„ Facet, który powiedział »wolę mieć szczęście niż umiejętności«, miał głębokie zrozumienie ludzkiego losu”. Tym cytatem Woody Allen rozpoczyna film „Wszystko gra”, historię o tym, jak bardzo sukces w życiu może zależeć od łutu szczęścia. Czy ekonomia może mieć na ten temat w ogóle coś do powiedzenia? Okazuje się, że nawet sporo.
Zacznijmy od zdefiniowania, czym jest szczęście – albo pech. Nazywamy tak zjawiska, które są poza bezpośrednią kontrolą człowieka, a które rzutują na powodzenie jego działań. Obejmują zatem to, czego byśmy się intuicyjnie spodziewali, czyli trafienie szóstki w totka czy wygranie w ruletkę w kasynie. Jednak w ten zakres wchodzi też wiele innych czynników, takich jak np. liczebność kohorty, w której ktoś się urodził, zmiany w popycie (albo podaży), których doświadczymy w toku kariery itp. Bardzo pożyteczną analogię zaproponował Robert Frank z Cornell University, utożsamiając szczęście i pech z wiatrem podczas jazdy na rowerze. Jeśli wieje wiatr przeciwny, pokonanie tego samego odcinka wymaga większego wysiłku. Ta analogia pozwala oddzielić rolę wysiłku od roli czynników zewnętrznych: bez wysiłku rowerzysta nigdzie nie dojedzie, nawet przy pomyślnym wietrze. Analogia ta pozwala dostrzec także inny istotny czynnik: nie wszystkie wiatry są tak samo odczuwalne. Większą uwagę zwraca wiatr przeciwny niż wiatr pomocny, co w ekonomii przetłumaczylibyśmy tak: ludzie przegrani mają większą świadomość doświadczonego pecha niż ludzie wygrani – „szczęścia”.
Takie ujęcie tematu pecha i szczęścia w życiu znajduje potwierdzenie w badaniach. Jak pokazał raport Europejskiego Banku Odbudowy i Rozwoju, ludzie urodzeni na kilka lat przed początkiem transformacji są o kilka centymetrów wyżsi niż noworodki z okresu załamania gospodarczego związanego z upadkiem gospodarki centralnie planowanej i tworzeniem zrębów gospodarki rynkowej. Ubóstwo tamtych lat przełożyło się negatywnie na warunki wzrostu dzieci. Większa jest także rozpiętość wzrostu w tych rocznikach, bo nie wszystkie dzieci w równym stopniu doświadczyły negatywnych konsekwencji zmiany sytuacji zawodowej i dochodowej swoich rodziców. EBOiR zapytał w ankiecie mieszkańców wszystkich 27 krajów transformujących się m.in. o to, skąd ich zdaniem biorą się bogactwo i ubóstwo w ich społeczeństwie. Lepiej zarabiający Polacy deklarują, że za ich sukcesem stoi ciężka praca, a za ubóstwem niektórych – jej brak. Średnio i mało zarabiający Polacy znacznie większą wagę przykładają do roli szczęścia – ich zdaniem miało ono decydujący wpływ na sukces innych i ich brak sukcesu. Taka korelacja może być efektem samospełniającej się przepowiedni: przykładam dużą wagę do ciężkiej pracy, więc ciężko pracuję, więc osiągam (z większym prawdopodobieństwem) sukces, więc większą wagę przykładam do ciężkiej pracy. Z drugiej strony, jak mawia stare polskie porzekadło, sukces ma wielu ojców (tu: każdy widzi siebie jako najważniejszego ojca), a porażka jest sierotą (tu: dziełem złego zbiegu okoliczności). To, co odróżnia Polaków, to większa wiara w rolę decyzji indywidualnych, a mniejsza w ogólną (nie)sprawiedliwość systemu (dane z 201 5 r .). Trudno jednak odmówić podstaw stwierdzeniom Roberta Franka: wiatr przeciwny odczuwamy w Polsce silniej niż wiatry przychylne.
/>
Podejście do szczęścia i pecha przekłada się na oczekiwania co do systemu zabezpieczenia społecznego, w tym podatków i świadczeń. Jeśli przyjmiemy, że nikt w pełni nie odpowiada za swoje osiągnięcia, polityka społeczna musi rozwiązać dwa problemy. Po pierwsze, trzeba zmierzyć, jak bardzo na indywidualne wyniki wpływają warunki początkowe, z okresu dzieciństwa, czyli tak zwany nierówny start: gdy dziecko przychodzi na świat w rodzinie o niższym poziomie dochodu, kapitału ludzkiego, dostępie do sieci społecznych, itp. Idea państwa dobrobytu zasadza się na wyrównywaniu szans, by możliwości uzyskania przez dziecko wyższego wykształcenia i właściwej opieki zdrowotnej nie były ograniczone decyzjami życiowymi rodziców. Badania pokazują, że jak na razie nie za bardzo nam to wychodzi, bo ponad 20 proc. nierówności płacowych można przypisać nierównemu startowi, co pokazali Daniele Checchi (Politechnika w Mediolanie) i Vito Peragine (Uniwersytet w Bari). Co więcej, ostatnie trzy dekady to spadek tzw. mobilności dochodowej tak w Europie (badania szefa Center for Economic Performance na LSE, Steve’a Machina), jak i w USA (badania zespołu Raja Chetty’ego). Bada się to m.in. poprzez sprawdzenie, czy pozycja dochodowa rodziców rzutuje na pozycję dochodową dzieci. Przykładowo, jeśli dla każdego decyla dochodów rodziców mam taką samą szansę zarabiać w środku rozkładu, społeczeństwo cechuje wysoka mobilność. Dane dla USA i dla Wielkiej Brytanii pokazują, że z roku na rok coraz bardziej prawdopodobne jest jednak, że dzieci osób ubogich pozostaną ubogie, a osób bogatych – bogate, zaś coraz mniej prawdopodobne jest poprawienie pozycji w drabinie społecznej z pokolenia na pokolenie.
Po drugie, trzeba zmierzyć, jak dużo z nierówności dochodowych związanych jest ze szczęściem podobnym do wygranej w ruletkę w kasynie. Ruletka ma to do siebie, że jest czysto losowa: żaden z graczy nie ma wpływu na to, czy wypadnie czerwone 1 6 c zy czarne 17. W tym sensie czysto losowy pech albo szczęście mają charakter demokratyczny i mogłyby w ogóle nie stanowić problemu społecznego. Tyle że stanowią: nie ma akceptacji społecznej dla wyjątkowego pecha, zaś wyjątkowe szczęście spotyka się częściej z zazdrością i zawiścią niż ze stoicką konstatacją, że oto wypadła 17 i już. Skąd to wiemy? Jeden ze standardowych eksperymentów dotyczących poczucia sprawiedliwości polega na postawieniu ludzi w warunkach braku wystarczającej ilości niezbędnego do życia produktu, np. wody. Najczęściej pyta się, czy usprawiedliwione jest podniesienie cen, w jednym z badań zapytano także o alternatywy takie jak przydział losowy, przydział według kolejności zgłoszenia potrzeby, przydział przez nepotyzm, itp. Okazało się, że przydział losowy został oceniony jako niemal najmniej sprawiedliwy, gorzej od niego postrzegano tylko nepotyzm. Rozlosowanie pierwszych z serii iPhone 8 jest według ludzi mniej sprawiedliwe niż gigantyczne kolejki, w których wystarczy telefonów tylko dla pierwszych kilkudziesięciu czy kilkuset osób.
Jaki z tego morał? Na podstawie badań Roberta Franka „optymalne” byłoby opodatkowanie szczęścia w życiu – np. poprzez wysoki podatek VAT na dobra luksusowe albo progresywne podatki dochodowe. Lecz na podstawie tych samych badań wiemy, że propozycja ta nie znajdzie poparcia w grupie płatników: nie dlatego, że nie chcą się dzielić owocami swojego szczęścia, ale dlatego, że w ich rozumieniu za sukcesem stoi ich ciężka praca, a nie szczęście.