Wciąż zalegamy z dwoma warunkami, jakie musimy spełnić, aby Unia mogła refundować nam projekty. Jeśli nie przyśpieszymy, będzie niedobrze.
Jeśli do końca czerwca nie podgonimy, Bruksela zawiesi nam kilka miliardów euro unijnych dotacji. Teoretycznie sytuacja nie wygląda najgorzej. Zgodnie z unijnymi wymogami Polska – podobnie jak inne kraje członkowskie – powinna wypełnić tzw. warunki ex ante (29 tematycznych i 7 ogólnych) – by móc dalej liczyć na refundację poniesionych kosztów przy inwestycjach unijnych. Do wypełnienia pozostają nam wciąż dwa warunki. Pierwszy dotyczy gospodarki wodnej, drugi – gospodarki odpadami. Jakiekolwiek opóźnienie w ich wdrażaniu może nas sporo kosztować.
Jeśli chodzi o ten pierwszy warunek, odpowiada za niego rząd. Chodzi o przyjęcie nowego prawa wodnego. Miało być gotowe na rok 2017. Jeśli dobrze pójdzie, wejdzie w życie z początkiem lipca. – Problem jest i nie ma się co pocieszać, że inne kraje też mają kłopoty – przyznał Jerzy Kwieciński, wiceminister rozwoju.
Komisja Europejska i tak wydłużyła państwom członkowskim termin spełnienia warunków. Pierwotnie określony był na koniec 2016 r., ale jako że większość krajów miała z tym kłopoty, dano im kolejne pół roku (jedynie 8 krajów spełniło dotychczas wszystkie warunki ex ante). Istnieje obawa, że cierpliwość Komisji już się wyczerpała. Jeśli do końca czerwca nie wypełnimy warunków, KE będzie mogła zawiesić nam prawo do refundacji środków z tych obszarów. W przypadku samego prawa wodnego mowa o kwocie rzędu 3,5 mld euro.
Jerzy Kwieciński podkreśla, że co prawda inwestycje dalej będą mogły być realizowane, ale Polska nie będzie mogła występować do Brukseli o zwrot części poniesionych przy tym kosztów.
/>
Pozostałe problemy leżą już po stronie marszałków. Muszą oni opracować wojewódzkie plany gospodarowania odpadami (WPGO). Te muszą być pozytywnie zaopiniowane przez resort środowiska. Dopiero potem mogą zostać przyjęte uchwałą przez sejmik województwa. Jeszcze w marcu prace trwały w pięciu województwach: kujawsko-pomorskim, lubuskim, wielkopolskim, łódzkim i śląskim. Ostatnie z tych województw zamierza przyjąć swój plan gospodarki odpadami (gdzie wartość planowanych inwestycji wynosi 3,4 mld zł) 24 kwietnia.
Ale nie wszędzie jest tak dobrze. Województwa zwracają uwagę na długotrwałe procedury, przez jakie muszą przebrnąć, a także pewną opieszałość ze strony rządu. Jak chociażby to, że dopiero 12 sierpnia 2016 r. opublikowano „Krajowy plan gospodarki odpadami 2022”, do którego teraz regiony muszą się dostosować. Niektóre na zaopiniowanie swoich planów inwestycyjnych przez rząd czekają po kilka miesięcy. A uzgodnienia idą jak po grudzie. Województwo łódzkie w połowie marca złożyło do resortu swój plan. Po raz trzeci. A to oznacza kolejny miesiąc zwłoki.
– Minister środowiska, zgodnie z ustawą o odpadach, ma miesiąc na wydanie stosownych uzgodnień i nie mamy wpływu na termin ich dostarczenia, pomimo próśb o priorytetowe potraktowanie sprawy – mówi Jacek Grabarski z urzędu marszałkowskiego. Jak wczoraj ustaliliśmy, opinia z resortu przyszła w piątek po południu, tuż przed świętami. – Obecnie zapoznajemy się z uwagami. Członkowie zarządu zastanawiali się, czy nie wystąpić z jakimś apelem do pani premier, by przyspieszyć prace – usłyszeliśmy w biurze prasowym Urzędu Marszałkowskiego Województwa Łódzkiego.
Problem z wypełnieniem wszystkich warunków ex ante to pierwsze poważne komplikacje, na jakie trafił rząd Prawa i Sprawiedliwości w zakresie wydawania unijnych funduszy. Do tej pory raczej chwalił się sukcesami na tym polu. Wielokrotnie przypominano o efektach tzw. planu naprawczego, uruchomionego pod koniec 2015 r. Chodziło o uratowanie ok. 40 mld zł z unijnej perspektywy 2007–2013, których nie zdążył wydać poprzedni rząd PO-PSL. – Jest to kwota porównywalna do deficytu państwa czy rządowych wydatków na obronność lub system edukacji – mówił wówczas wicepremier Mateusz Morawiecki.
Z końcem marca br. minął termin ostatecznych rozliczeń funduszy 2007–2013 z KE. Teraz, jak mówi wiceminister Kwieciński, widać efekty planu naprawczego. – Wszystkie programy operacyjne przekazały ostateczne rozliczenia do Brukseli. Nasze wnioski opiewają na ponad 105 proc. alokacji – stwierdził. To oznacza, że Polsce udało się złożyć więcej wniosków, niż Unia jest w stanie dofinansować. To jednak stanowi bezpieczny bufor – jeśli KE podważy wydatki poniesione w jakichś projektach, wówczas będzie można jej przedstawić faktury którejś „nadprogramowej” inwestycji.
Zawieszenie części płatności przez KE w obecnej perspektywie finansowej 2014–2020 może być dla naszego kraju potężnym ciosem. – Jeśli KE zawiesi nam refundację, to potem proces „odwieszenia” również będzie trwał, bo KE będzie wszystko weryfikować – wiceminister. A to oznacza, że staniemy przed problemem, czy zdążymy wydać wszystkie pieniądze, nawet jeśli uda się wszystko odkręcić w relacjach z Komisją.
Jak na razie idzie nam nieźle. Według stanu na koniec I kwartału tego roku nasz kraj otrzymał z Brukseli (w ramach płatności okresowych) 3,6 mld euro. To niewiele, bo ledwie 4,6 proc. globalnej kwoty przyznanej Polsce na lata 2014–2020. Ale to jednocześnie ponad 35 proc. wszystkich środków wypłaconych państwom członkowskim, co oznacza, że nasz kraj pozostaje liderem wykorzystania funduszy polityki spójności. Jeśli zaś chodzi o to, co mamy wstępnie zagwarantowane w ramach podpisanych umów (a więc jeszcze niewypłacone, lecz jedynie zakontraktowane), to mamy wykorzystane niemal 30 proc. środków przyznanych Polsce.
W dalszym ciągu solą w oku dla rządu pozostaje tempo, z jakim pieniądze unijne wydają marszałkowie województw w ramach regionalnych programów operacyjnych. A idzie im wolniej niż w przypadku programów krajowych. To jeden z powodów, dla których resort rozwoju chce zwiększyć rolę swoich przedstawicieli (wojewodów) w systemie wdrażania eurofunduszy na szczeblu regionalnym – o czym pisaliśmy niedawno w DGP. – Środki publiczne chcemy inwestować, a nie wydawać. A to wymaga sprawnego systemu monitoringu – odniósł się do naszej publikacji wiceminister Jerzy Kwieciński.
Polska złożyła więcej wniosków, niż Unia może dofinansować