trzeba oddać polskiemu środowisku prawniczemu, że wielu jego członków angażuje się w sprawy fundacji pro bono. Na to jednak nie można liczyć zawsze. Prawnik też człowiek, musi jeść i mieszkać, nie zawsze podejmie się pracy za darmo…
Nie otwierać politykom
I jeszcze jedna obawa, chyba nawet silniejsza. Działacze NGO-sów wyrażają ją wprost. Co się stanie, gdy obecna władza zacznie gmerać w prawie o fundacjach? Nie należy otwierać jej furtki, a tym bardziej zapraszać do środka. W tym środowisku każdy pamięta nagonkę na organizacje pozarządowe sprzed około dwóch lat, kiedy nawet wicepremier Gliński nie wytrzymał i nazwał na wizji TVP domem wariatów za potępianie fundacji w czambuł. Przy innej okazji ofuknął dziennikarzy za upolitycznianie spraw NGO-sów. – Wkładanie w ten kontekst (walki politycznej – red.) organizacji pozarządowych, nawet jeśli są tam zjawiska niepożądane, powoduje, że utrwala się negatywny stereotyp organizacji pozarządowych, sektora obywatelskiego, który jest niezbędny dla demokracji – powiedział.
Czy jest to czas, by załatwiać sprawy finansowe najbogatszych? Czemu nie, ale po pierwsze, nie szkodząc. Fundacje rodzinne mogą w Polsce zaistnieć, kto wie, może nawet ku jakiemuś wspólnemu pożytkowi w dłuższej perspektywie. Nie należy ich jednak mylić z organizacjami pożytku publicznego. Może po prostu zasługują na osobną regulację? Powinna to być ustawa stricte gospodarcza, bo o gospodarkę tu chodzi. Pomysły, by „przejściowo” uregulować te zagadnienia w nowej lub znowelizowanej ustawie o fundacjach uważam za nie tylko niebezpieczne, lecz także nielogiczne i bezpodstawne. To jakby w Karcie nauczyciela regulować wygląd kart wyborczych...