Największej kwoty – niemal 47 mln zł – firma zamierza domagać się od Mirosława Szkałuby.



Za podjęciem stosownej uchwały oddano ponad 4,2 mld głosów, niemal 90 proc. reprezentowanych na wczorajszym walnym zgromadzeniu. Wniosek obecnych władz spółki o dochodzenie roszczeń wobec członków zarządu kierowanego przez Grażynę Piotrowską-Oliwę poparł Skarb Państwa, w którego rękach jest 72 proc. akcji PGNiG. Przeciw oddano głosy z 11 akcji. Dwóch akcjonariuszy – Aleksander Grot i Robert Oliwa – poprosiło o zaprotokołowanie sprzeciwu. Drugi z nich, mąż byłej prezes, zapowiedział, że zaskarży uchwały na drodze sądowej.
– Nieobecność wszystkich przedstawicieli rady nadzorczej i zarządu uważam za złamanie zasad dobrych obyczajów i ładu korporacyjnego. To była ucieczka przed pytaniami – mówi Robert Oliwa.
Z sali padło ich kilkadziesiąt. Akcjonariusze chcieli wiedzieć, jakie analizy przeprowadziła spółka, ustalając wartość szkód, które mieli wyrządzić byli menedżerowie i czy dysponuje analizami prawnymi, popierającymi zasadność roszczeń. Udziałowcy dopytywali też, dlaczego do odpowiedzialności ma być pociągnięty akurat zarząd kierowany przez Piotrowską-Oliwę, która była prezesem od marca 2012 do kwietnia 2013 r. W tym czasie PGNiG miał nieprawidłowo rozliczać umowy z największymi odbiorcami gazu, przez co do spółki nie wpłynęło 70 mln zł. Na tyle PGNiG oszacowało straty między początkiem lipca 2012 r. (wcześniejsze rozliczenia objęło już przedawnienie) i końcem lipca 2014 r., kiedy zmieniły się zasady płatności za gaz. Od Piotrowskiej-Oliwy i byłego wiceprezesa Radosława Dudzińskiego spółka zamierza domagać się po 26,7 mln zł, od Sławomira Hinca – 22,7 mln zł. Największy rachunek, w wysokości 46,7 mln zł, może zapłacić Mirosław Szkałuba, trzeci z wiceprezesów. Wobec niego roszczenie jest najwyższe, bo w zarządzie firmy zasiadał najdłużej z czwórki menedżerów. Zrezygnował w grudniu 2013 r. Akcjonariusze chcieli się też dowiedzieć, dlaczego na liście osób, od których spółka ma się domagać zwrotu pieniędzy, nie ma Jacka Murawskiego i Jerzego Kurelli, którzy zasiadali w zarządzie firmy wspólnie ze Szkałubą, ale już po rezygnacji lub odwołaniu Piotrowskiej-Oliwy, Dudzińskiego i Hinca.
– To jest hucpa. Mam mocne dokumenty potwierdzające, że wszystko robiliśmy prawidłowo i będę walczyła do końca. Dlaczego mój zarząd ma zostać pociągnięty do odpowiedzialności, choć ani razu kwestia rozliczania umów do nas nie trafiła? Tego nie wiem – mówi Piotrowska-Oliwa, dziś prezes Virgin Mobile Polska.
W 2001 r. PGNiG podpisał aneksy do umów z największymi odbiorcami. Wiceprezesem w firmie był wówczas Piotr Woźniak, który kierował PGNiG w latach 2005–2006, dziś też jest prezesem zarządu. Jeśli okazało się, że dostarczany gaz miał lepsze parametry techniczne niż zapisane w umowach, to odbiorcy powinni dopłacać PGNiG. W praktyce aneksy te nie weszły w życie i spółka nigdy nie dostała dodatkowych pieniędzy. Teraz zamierza część z nich odzyskać od byłych menedżerów.
Na razie na drodze wezwania do zawarcia ugody. Punkt o tym, by spróbować dogadać się z członkami zarządu Piotrowskiej-Oliwy, został dopisany do treści uchwał walnego. Ale takie wezwanie spółka wystosowała do nich już 31 lipca. Jest prawdopodobne, że sprawa trafi do sądu, bo ci nie poczuwają się do winy i nie zamierzają płacić.
Nawet niekorzystny dla pozwanych wyrok nie oznacza, że będą musieli wydać własne pieniądze. Wszyscy mieli wykupione polisy chroniące od odpowiedzialności w związku z pracą w zarządzie. Zapłacić więc będzie musiało raczej... Towarzystwo Ubezpieczeń Wzajemnych PGNiG, gdzie szefem rady nadzorczej jest Piotr Woźniak. Dopiero ten ubezpieczyciel będzie mógł dochodzić pieniędzy od menedżerów – jeśli dowiedzie, że ich działanie na szkodę firmy było świadome i celowe.
Nie tylko Piotrowska-Oliwa ma kłopoty
Była prezes i jej trzech współpracowników z zarządu PGNiG to niejedyni menedżerowie sprawujący swoją funkcję w kontrolowanych przez państwo firmach za rządów koalicji PO-PSL, którzy mają kłopoty po dojściu do władzy Prawa i Sprawiedliwości. Standardem nowej władzy stało się nieudzielanie absolutorium z tytułu wykonywanych obowiązków. W ten sposób potraktowani zostali m.in. Andrzej Klesyk, były prezes PZU, Herbert Wirth, były szef KGHM, czy Jakub Karnowski, który kierował pracami zarządu PKP. Za każdym razem nie podano powodów takich decyzji. Brak absolutorium bezpośrednich skutków prawnych nie rodzi, ale może stanowić przeszkodę w ubieganiu się o podobne stanowiska w innych firmach. Brak skwitowania otwiera też drogę do dochodzenia przez spółkę roszczeń na drodze cywilnej wobec byłych członków zarządów i rad nadzorczych.
W niektórych przypadkach działania byłych menedżerów stały się przedmiotem zainteresowania prokuratury. Dziesięć osób związanych w przeszłości z Zakładami Chemicznymi Police, w tym były zarząd firmy, usłyszało zarzuty wyrządzenia spółce szkody wielkich rozmiarów w związku z inwestycją w Senegalu. Sąd nie zgodził się jednak na ich tymczasowe aresztowanie. Prokuratura prowadzi także śledztwo w sprawie zakupu chilijskich złóż miedzi w Sierra Gorda przez KGHM. Jeszcze za czasów rządów PO-PSL rozpoczęło się dochodzenie w sprawie prywatyzacji chemicznego Ciechu. W dwóch ostatnich sprawach jednak żadnemu z menedżerów nie postawiono dotychczas zarzutów.