Uszczelnianie VAT, a może obniżenie wieku emerytalnego – ekonomiści stawiają hipotezy, które miałyby wyjaśnić niechęć przedsiębiorstw do finansowania nowych projektów.
Gospodarka pędzi na konsumpcji / Dziennik Gazeta Prawna
W inwestycjach mamy stagnację. Wiadomo to już od czwartkowych danych GUS o strukturze wzrostu gospodarczego w II kw. Sam wzrost PKB – 3,9 proc. – to dobry wynik. Ale to, co go napędza, to przede wszystkim konsumpcja prywatna, która wzrosła o 4,9 proc. Konsumpcja, dzięki bardzo dobrej sytuacji na rynku pracy i – jeszcze – efektom programu „Rodzina 500 plus” rośnie najszybciej od IV kw. 2008 r. Ale inwestycje odbijają wyjątkowo niemrawo. Zamiast 2–3-procentowego wzrostu, jak spodziewali się ekonomiści, mamy 0,8 proc. A po sezonowym wyrównaniu wzrostu inwestycji nie było wcale.
Eksperci zachodzą w głowę, co takiego się w gospodarce stało, że nowe projekty stoją jak zaklęte. Bo wcześniejsze sygnały – np. te z badań koniunktury czy danych cząstkowych, jak produkcja budowlano-montażowa – mogły wskazywać na większe ożywienie. Pierwszy ślad: hamulec na nowe nakłady nadal mają zaciągnięty największe przedsiębiorstwa. Widać to było już w raportach GUS na temat ich wyników po II kw. Ekonomiści Credit Agricole zwracają uwagę, że w firmach zatrudniających więcej niż 50 osób wartość inwestycji nawet nominalnie spadła, zamiast rosnąć. W II kw. spadek ten wyniósł 1,5 proc. rok do roku (w I mieliśmy 1,2 proc. wzrostu).
– Jak się w te dane wczytać głębiej, okazuje się, że za tym spadkiem stoi przede wszystkim energetyka. W przetwórstwie przemysłowym nie jest tak źle, tam nominalny wzrost inwestycji wyniósł niemal 6 proc. – mówi Jakub Borowski, główny ekonomista Credit Agricole.
I to jest pierwszy trop: poza nakładami na projekty infrastrukturalne w sektorze publicznym i w spółkach Skarbu Państwa nie ma zbyt dużego ruchu. Grzegorz Maliszewski, główny ekonomista Banku Millennium, zrzuca to na karb problemów z decyzyjnością w tych firmach.
– W takich sektorach jak górnictwo czy energetyka może to wynikać ze świadomej strategii – ocenia. I dodaje, że drugi powód inwestycyjnej stagnacji to niechęć do inwestowania w średnich i małych firmach prywatnych.
– Dość niechętnie podejmują decyzje o rozbudowie swojego potencjału, jeśli już wydają pieniądze, to bardziej na modernizację istniejącego majątku niż powiększanie go. To dość charakterystyczny stan w tym momencie cyklu politycznego, gdzie wchodzi się w okres kolejnych kampanii wyborczych. Ale też może być efektem ryzyka „podatkowo-instytucjonalnego” – mówi Maliszewski.
O co chodzi? Żaden z ekspertów nie mówi tego wprost, ale niepewność u przedsiębiorców może być skutkiem ubocznym zapowiadanej przez fiskusa walki o poprawę ściągalności podatków. Aparat skarbowy stosuje w niej różne metody, m.in. odwrócony VAT, który w części branż powoduje zaburzenia płynności. O pogarszającej się sytuacji u podwykonawców budowlanych wspominał ostatnio np. Dariusz Blocher, prezes Budimeksu. Budimex to jedna z największych firm w branży, która współpracuje z całą rzeszą tych małych i średnich. I to one, według Blochera, mają problemy, a ich przyczyną są wprowadzone zmiany w przepisach VAT. Pośrednio przekłada się to na kondycję największych spółek – prezes w komentarzu do ostatniego raportu Budimeksu przestrzegał, że może być w związku z tym problem z utrzymaniem wysokiej rentowności firmy. „W ostatnim czasie obserwujemy także znaczący wzrost poziomu biurokracji na kontraktach publicznych, co opóźnia proces fakturowania wykonanych prac i negatywnie oddziałuje na poziom środków pieniężnych” – pisał Blocher.
Negatywnie na płynność – nie tylko firm budowlanych – może wpłynąć również split payment w VAT, sztandarowy uszczelniający pomysł resortu finansów. Na ryzyko zwracają uwagę przedsiębiorcy, samo Ministerstwo Finansów też przyznaje, że może dojść do pewnych zaburzeń, zwłaszcza na początku obowiązywania nowych zasad.
Inną przyczyną inwestycyjnej niechęci może być obniżenie wieku emerytalnego. Brzmi dziwnie, ale można to uzasadnić. Jakub Borowski z Credit Agricole tłumaczy, że powiększanie stanu posiadania – np. zakup nowego sprzętu – wiąże się często z koniecznością zwiększenia zatrudnienia.
– Ktoś tę maszynę musi obsługiwać. Już dziś przedsiębiorcy widzą, jaki jest problem z pozyskaniem nowych pracowników. I zdają sobie sprawę, że za kwartał – dwa problem będzie jeszcze większy, gdy trzeba będzie uzupełniać ubytki po tych, którzy odejdą na emeryturę – zauważa ekonomista. Takie obawy mogą w naturalny sposób ograniczać ambicje przedsiębiorców.
Eksperci, z którymi rozmawialiśmy, mają nadzieję, że w kolejnych kwartałach scenariusz inwestycyjnego odbicia zacznie się w końcu realizować. Wiele na to wskazuje: duży popyt na kredyt mieszkaniowy, wzrost produkcji budowlano-montażowej, coraz większe wykorzystanie środków z UE itd. Gdybyśmy jednak nadal mieli tkwić w stagnacji, a – z drugiej strony – konsumpcja prywatna miałaby być wysoka, to gospodarka może mieć poważny problem. Podaż byłaby zbyt mała, by zaspokoić rosnący popyt, co miałoby wiele negatywnych następstw, ze wzrostem cen w pierwszej kolejności. Zbyt wysoka inflacja mogłaby zmusić Radę Polityki Pieniężnej do podwyżek stóp – co schłodziłoby gospodarkę. Mówiąc inaczej, wzrost gospodarczy przy takiej strukturze jest nie do utrzymania na dłuższą metę.
– Nie sądzę jednak, by tak miało się stać. Inwestycje wzrosną, może wolniej, niż wcześniej zakładaliśmy, ale jednak. A konsumpcja nie może rosnąć w nieskończoność. Niebawem wygaśnie efekt 500 plus, a i wzrost zatrudnienia będzie coraz trudniej utrzymać – prognozuje Jakub Borowski.