20 lat temu brytyjski inżynier Kevin Warwick eksperymentował z implantami, dzięki którym mógł m.in. sterować robotycznym ramieniem. Dziś mówi DGP, dlaczego postęp w dziedzinie jest tak niewielki
Dwie dekady temu rozpoczął pan „Projekt Cyborg”. Wydawało się wówczas, że technologie pozwalające sterować maszynami za pomocą umysłu są w zasięgu ręki. Tymczasem lata mijają, a postęp w dziedzinie jest niewielki. Wszak nie widzimy ludzi na wózkach sterujących komputerami za pomocą umysłu.
Co – dodajmy – technicznie jest wykonalne. Nie upowszechniły się nawet najprostsze implanty, jak czip RFID, który sobie wszczepiłem [wykorzystuje się je dzisiaj do płatności zbliżeniowych; Warwick mógł za jego pomocą zapalać światło i otwierać drzwi – przyp. J.K.]. Prawdą jest, że już nikt nie mdleje na moich wykładach o implantach, co jeszcze jakiś czas temu zdarzało się regularnie. Ale nikt ich sobie nie wszczepia. Nie mamy z nimi problemu, jeśli ich potrzebujemy – rozrusznik serca, implant ślimakowy – ale rozszerzanie ludzkich umiejętności wciąż jest domeną eksperymentu, na który zdobywają się tylko artyści i może kilku innych szaleńców. Jestem zdumiony, że idea cyborga nie przyjęła się nawet w najprostszej postaci.
W takim razie pytanie brzmi: czy technika jest już gotowa, żeby zaoferować tego typu rozwiązania, ale ludzie po prostu ich nie chcą, czy też technika wciąż jest zbyt prymitywna, żeby ludzie na poważnie rozważali takie implanty?
I jedno, i drugie. Stanowczo za mało w tej dziedzinie prowadzi się badań. Być może część winy leży po mojej stronie: być może moje eksperymenty odbyły się za wcześnie i zrobiliśmy wówczas zbyt dużo rzeczy na raz, żeby ludzie zrozumieli potencjał tej technologii. Gdybyśmy wtedy skupili się tylko na jednym rozwiązaniu – na przykład sterowaniu wózkiem za pomocą umysłu – ludzie powiedzieliby: tak, to ma sens – i dzisiaj to rozwiązanie byłoby powszechne. Mogła więc zawieść komunikacja. Poza tym ludzie wciąż obawiają się, że podczas operacji wedrze się jakaś infekcja albo że implant nie będzie działał. Ostatecznie jednak nie znam odpowiedzi na to pytanie.
To co właściwie poszło nie tak? Zabrakło środków na badania? Zainteresowania ze strony biznesu, żeby stworzyć takie produkty? Odpowiedniej polityki badawczej ze strony rządów?
A także szalonych naukowców, którzy by się tym zajęli. Przecież nic nie stało na przeszkodzie, żeby w moje ślady poszli inni badacze – na razie jednak tacy się nie znaleźli.
Dorobiłem się statusu celebryty, ale nie jestem powszechnie poważany. Nie jestem członkiem Royal Society [brytyjska akademia nauk – przyp. J.K.] – prawdopodobnie z powodu statusu celebryty. Z naukowego punktu widzenia za tego typu badania nie będzie Nobla. A szkoda; nie dlatego, że ja chciałbym go dostać za swoją pracę, ale dlatego, że to oznacza, iż badania w tej dziedzinie nie stanowią głównego nurtu nauki.
Czyli mówi pan do kolegów naukowców: patrzcie, przed wami dziewicze pole badawcze, możecie zrobić tam, co chcecie, zbudujecie na tym całe kariery. A oni na to: eee, wolę pracować w branży lotniczej?
Część na pewno wybiera prostszą ścieżkę kariery. Chcą zarobić na emeryturę i zostać członkami Royal Society, majstrując przy kilku równaniach. To jest przykre. Nawet nie chodzi o to, żeby na cybernetykę rzuciły się setki ludzi – wystarczyłby jeden albo dwóch. I niech dojdą do zupełnie innych wniosków niż ja. Niech powiedzą: ty idioto, coś ty wtedy zrobił, my zrobiliśmy to tak i jest znacznie lepiej. Nie zrażę się tym, bo na tym polega nauka: ty zrobiłeś to w jeden sposób, ja w inny, a teraz porównajmy wyniki. Powiem więcej: być może moje prace byłyby inaczej postrzegane w świecie naukowym, gdyby inni również podjęli temat.
Szkoda tym bardziej, że pańską odpowiedzią na wyzwania związane z automatyzacją i robotyzacją od dawna było właśnie: musimy się udoskonalić jako ludzie.
Oczywiście, ten problem jest wciąż aktualny. Mark Zuckerberg powiedział jakiś czas temu, że nie musimy się obawiać sztucznej inteligencji. Takie stawianie sprawy jest kompletnie nieodpowiedzialne, powinien siedzieć cicho w tej kwestii. Inni, jak Bill Gates, Elon Musk czy Stephen Hawking, wskazywali, że technologia ta niesie ze sobą pewne niebezpieczeństwa. Zgadzam się z nimi. W końcu mówimy o inteligencji, a nie o jakichś programach! Dlatego musimy uważać, a przede wszystkim w otwarty sposób mówić zarówno o pozytywnych, jak i negatywnych stronach. Jedną z dróg do zażegnania tego niebezpieczeństwa jest właśnie usprawnienie nas samych. Przynajmniej teraz teza o tym, że sztuczna inteligencja może stanowić zagrożenie, leży na stole i ludzie nad nią dyskutują, ale zajęło nam to mnóstwo czasu. Kiedy w ubiegłym roku mówił o tym Musk, to praktycznie cytował „Marsz maszyn”, moją książkę sprzed 20 lat. A wychodzi Mark Zuckerberg i mówi, że nie mamy się czego obawiać... Być może z biznesowego punktu widzenia ma sens, żeby wypowiadał się w ten sposób, ale trzeba zachować chociaż pozory odpowiedzialności.
A co z innymi konsekwencjami rozwoju technologii? Dużo ostatnio mówiło się o wpływie np. na systemy emerytalne. Bill Gates zaproponował opodatkowanie pracy robotów. Pan jest bardziej optymistą czy pesymistą w tej kwestii?
Bardziej realistą, czyli trochę optymistą, a trochę pesymistą. Porównajmy to z komputerami: dzięki nim istnieje dzisiaj wiele zawodów, o których wcześniej nam się nie śniło. I chociaż wiele typów prac zniknęło – bo maszyny wykonują je lepiej – to wskaźniki zatrudnienia w całej Europie są przecież bardzo wysokie. Wydaje mi się, że ze sztuczną inteligencją i robotyzacją będzie podobnie. Technologie te mają potencjał, aby stać się twórcami bogactwa – tak samo jak było w przypadku komputerów.
Spójrzmy na konsekwencje autonomicznych pojazdów: dzisiaj na drogach jest pełno sygnalizatorów i znaków. Autonomiczne samochody tego nie potrzebują. Nie trzeba będzie nawet zwiększać pojemności istniejącej infrastruktury, bo na istniejących drogach zmieści się więcej autonomicznych pojazdów. W ciągu 10–20 lat przestaniemy więc w ogóle budować drogi. Znikną też pasy, bo autonomiczne pojazdy ich nie potrzebują. Potrzebują ich ludzie.
A nie obawia się pan bezrobocia? Tylko w Polsce autonomiczne pojazdy mogą pozbawić pracy ćwierć miliona ludzi.
Być może przejdą do innych, bardziej kreatywnych branż. To może mieć dalsze konsekwencje: powinniśmy robić więcej rzeczy, które cenimy w życiu. Przeszliśmy przez okres, w którym nasza wartość została zredukowana do pracy, którą wykonujemy. Popisujemy się tym, że pracujemy 70 godzin tygodniowo, bo to rzekomo pokazuje, jacy jesteśmy ważni i wartościowi. Może powinniśmy zastąpić tego typu wartości rzeczami, które naprawdę cenimy. Może sztuką. Może literaturą. Może filmem. Tak żeby ktoś, kto obejrzy film, zamiast pracować nie czuł, że oszukuje.
Pytanie jednak brzmi: czy wszystkich będzie na to stać. Czy wszyscy będą w stanie skorzystać z dobrodziejstw postępu technologicznego w podobny sposób?
Odpowiedź brzmi nie, ale to nie jest ciemna strona robotyki czy sztucznej inteligencji. To bardziej kwestia tego, jak różni jesteśmy jako ludzie i w jak skomercjalizowanym świecie żyjemy. To się raczej nie zmieni. Ludzie są różni: jednym się chce pracować, a innym nie. Jedni mają umiejętności, a inni nie. Postęp technologiczny prawdopodobnie jeszcze bardziej zróżnicuje społeczeństwo, a nierówności nie znikną. Nie staniemy się bardziej równi – tego jestem pewien.
Skoro jesteśmy przy nierównościach, to wróćmy na chwilę do cybernetyki. Dzisiaj, jeśli jestem bogaty, mogę zapewnić swoim dzieciom doskonałą edukację, zapewniając im w ten sposób dobry start w życiu. Ale jeśli będę mógł je cybernetycznie udoskonalić, to potencjalnie kupuję im przewagę tak wielką w stosunku do tego, w co wyposażony jest każdy człowiek, że trudno to sobie wyobrazić.
To prawda. Implant mózgowy, dzięki któremu można byłoby w każdej chwili przeczytać coś na Wikipedii lub przechowywać wspomnienia w chmurze, zapewniałby właścicielowi umiejętności intelektualne wykraczające daleko poza to, co znamy dziś. Myślę, że to także jest coś, nad czym powinniśmy się zastanowić.
Kevin Warwick – brytyjski inżynier, futurolog, specjalista od cybernetyki, wykładowca na Uniwersytecie Coventry. Jego najsłynniejszym eksperymentem jest „Projekt Cyborg”, który miał za zadanie sprawdzić, czy możliwe jest połączenie człowieka i maszyny. W tym celu Warwick wszczepił sobie parę implantów, m.in. taki, za pomocą którego był w stanie sterować robotycznym ramieniem. Swoje idee i doświadczenia opisał w serii książek, m.in. „Marsz maszyn”, „Ja, cyborg”, „W poszukiwaniu inteligencji”.W Warszawie gościł na konferencji marketingowej Forum IAB 2018 organizowanej przez Związek Pracodawców Branży Internetowej IAB Polska