Osoby fizyczne odbudową i realizacją nowych elektrowni wodnych mogą zajmować się od 20 lat. Branża powoli, ale sukcesywnie się rozrasta. Najwięcej jest ich na Pomorzu.
W Polsce w rękach prywatnych osób znajduje się około 600 małych elektrowni wodnych (MEW). To niewiele, zważywszy, że przeszło 50 lat temu podczas spisu powszechnego wszystkich siłowni wodnych (do których zalicza się także młyny) naliczono 6,5 tys. Według kryterium obowiązującego w naszym kraju moc takiego zakładu nie przekracza 5 MW. Z reguły rzadko która hydroelektrownia zbliża się do 1 MW.

Wolny, ale rozwój

Najwięcej elektrowni wodnych jest na Pomorzu, gdzie, jak mówi Kuba Puchowski, prezes Towarzystwa Rozwoju Małych Elektrowni Wodnych, kultura hydrotechniczna była najwyższa; w czołówce plasuje się też Polska południowa oraz Mazury. Organizacja ta skupia połowę, czyli około 300 właścicieli MEW, którzy są chętni do inwestowania w ten biznes i jego rozkwit.
Ożywienia nie widzi natomiast Andrzej Dudek, prezes zielonogórskiego Madeksu, zajmującego się m. in. projektowaniem i budową elektrowni.
- Prywatni inwestorzy, jeśli coś nam zlecają, to są to prace związane ze sprawami pobocznymi przy budowie elektrowni. Co innego przedsiębiorstwa instytucjonalne. Pod koniec roku daje się zauważyć ich zwiększone zainteresowanie - mówi Andrzej Dudek.

Szukanie lokalizacji

Dobrych lokalizacji na założenie nowych zakładów energetycznych, w których można by od zaraz zacząć działalność, jest około setki, do tego należałoby dorzucić jeszcze z 200-300 innych miejsc, które potrzebowałyby większych nakładów. Najlepsze lokalizacje już od dawna zostały zagospodarowane.
O problemach ze znalezieniem dobrego miejsca wie najlepiej Jan Gaweł z Sypitek na Mazurach. Początkowo umyślił sobie postawienie obiektu na Łynie. Miał już nawet wstępne zgody z zarządu melioracji, gdy tymczasem wstępne ustalenia zostały wstrzymane
- Zwiedziłem Koszalińskie, Białostocczyznę, Suwalszczyznę, Mazowsze. Tam musiałbym robić spiętrzenia wody, co wiązałoby się z wykupem ziem i ich zalaniem. Wystarczyłoby, aby jeden rolnik się nie zgodził i jeździłbym po sądach i płacił odszkodowania - wspomina Gaweł.
W końcu udało mu się wypatrzeć miejsce na rzece Małce. Elektrownia ruszyła w maju 1998 r. w trzy miesiące od uzyskania wszystkich dokumentów.
Do potentatów można z kolei zaliczyć Jerzego Kujawskiego z Kościerzyny, który wraz z rodziną zarządza sześcioma hydroelektrowniami o łącznej mocy 2 MW. Ostatnia z nich ruszyła we wrześniu. On sam należał do pionierów w branży, bo zaczynał przed 20 laty.
Początki były ciężkie: brakowało wszystkiego, od materiałów budowlanych po fachowców w tej dziedzinie. Dodatkowo duże zakłady nie były chętne wykonać niezbędne elementy elektrowni.
- Części szukaliśmy na złomowiskach. To była droga przez mękę - mówi Jerzy Kujawski.
Wszyscy przedsiębiorcy najwięcej przeszkód widzą ze strony różnych instytucji. Nie mówi o załatwianiu w nich spraw, ale o walce. Zebranie odpowiednich dokumentów, ekspertyz pochłania trzy, a nawet więcej lat.

Można zarobić

Podczas załatwiania dokumentów obowiązujące przepisy zdążą się zdezaktualizować i biurokratyczna machina rusza od początku. Właściciele elektrowni pretensje mają też do organów zajmujących się gospodarką wodną, które zarezerwowały sobie atrakcyjne umiejscowienia. Szkopuł w tym, że nic tam się nie dzieje, gdy tymczasem prywatni inwestorzy skłonni byliby ruszyć z budową obiektów z miejsca.
Przeciwieństwa zamiast zniechęcić uodporniły i nauczyły przedsiębiorców cierpliwości. Chcą dalej budować. Władysław Malicki, właściciel Namyślina ma nadzieję, że trzecia elektrownia na Krośnie o mocy 300 kW stanie w ciągu trzech lat. Jej koszty z powodu kryzysu na pewno przekroczą 1 mln zł. Nad budową kolejnej elektrowni zastanawia się też Jerzy Kujawski.
Kwota, jaką płacą zakłady energetyczne właścicielom hydroelektrowni, wynosi nawet 370 zł za MWh. Składa się na nią cena urzędowa (128 zł), a resztę stanowi tzw. świadectwo pochodzenia.
- Choć to jest pokaźna suma, powinna być zróżnicowana. Małe obiekty powinny dostać więcej, bo mają wyższe koszty np. konserwacji rzek - zauważa Kuba Puchowski.
Jan Gaweł zajmuje się sam swoim obiektem i mówi, że w roku na rękę wyciąga 50 tys. zł. Chętnie zainwestowałby w kolejną elektrownię.
600 małych elektrowni wodnych znajduje się obecnie w posiadaniu prywatnych właścicieli