Około 47 mld zł tzw. poduszki płynnościowej miało Ministerstwo Finansów na bankowych rachunkach na koniec lipca. To mniej niż przed rokiem, ale nadal dużo, biorąc pod uwagę sytuację w budżecie
Ministerstwo Finansów chyba przejęło się krytyką Najwyższej Izby Kontroli, która w analizie wykonania ubiegłorocznego budżetu miała kilka zastrzeżeń do polityki „pożyczania na zapas”. Bo tym właśnie jest poduszka płynnościowa: to środki zgromadzone przez ministerstwo w wyniku sprzedaży obligacji, ale niewykorzystywane do finansowania bieżących wydatków. NIK oceniła, że w ubiegłym roku resort był pod tym względem nadmiernie zachowawczy, to znaczy zebrał w ten sposób zbyt dużo pieniędzy w stosunku do potrzeb. Kontrolerzy izby wskazywali, że w 2017 r. średni stan wolnych środków zapewniał pokrycie 237,5 proc. potrzeb pożyczkowych netto, podczas gdy w 2016 r. było to 86,4 proc., a w 2015 r. 88,1 proc. W czerwcu 2017 r. poduszka płynnościowa urosła do rekordowych 85,1 mld zł. Izba policzyła, że utrzymywanie tak wysokiej rezerwy kosztowało 262 mln zł – o 42 mln zł więcej niż rok wcześniej.
Choć ministerstwo uważa, że na dużej ubiegłorocznej poduszce raczej zyskało, niż straciło dzięki wykorzystaniu dobrej bieżącej sytuacji na rynku (miało mu to dać aż 981 mln zł zysku – NIK jednak kwestionuje te wyliczenia), to w tym roku w budowaniu budżetowego zaskórniaka jest bardziej wstrzemięźliwe. Choć na początku roku wszystko wskazywało na to, że będziemy mieli powtórkę, bo środków na rachunkach dynamicznie przybywało (z 27,1 mld zł w grudniu do 67,2 mld zł w marcu), to w ostatnich trzech miesiącach MF zaczęło je wydawać. Na koniec lipca miało już tylko 47 mld zł. Choć to nadal spora kwota, biorąc pod uwagę, że na koniec lipca budżet był prawdopodobnie zrównoważony. A wcześniej przez sześć miesięcy utrzymywała się w nim nadwyżka. Na koniec czerwca wynosiła ok. 9,5 mld zł.
– Poziom tych środków zależy w głównej mierze od bieżącej i prognozowanej sytuacji budżetowej i rynkowej. Od kilku miesięcy następuje spadek ich poziomu w efekcie utrzymywania się korzystnej sytuacji budżetowej i ograniczonej emisji długu – informuje biuro prasowe ministerstwa.
Ekonomiści, z którymi rozmawialiśmy, z oceną działań ministerstwa mają problem. Bo tak naprawdę to, czy postępowało ono prawidłowo, czy też popełniło błąd, budując poduszkę w czasach bud żetowych nadwyżek, będzie można ocenić dopiero po fakcie, na koniec roku.
MF zawsze tworzy taką rezerwę na poczet przyszłych wydatków i być może zakłada, że dobra sytuacja w budżecie to stan przejściowy. Skoro deficyt na koniec roku, jak sądzimy, sięgnie około 25 mld zł, to oznacza, że w samym drugim półroczu wyniesie on ok. 35 mld zł. I trzeba będzie go jakoś sfinansować – mówi Grzegorz Maliszewski, główny ekonomista Banku Millennium. Jego zdaniem sprzedawanie obligacji na zapas, gdy sytuacja rynkowa jest niezła, ma racjonalne uzasadnienie. Bo nigdy nie wiadomo, czy koniunktura się nie pogorszy, co utrudniałoby przeprowadzanie emisji – a już na pewno zmniejszyłoby ich opłacalność.
– Obawy o skutki zacieśnienia polityki pieniężnej Fed i innych banków centralnych przecież były. To, że się jeszcze nie zmaterializowały, nie oznacza, że już nie musimy obawiać się wzrostu stóp procentowych na głównych rynkach i idącego w ślad za tym spadku wartości obligacji rynków wschodzących, w tym polskich – mówi Grzegorz Maliszewski.
Podobnego zdania jest Marcin Luziński, ekonomista Banku Zachodniego WBK. Według niego odkładanie decyzji o emisjach mogłoby się skończyć tym, że resort wyszedłby na rynek w czasie, gdy odpływałby z niego kapitał. Co oznaczałoby, że aby sprzedać obligacje, musiałby godzić się na ich krótsze terminy zapadalności i na wyższą rentowność.
– Takie ryzyko zawsze istnieje, więc pożyczanie na zapas jest racjonalne. Z tym że zawsze pozostaje dylemat, jak duże powinno ono być, zwłaszcza po ostatnich uwagach NIK – mówi Marcin Luziński.
Dylemat jest niemały, bo na rynku coraz więcej prognoz wskazujących na bardzo niski deficyt sektora finansów publicznych w tym roku. A wiadomo, że im mniejszy deficyt, tym niższe potrzeby pożyczkowe, na finansowanie których MF zbiera pieniądze. Najbardziej optymistyczną prognozę deficytu opublikowali analitycy Banku Handlowego. Ich zdaniem może on wynieść w tym roku 0,9 proc. PKB. To nie tylko dużo mniej niż w 2017 r. (1,7 proc. PKB), ale też zdecydowanie poniżej tzw. konsensusu rynkowego (1,8 proc. PKB). Za deficytem powinien też – kolejny rok z rzędu – spaść dług publiczny. Według Marcina Luzińskiego może on zmaleć do poziomu poniżej 50 proc. PKB i wynieść 49,6 proc. PKB. W końcu 2017 r. było to 50,6 proc.
Dziennik Gazeta Prawna