Wielu dużych przedsiębiorców prowadzących fermy i chlewnie obchodzi prawo, by nie oceniać wpływu swoich instalacji na otoczenie. Organy państwa na razie niewiele mogą, ale minister Jan Szyszko już szuka rozwiązania.
Przepisy prawa ochrony środowiska (t.j. Dz.U. z 2017 r. poz. 519 ze zm.) oraz rozporządzeń wykonawczych stanowią, że więksi przedsiębiorcy muszą uzyskać pozwolenie zintegrowane. To rodzaj licencji na prowadzenie działalności. Aby ją jednak otrzymać, trzeba m.in. sprawdzić to, w jaki sposób inwestycja wpłynie na środowisko. I czy przykładowo wielka ferma nie zanieczyści leżącej nieopodal małej rzeczki.
Ale prowadzący biznes znaleźli pomysł, jak uniknąć uciążliwego i kosztownego obowiązku. Wystarczy „podzielić” jedną dużą inwestycję na kilka mniejszych. Zachowując oczywiście kontrolę nad wszystkimi.
– Zjawisko to polega na tworzeniu obok siebie kilku inwestycji o obsadzie niewymagającej pozwolenia zintegrowanego. Podmioty te są prowadzone zazwyczaj przez członków rodziny i powiązane ze sobą technologicznie. Taka praktyka pozwala inwestorowi na ominięcie procedury związanej z oceną środowiskową i występowaniem o wydanie pozwolenia zintegrowanego – wyjaśnia poseł Marek Opioła (PiS), który od kilku lat w Sejmie zajmuje się sprawami środowiskowymi.
Ministerstwo pracuje
Wiceminister środowiska Sławomir Mazurek przyznaje, że problem istnieje. Został już dostrzeżony w resorcie, więc najprawdopodobniej w najbliższej przyszłości zostanie zaproponowana korekta przepisów. Jaka? Na razie nie wiadomo, bo łatwo wylać dziecko z kąpielą.
Swój pomysł przedstawił mazowiecki wojewódzki inspektor ochrony środowiska, który także dostrzega zagrożenie. Proponuje on, by ograniczyć unikanie przez inwestorów obowiązku występowania o pozwolenie zintegrowane poprzez dodanie warunku minimalnej obsady na fermie lub w chlewni. Wtedy nieopłacalne byłoby tworzenie z jednej faktycznej inwestycji kilku mniejszych, jeśli w tej jednej mogłoby pracować np. 100 osób, a przy podziale zatrudnionych musiałoby być np. 150 osób.
Chlew w wodzie / Dziennik Gazeta Prawna
Mazowiecki inspektor postuluje też, by zmienić definicję instalacji znajdujących się na terenie zakładu. Obecnie przypisane są one do tytułu prawnego. Urzędnicy chcieliby, aby były one przypisane do lokalizacji.
Ministerstwo Środowiska jednak podkreśla, że zmiana mająca ograniczyć dzielenie inwestycji nie może uderzyć w uczciwych drobnych przedsiębiorców. Z tego względu pomysł wprowadzenia wymogu minimalnej obsady nie jest zbyt fortunny.
Resort przypomina też, że nowelizacja dotyczyłaby nie tylko kontrowersyjnych ferm i chlewni.
– Zmiany z jednej strony powinny ograniczyć możliwość sztucznego podziału ferm wielkoprzemysłowych, z drugiej strony zaś ich charakter nie powinien wpłynąć negatywnie na proces uzyskiwania pozwoleń zintegrowanych przez pozostałe podmioty prowadzące instalacje z innych branż przemysłowych – podkreśla wiceminister Mazurek. Tym bardziej że Ministerstwo Środowiska w odpowiedzi na jedną z interpelacji przyznało, iż „nie ma przepisów, które pozwoliłyby na jednoznaczne stwierdzenie, że inwestycja uległa sztucznemu podziałowi”.
Praktyka kontroli
Resort środowiska najchętniej by zmodyfikował przepisy o praktyce stosowania prawa, a nie samą teorię. Między innymi ze względu na podział inwestycji w celu uniknięcia wymogu przeprowadzenia analizy środowiskowej urzędnicy Jana Szyszki zaproponowali kilka tygodni temu, aby inspekcja ochrony środowiska była zwolniona z obowiązku zapowiadania kontroli (obecnie trzeba to uczynić na co najmniej siedem dni przed zapukaniem do drzwi). Tak by nie dawać nieuczciwym przedsiębiorcom czasu na ukrycie nielegalnych praktyk.
Na to jednak na razie nie ma zgody Ministerstwa Rozwoju.
– Rozwiązanie polegające na prostym poszerzaniu katalogu wyjątków od art. 79 ust. 1 ustawy o swobodzie działalności gospodarczej mogłoby być nieproporcjonalne do celu, jakim jest zapewnienie wystarczającej ochrony interesu publicznego przy jednoczesnym poszanowaniu zasady wolności działalności gospodarczej – odniósł się do propozycji wiceminister rozwoju Mariusz Haładyj.
Jan Szyszko szuka więc innych sposobów. I to na kilku flankach, bo równocześnie toczą się prace nad kilkoma projektami aktów prawnych, które mają na celu ograniczenie uciążliwości zapachowych oraz zanieczyszczenia środowiska.