Rozmowa z KENNETHEM ORCHARDEM, analitykiem z agencji ratingowej Moody's - Gdyby dług publiczny przekroczył 60 proc. PKB, nie oznaczałoby to obniżenia ratingu Polski. To, co jest ważniejsze dla Moody’s, to fakt, czy rząd ma sposób na walkę z deficytem.
MIROSŁAW KUK
Czy pana zdaniem dług publiczny w relacji do PKB przekroczy 60 proc.?
KENNETH ORCHARD*
W dwóch z trzech przygotowanych dla Polski scenariuszy uwzględniamy taką możliwość. Jedynie w optymistycznym, kiedy wszystko szłoby po myśli rządu, ta relacja dojdzie do 57–58 proc. W pozostałych przekroczenie nastąpi, choć w tym niepomyślnym rząd decyduje się na zawieszenie progów ostrożnościowych.
Co pan myśli o zmianach prawa i zniesieniu lub zawieszeniu progów?
Mam mieszane odczucia – z jednej strony dług wynoszący 60 proc. PKB to nie dramat. Wiele krajów w Europie ma znacznie większy dług, a poza tym jest kryzys i rząd ma całkiem dobry powód, by zapisy ustawy o finansach publicznych nieco złagodzić. Z drugiej strony, Polska ma problemy strukturalne z budżetem, wymagające reform. Wykonała trochę dobrej roboty w przypadku reform strony dochodowej budżetu, ciągle jednak potrzeba ogromnej pracy przy stronie wydatkowej – ta część w zasadzie nigdy nie została zreformowana. Chyba brakowało determinacji – pod tym względem można nawet powiedzieć, że łagodny przebieg kryzysu w Polsce sprawił, że reformy fiskalne zostały znów odłożone w czasie. Tu dochodzimy do kwestii wiarygodności – rynki zaakceptowały wyższy od oczekiwań deficyt na przyszły rok i fakt, że dług będzie rósł, ale liczyły, że nie będzie to zbyt duży wzrost. Zapowiedzi o złagodzeniu ustawy wprowadziły nerwowość i gdyby takie zmiany przeszły, odbiłoby się np. na sile złotego. Nie byłby to jakiś ogromny wpływ, ale zauważalny.
A dla was jako agencji co by taka decyzja oznaczała?
Gdyby dług przekroczył 60 proc. PKB, nie oznaczałoby to obniżenia ratingu Polski. Interesuje nas, czy rząd ma jakiś plan radzenia sobie z deficytem. Jesteśmy realistami i nie oczekujemy, że rząd zaproponuje reformę finansów na rok przed wyborami. Ale oczekujemy działań już w 2011 roku, szczególnie że wtedy dług może przekroczyć 60 proc. PKB. Jeżeli tych działań nie będzie, to nasza ocena Polski znajdzie się pod presją – mogłoby się zacząć od zmiany perspektywy ratingu na negatywną, co mogłoby się stać w 2011 roku.
Więc w 2010 roku rating A2 jest bezpieczny?
Można tak powiedzieć, choć nie da się wykluczyć nieprzewidzianych zdarzeń.



Jak wygląda sytuacja fiskalna krajów naszego regionu w porównaniu z Polską?
Deficyt Polski będzie większy niż Czech czy Słowacji, ale wyglądacie lepiej niż Rumunia czy kraje bałtyckie, choć na te kraje trzeba patrzeć oddzielnie, bo np. Estonia radzi sobie bardzo dobrze, trzymają budżet w ryzach mimo recesji. Dużą niespodzianką są Węgry – widać determinację rządu w poprawianiu sytuacji budżetowej. Bardzo pasuje tu określenie „od zera do bohatera”.
A co z oceną tych krajów?
Kraje bałtyckie mają negatywną perspektywę ratingów, więc jest duże prawdopodobieństwo, że ich oceny mogą zostać obniżone. Estonia wygląda lepiej, perspektywa jej ratingu może zostać zmieniona najszybciej. Podobnie w przypadku Węgier – ich sytuacja fiskalna i stan gospodarki pozwalają myśleć o zmianie perspektywy ratingu w przyszłości.
A jak będzie wyglądał wzrost PKB w regionie?
Zobaczymy poprawę, ale nie będzie powrotu do okresu sprzed kryzysu. Polska będzie rozwijać się wyraźnie wolniej, w tempie 2–3 proc. w 2010 roku. Jeżeli któryś z krajów regionu będzie rozwijał się w tempie 3–4 proc., będzie to bardzo dobry wynik. Powrót do wzrostów o 5–6 proc. PKB nie nastąpi szybko.
Kiedy Polska może wejść do strefy euro?
Raczej nie przed 2015 rokiem, bo wtedy kwestia zbyt dużego deficytu musiałaby być rozwiązana do 2013 roku, a na to szanse są niewielkie, bo zapewne zabraknie woli politycznej do zdecydowanych cięć budżetowych. Zresztą Polsce brakuje determinacji, którą widzę np. w Estonii, gdzie wszyscy – rząd, politycy i społeczeństwo, są gotowi na poświęcenia, byleby tylko szybko przyjąć euro. Polski rząd uważa, że byłoby dobrze przyjąć euro, ale brak determinacji, co może być zrozumiałe, bo w przypadku mniejszych gospodarek, bardziej niż Polska nastawionych na eksport i zadłużonych za granicą, ta potrzeba jest rzeczywiście większa. W przypadku Polski posiadanie własnej waluty ma swoje plusy w burzliwych czasach. W efekcie Estonia czy Węgry przyjmą euro wcześniej niż Polska. Ale dla nas przyjęcie euro to nie jest sprawa pierwszorzędna.
*Kenneth Orchard
starszy analityk finansów państw, odpowiedzialny za region Europy Wschodniej, Środkowej, Bliski Wschód i Afrykę