Składanie deklaracji bez wcześniejszych konsultacji, nawet nieformalnych, z innymi rządami UE nie jest najlepszym pomysłem i może być postrzegane jako „machanie szabelką” - mówi w wywiadzie dal DGP Krzysztof Kuczyński, mecenas, partner kancelarii KPDI.
Minister energetyki Ukrainy twierdzi, że nasz minister energii obiecał mu blokadę importu węgla z Donbasu. Nasz minister twierdzi, że takich rozmów nie było. Pomijając rozbieżności – czy to w ogóle byłoby możliwe? Przecież nikt nie uznaje niepodległości ani Ługańskiej Republiki Ludowej, ani Donieckiej Republiki Ludowej. Sankcje obejmują dzisiaj Krym i Sewastopol.
Mamy wspólny rynek i handel zagraniczny oraz polityka celna są uwspólnotowione. Zakaz importu został więc przekazany na poziom Unii Europejskiej. Wyjątkiem są sankcje podyktowane względami bezpieczeństwa, np. fitosanitarne, kiedy trzeba działać szybko i kraje mogą podejmować decyzje samodzielnie. W każdym innym przypadku decyzje zapadają na poziomie Rady UE, gdzie na dodatek musi być jednomyślność. Polska może więc być jedynie orędownikiem czy inicjatorem pewnych zmian. Jeśli nawet użyto takiego sformułowania, to trzeba to traktować w kategoriach pewnej deklaracji politycznej czy lobbingu, a nie gospodarczej.
Czy bycie orędownikiem rozszerzenia embarga na Donbas jest w ogóle dobrym pomysłem?
Gdyby te sankcje wyglądały tak, jak w przypadku Krymu i Sewastopola, gdzie jest zapis o tym, że import towarów stamtąd jest dozwolony pod warunkiem certyfikowania go przez rząd Ukrainy, to nie byłoby to odbierane jako podział czy stygmatyzacja tego regionu. Moim zdaniem mogłoby to wzmocnić integralność Ukrainy i pokazać, że ostatnie słowo i tak należy tu do Kijowa. Tylko że my mamy tendencję do wychodzenia z takimi deklaracjami przed szereg. Wydaje się, że ich składanie bez wcześniejszych konsultacji, nawet nieformalnych, z innymi rządami UE nie jest najlepszym pomysłem i może być postrzegane jako „machanie szabelką”. Pamiętajmy bowiem, że dzisiejsze rozmowy o sankcjach wobec Rosji nie dotyczą tego, czy je rozszerzać, a raczej tego, czy je dalej utrzymać. Rada UE mówi, że nie ma powodu, by sankcje łagodzić, ale nikt nie dyskutuje o kolejnych. Pytanie, czy nasza inicjatywa, która de facto jest inicjatywą rządu ukraińskiego, powinna być w ogóle podejmowana bez szerszego poparcia.
Rok temu resort energii zapowiadał, że wprowadzi coś na kształt cła importowego na węgiel z Rosji, by ten nie zalewał polskiego rynku. Trudno sobie jednak wyobrazić zgodę Brukseli czy Światowej Organizacji Handlu na takie działania.
Obowiązuje nas w UE wspólna taryfa celna i wprowadzenie jakiegokolwiek środka, którego skutek byłby podobny do cła, nie jest zgodne z prawem wspólnotowym. Naruszylibyśmy tym samym unijną strefę wolnego handlu. Dlatego też odbierałbym to raczej jako próbę nacisku politycznego. Poza tym jaki to miałoby sens? Ten sam węgiel przyjechałby wtedy do Niemiec, czyli na obszar celny UE, i bez problemu wjechał z zachodu do Polski, gdzie byłby sprzedawany bez żadnych obostrzeń. Wtedy albo zostalibyśmy bez węgla, albo płacilibyśmy za niego jeszcze drożej. Tylko byśmy na tym stracili, a przy okazji pogorszyli i tak nie najlepsze relacje z Rosją. Byłbym więc bardziej ostrożny, bo polityka polityką, a gospodarczo i tak się potem wszyscy z Rosją, zwłaszcza w kwestii surowcowej, muszą dogadać. Robienie z niej największego wroga nie jest w tej sytuacji najlepszym pomysłem, bo finalnie gospodarka i tak to zweryfikuje. Odróżniałbym mimo wszystko politykę od gospodarki, bo za duże pieniądze leżą na stole.