Ten jeden z najbogatszych Polaków wycofał się z życia publicznego już przed trzema laty, ale kolejne kłopoty z prokuraturą nie dają o nim zapomnieć. Tym razem chodzi o reprywatyzację.
Ten jeden z najbogatszych Polaków wycofał się z życia publicznego już przed trzema laty, ale kolejne kłopoty z prokuraturą nie dają o nim zapomnieć. Tym razem chodzi o reprywatyzację.
„Kierując się względami osobistymi, podjąłem decyzję o wycofaniu się z zarządzania Prokomem oraz Grupą Kapitałową Prokom. Nie będę pełnił funkcji prezesa zarządu Prokomu, zaś Prokomem kierować będzie dotychczasowy zarząd spółki” – takim oświadczeniem przed ponad trzema laty Ryszard Krauze pożegnał się z opinią publiczną.
Zrezygnował z kontroli nad Prokom Investments, swoim wehikułem, za pomocą którego inwestował w spółki branży informatycznej, biotechnologicznej, wydobywczej czy deweloperskiej. Firmę zostawił w długach, bez gotówki. Wierzyciele zgłosili wniosek o upadłość, przejęli znajdujące się na rachunkach Prokomu akcje giełdowych spółek Bioton i Petrolinvest, w przeszłości kontrolowanych przez Krauzego. Postępowanie zakończyło się w październiku 2015 r. wycofaniem wniosku przez wierzycieli, bo Prokom nie miał dość pieniędzy na przeprowadzenie upadłości. W kwietniu tego roku spółka zmieniła nazwę na Futurion 1 i przeniosła siedzibę z Gdyni do Warszawy.
Od opinii publicznej Krauze odciął się całkowicie. Niektórzy mówią, że jest bankrutem, z garbem zobowiązań nie do spłacenia, ale jednocześnie dużą kwotą roszczeń wobec swoich dłużników. Inni – że wprawdzie stracił niemal wszystko, ale w dalszym ciągu stać go na wygodne życie w Szwajcarii. Miał się tam ukryć z powodu braku umowy ekstradycyjnej. To jednak tylko plotki, bo można też usłyszeć, że Krauze w dalszym ciągu spokojnie mieszka w ukochanej Gdyni. Nie ma jednak wątpliwości, że po jego majątku wycenianym przed dekadą na 4,5 mld zł nie ma już śladu. W 2007 r. na liście najbogatszych Polaków tygodnika „Wprost” znalazł się na piątym miejscu, nieznacznie tylko ustępując pod względem wartości majątku Zygmuntowi Solorzowi-Żakowi, właścicielowi telewizji Polsat i sieci komórkowej Plus. Solorz jest dziś najbogatszym Polakiem, Krauze znów znalazł się w kręgu zainteresowań prokuratury.
Tym razem chodzi o przeprowadzoną w latach 90. reaktywację spółki Zakłady Ogrodnicze C. Ulrich założonej w 1805 r. Na podstawie wyemitowanych jeszcze przed wojną akcji spółka wznowiła działalność i w ramach reprywatyzacji odzyskała grunty na warszawskim Bemowie, na których stoi dziś m.in. galeria handlowa Wola Park. Zdaniem CBA mogło w tym przypadku dojść do popełnienia przestępstwa oszustwa na szkodę Skarbu Państwa.
Lex Krauze już nie będzie
Kiedy poprzednim razem prokuratura wzięła na celownik Krauzego, posłowie w szybkim tempie zmienili prawo. Uchylenie art. 585 kodeksu spółek handlowych uniemożliwiło prokuraturze oskarżenie Krauzego o działania na szkodę własnej firmy. Zmiany w prawie weszły na kilka tygodni przed startem procesu przeciw Krauzemu, co zmusiło sąd do umorzenia sprawy. Chodziło o pożyczki, których gdyński biznesmen i powiązane z nim firmy udzielały spółce King & King. Tylko Petrolinvest wyłożył 23 mln zł na podwyższenie kapitału zakładowego K&K, do którego nigdy nie doszło. Firma miała znaleźć dla Krauzego złoża ropy naftowej w Kongo, ale niejako przy okazji próbowała przejąć kontrolę nad piszącą krytycznie o biznesmenie „Gazetą Polską”. Tomaszowi Sakiewiczowi, naczelnemu pisma, udało się obronić przed atakiem K&K. To on zainteresował całą sprawą w 2006 r. prokuraturę. Pięć lat później posłowie znowelizowali prawo, a cała operacja przeszła do historii jako „Lex Krauze”. Biznesmen zdecydowanie odpierał zarzuty, że w jakikolwiek sposób wpływał na działania parlamentu.
Krauze już wtedy tracił na znaczeniu, a jego biznesowe przedsięwzięcia więdły w oczach. Z pozycji króla polskiej informatyki abdykował w 2008 r. Sprzedał wtedy za 580 mln zł jedną czwartą akcji Prokomu. Firmę założył pod koniec lat 80., dysponując kwotą 35 tys. dolarów, zarobioną dzięki dwuletniemu kontraktowi w Niemczech, zleconemu przez centralę handlu zagranicznego Polservice. Pytany w 1999 r. przez dziennikarza „Gazety Wyborczej” Michała Matysa, co robił za granicą, odpowiadał, że nie musi o tym mówić. Później stwierdził, że handlował komputerami.
Prokom wyrósł na lidera branży, zdobywając kontrakty od urzędów i kontrolowanych przez państwo firm. Jego klientami był Ruch, Telekomunikacja Polska, KRUS, NIK, URM, MON i wiele innych. W 1997 r. Prokom podpisał kontrakt stulecia o wartości 1,2 mld zł na informatyzację ZUS.
Sprzedaż Prokomu wymusiły na Krauzem okoliczności. Latem 2007 r. wybuchła tzw. afera gruntowa. Według prokuratury biznesmen miał przekazać posłowi Samoobrony Lechowi Woszczerowiczowi informację, że CBA zamierza aresztować dwóch współpracowników ministra rolnictwa Andrzeja Leppera, którzy za łapówkę zobowiązali się odrolnić działkę w mazurskim Muntowie. Informację Krauze miał uzyskać od Janusza Kaczmarka, ówczesnego szefa MSWiA. Według prokuratury od Woszczerowicza trafiła ona m.in. za pośrednictwem Leppera do jego współpracowników w przeddzień aresztowania. Prokuratura wydała nakaz aresztowania Krauzego. Skończyło się na przesłuchaniu i umorzeniu w 2009 r. wątku śledztwa związanego z gdyńskim biznesmenem. W Polsce jednak Krauzemu interesy prowadzić było coraz trudniej.
2 mld stracone na Wschodzie
Wtedy jeszcze walczył o dobre imię. Szeroko korzystał z usług agencji dbających o wizerunek, starając się w ten sposób wpłynąć na medialny przekaz. Dla Krauzego pracowała między innymi znana z agresywnej polityki PR-owskiej firma MDI Strategic Solutions, założona przez Rafała Kasprówa i Macieja Gorzelińskiego, byłych dziennikarzy odpowiednio „Rzeczpospolitej” i „Gazety Wyborczej”. MDI pracowało także dla spółki J&S (dziś Mercuria Energy Group), która miała pozwolenie Kremla na pełnienie roli pośrednika w handlu ropą między Rosją i polskimi rafineriami. Także interesy Ryszarda Krauzego coraz bardziej zaczęły ciążyć na Wschód. W 2007 r. wprowadził na giełdę Petrolinvest, z którym chciał dokopać się do ropy w Kazachstanie. Obiecywał także inwestorom, że przejmie jedną z rosyjskich spółek, która ropę już wydobywa. Na poszukiwanie czarnego złota wydał przynajmniej 400 mln dol. i nie potrafił w porę wycofać się z tego projektu. Petrolinvest stracił w ciągu dekady 2 mld zł. To ten projekt zadecydował o biznesowym upadku Krauzego. Wyceniana przed dekadą na ponad 5 mld zł spółka dziś jest warta 30 mln zł.
W maju Komisja Nadzoru Finansowego wykluczyła firmę z publicznego obrotu za wielokrotne łamanie obowiązków informacyjnych. Spółka nie informowała m.in. o tym, że udostępniając firmie aktywa pod zabezpieczenie kredytów, Ryszard Krauze pobiera za to wynagrodzenie.
To dobrze oddaje sposób, w jaki biznesmen traktował swoje firmy – choć miały one status publiczny i wielu mniejszościowych inwestorów. Wierzyciele domagali się jej upadłości, ale tak jak Prokom, także ta firma nie miała dość gotówki na przeprowadzenie procesu. Obecnie jej notowania są zawieszone, bo Petrolinvest odwołał się od decyzji KNF do sądu administracyjnego.
Nie inaczej było w farmaceutycznym Biotonie. Spółka, która miała podbić świat insuliną, wyemitowała od debiutu w 2005 r. łącznie 8,4 mld akcji, najwięcej ze wszystkich notowanych spółek. Za akcje przejmowała aktywa po cenach budzących wątpliwości analityków (np. Biolek za 60 mln zł we wrześniu 2011 r.). Inwestorzy podejrzewali, że pieniądze z tego typu transakcji, wielokrotnie powtarzanych także w Petrolinveście, płyną do Krauzego.
Ostatnie akcje Biotonu Krauze sprzedał w 2015 r. chińskiemu inwestorowi. Rok wcześniej gdyński biznesmen wycofał się z rad nadzorczych swoich spółek. Pozbył się ostatnich akcji Petrolinvestu, sprzedał udziały w działającym w branży deweloperskiej Polnordzie. To kolejna wprowadzona na giełdę spółka Krauzego, która rozczarowała inwestorów. Zadebiutowała na parkiecie jeszcze w 1998 r. i obecnie jej kurs jest mniej więcej na tym samym poziomie co przed dwoma dekadami.
MDI po raz drugi
Sam Ryszard Krauze jest w sytuacji dużo gorszej niż przed dwoma dekadami. Starannie tkana sieć biznesowych i personalnych powiązań, która pozwalała mu chwytać takie biznesowe okazje, jak zakup pod koniec lat 90. 170 ha ziemi na warszawskim Wilanowie, przestała istnieć. To nie znaczy, że Krauze, którego swoim przyjacielem nazywał prezydent Lech Kaczyński, a pochlebnie wypowiadał się o nim także Jarosław Kaczyński, nic już nie jest w stanie zrobić.
Jego losy znów krzyżują się z MDI. Jak można usłyszeć z otoczenia premiera Mateusza Morawieckiego, to ta agencja kojarzona jest z kampanią, która ma przypiąć byłemu szefowi BZ WBK łatkę „bankstera” i tym samym osłabić jego polityczną pozycję. A wzmocnić frakcję obozu władzy kojarzoną z wicepremier Beatą Szydło i ministrem sprawiedliwości Zbigniewem Ziobrą, kontrolującym prokuraturę prowadzącą śledztwo, w którym przewija się Krauze.
Materiał chroniony prawem autorskim - wszelkie prawa zastrzeżone. Dalsze rozpowszechnianie artykułu za zgodą wydawcy INFOR PL S.A. Kup licencję
Reklama
Reklama