Gdy NBP publikował swój raport na temat strefy euro, złoty gwałtownie stracił na wartości wobec wszystkich walut. Wobec franka szwajcarskiego był najsłabszy w historii.
Około godz. 13.30 na rynku międzybankowym za franka płacono 3,24 zł. Euro wyceniano na 4,82 zł, zaś dolara na 3,78 zł.
- To, co się dzieje teraz na rynku walutowym, skala i dynamika osłabienia, trend, to że nie ma żądnych większych korekt - to wszystko oznaki czegoś, co można nazwać kryzysem walutowym - mówi Marek Wołos, analityk TMS Brokers.
Jak mówi, rynek zupełnie ignoruje dobre informacje. Tak też postąpił z raportem NBP, którego generalna wymowa była raczej pozytywna: Polska zyska na wejściu do strefy euro. Dużo bardziej inwestorzy przejęli się wypowiedziami wiceprezesa NBP Witolda Kozińskiego, który kategorycznie odrzucił możliwość wprowadzenia złotego do ERM2 w tym roku.
- Co prawda rynek już wcześniej uwzględniał taki scenariusz, jednak takie radykalne twarde wypowiedzi, jak ta wiceprezesa Konińskiego, mogły nadać tempa spadkom - mówi Marek Wołos.
Jego zdaniem złoty nadal będzie tracił, a kolejnym punktem oporu dla euro-złotego jest poziom 4,94 zł za euro.
Przemysław Kwiecień, analityk X-Trade Brokers, nie zgadza się z tezą o kryzysie walutowym. Jego zdaniem poniedziałkowe duże osłabienie to efekt tych czynników, które decydowały o tym do tej pory, czyli przede wszystkim płytkiego rynku.
- Klasyczny kryzys walutowy bierze się stąd, że inwestorzy tracą zaufanie do waluty danego kraju ze względów fundamentalnych. Dzieje się tak np. wtedy, gdy źle się dzieje w gospodarce, przedsiębiorstwa mają np. strukturalny problem z wypłacalnością, albo budżet jakiegoś kraju nie jest w stanie finansować powiększającego się deficytu - mówi Przemysław Kwiecień.
- W Polsce nic takiego się nie dzieje. Gdyby obroty na naszym rynku były takie jak na rynku euro-dolar, nic złego by się nie wydarzyło. Musimy jednak powiedzieć: nasz rynek nigdy nie będzie na tyle duży, by uchronić się przed atakiem spekulacyjnym. Pomóc nam może tylko przyjęcie euro - dodaje.