W ostatnich miesiącach głośno było o raporcie „Z góry widać lepiej. Perspektywy polskiego sektora obserwacji ziemi” opracowanym przez Politykę Insight na zlecenie POLSA. W opublikowanym w maju materiale eksperci wprost wskazali, że potencjał polskiego przemysłu kosmicznego, zwłaszcza w obszarze obserwacji Ziemi, może nie zostać w pełni wykorzystany.
Dziś poruszone w raporcie kwestie nabierają szczególnego znaczenia. To właśnie w najbliższych tygodniach zakończyć się mają prace nad budżetem Europejskiej Agencji Kosmicznej (ESA) na najbliższe 3 lata, a wraz z nim określone zostaną priorytety związane z przyszłymi programami, na których polski przemysł mógłby najbardziej skorzystać. W tym celu na ministerialnych szczytach już od kilu miesięcy trwają negocjacje związane z wysokością i kształtem składek członkowskich tworzących ramy, na których opierać się będzie przyszła działalność Agencji.
Dla Polski to moment przełomowy. W ciągu ostatnich 12 lat jako kraj stworzyliśmy solidne fundamenty sektora kosmicznego – od technologii budowy platform satelitarnych po te związane z rozwojem i budową tzw. ładunków użytecznych, od optoelektronicznych, radarowych, nawigacyjnych, telekomunikacyjnych po pokładowe systemy przetwarzania danych. Polskie firmy zdobywają kontrakty w ESA, uczestniczą w misjach naukowych i budują własne systemy, jak np. konstelacja CAMILA. Ten dorobek stoi aktualnie na krawędzi, i to właśnie od twardej postawy polskiego rządu zależy przyszłość krajowych przedsiębiorstw z sektora.
Na jakich zasadach działa ESA
Każdy kraj członkowski ESA wpłaca składkę członkowską, a Agencja zobowiązuje się do tzw. georeturn’u, czyli inwestowania tych pieniędzy z powrotem w danym kraju poprzez zamówienia dla jego firm. To sprawiedliwy mechanizm, który pozwala rozwijać lokalne zdolności, ale jego skuteczność zależy od tego, na co te środki zostaną przeznaczone.
W tym miejscu należy zwrócić uwagę na poszczególne składowe sektora kosmicznego. Dzieli się on bowiem na downstream, to głównie segment naziemny, czyli systemy gromadzenia, przetwarzania i analizy danych, oraz upstream, czyli technologie stanowiące koło zamachowe kosmicznego postępu technologicznego, wśród których wymienić można same platformy satelitarne, a także urządzenia stanowiące ich serce, w zależności od przeznaczenia i misji danego satelity. Warto zauważyć, że choć obydwa segmenty współzależą ściśle od siebie, to właśnie upstream, pod względem technologicznym i kosztowym wymaga znacznie więcej zaangażowania i jednocześnie stanowi o suwerenności państwa w kontekście „kosmicznym”. To właśnie tam powstają innowacje, które potem decydują o sile przemysłu, bezpieczeństwie i eksporcie.
Jak wskazali eksperci Polityki Insight we wspomnianym raporcie, w ostatniej perspektywie finansowej ESA nasz kraj zadeklarował rekordowe środki na technologie kosmiczne i wypracował przewagę w obszarze obserwacji Ziemi. W tej domenie osiągnął najwyższy georeturn sięgający 1,01. Jednocześnie, w 2025 r. gwałtowny wzrost nakładów na inne programy sprawił, że obszar obserwacji Ziemi spadł do zaledwie 5 proc. polskiego budżetu dla ESA, choć w latach 2019-2024 stanowił 20-25 proc. wpłat opcjonalnych (jedna z dwóch części składki, obok obowiązkowej). Te dane nie napawają optymizmem. Oznaczają bowiem, że Polska zamiast umacniać się w upstream, dryfuje w stronę downstream. To rola wtórna, o niższej wartości dodanej i ograniczonym potencjale eksportowym.
Aby więc nie wpaść w pułapkę marginalizującą nasz kraj, a także w pełni wykorzystać nadarzającą się okazję i stworzyć kolejny impuls rozwojowy powinniśmy ponownie postawić akcenty na upstream. To właśnie ten segment decyduje o tym, czy kraj potrafi samodzielnie budować i kontrolować satelity, czy tylko odbiera i analizuje dane pochodzące z cudzych. Rozwój upstream wygeneruje potrzebę, a może nawet konieczność, rozwoju downstream ponieważ w dobie obecnych zawirowań geopolitycznych jedynie posiadanie kompleksowych zdolności może zapewnić niezależność technologiczną, a także stanowić o przewadze w aspekcie bezpieczeństwa zewnętrznego państwa.
Co trzeba negocjować
Polski sektor kosmiczny jest dziś na rozdrożu. Z jednej strony dysponuje wypracowanym kapitałem ludzkim, doświadczeniem i rosnącą reputacją. Z drugiej zaś stoi przed ryzykiem, że decyzje polityczne zepchną go z orbity europejskiego rozwoju. Jeśli rząd nie zadba o odpowiednie zapisy w umowie z ESA, to już za 3 lata polskie firmy mogą stracić możliwość udziału w dużych projektach obserwacji Ziemi, aż do 2035 roku. Mogłoby to oznaczać cofnięcie całego sektora o dekadę. W świecie, w którym satelity decydują o bezpieczeństwie, gospodarce i klimacie, byłoby to błędem, na który Polska nie może sobie pozwolić.
Co więc można aktualnie zrobić? Na to pytanie starają się odpowiedzieć decydenci, od działań których uzależniona jest przyszłość sektora. Należy jednak pamiętać, że Polska jako kraj, głosami swoich reprezentantów, nie może zmarnować szansy na wykorzystanie tego momentu zwrotnego, a zatem powinna i wręcz ma obowiązek przyjąć twardą postawę w ramach obecnie toczących się rozmów na szczeblu ministerialnym. I choć opcji zabezpieczenia polskiego interesu jest wiele, to dwie wysuwają się tutaj na pierwszy plan. Mowa o wskazaniu krytycznych warunków wykorzystania krajowej części budżetu, gdzie w związku z niewspółmiernym zaangażowaniem technologicznym i kosztowym, procentowo większa część polskiej składki powinna być przeznaczone na segment upstream, a mniejsza na downstream. To stanowiłoby swoistą gwarancję wzięcia pod uwagę polskich rozwiązań w rywalizacji o rozbudowę kosmicznych zasobów Europy finansowanych z budżetu UE. Co więcej, taki układ nie tylko wyrówna szanse, ale i zabezpieczy ciągłość rozwoju rodzimych kompetencji inżynieryjnych. Bez upstream’u nie ma bowiem suwerenności w kosmosie.
Alternatywnym pomysłem jest próba stworzenia lub też przekierowania środków na rozwój polskiej konstelacji dual-use – do celów cywilnych i wojskowych. Oznacza to de facto próbę powtórzenia sukcesu projektu CAMILA w wersji 2.0. Ten scenariusz, stanowiąc rozwiązanie awaryjne, nie jest niewykonalny. Podążyła nim już bowiem Hiszpania, która obecnie realizuje program budowy własnej konstelacji.
Suwerenność kosmiczna i czas decyzji
Współczesna rywalizacja o kosmos nie toczy się już wyłącznie o prestiżowe misje naukowe, ale o zdolność tworzenia własnych systemów satelitarnych. Mówiąc wprost – o suwerenność, o którą zabiegają obecnie wszystkie kraje. Polska ma dziś realną możliwość współdecydowania o tym, jak te pieniądze zostaną wydane. To moment, w którym polskie firmy mogą wyraźnie zwiększyć swój udział w łańcuchach wartości – od projektowania instrumentów i platform, przez przetwarzanie danych, po usługi analityczne dla administracji i biznesu.
Skierowanie inwestycji w rozwój kompetencji w tym obszarze może przełożyć się na jeszcze wyższy georeturn niż zanotowany do tej pory. Co więcej, produkty przemysłu kosmicznego mogą stać się towarem eksportowym, budując pozycję kraju jako dostawcy technologii, a nie tylko ich odbiorcy. Taki kierunek to nie tylko wzmocnienie bezpieczeństwa i odporności państwa, ale też impuls dla gospodarki. Krótko mówiąc, mądrze wykorzystany sektor obserwacji Ziemi może stać się jednym z kół zamachowych dalszego rozwoju państwa. Nadszedł więc czas strategicznych decyzji, które zdeterminują kierunki rozwoju całego krajowego sektora w najbliższych latach.