Zanim będzie można pomóc którejkolwiek z trójmiejskich stoczni, wyjaśnić trzeba, której z nich - Gdańskiej czy Gdyni - przypisać lwią część dotychczasowej pomocy publicznej. Nie wiadomo bowiem, która z nich miałaby ją zwracać. Dla unijnej komisarz Neelie Kroes sprawa jest prosta - oddać ma ta, która faktycznie na tym skorzystała.
Dla polskich urzędów, co wynika z ich wzajemnej korespondencji, nie jest to już takie proste. Wygląda na to, że Ministerstwo Skarbu Państwa, ale za czasów jeszcze poprzedniego rządu, sprzedając Stocznię Gdańską ukraińskiemu inwestorowi, zapomniało powiedzieć, że ciąży jeszcze na niej dług udzielonej wcześniej pomocy publicznej. Gdyby inwestor o tym wiedział, być może gdańskiej stoczni by nie kupił. Ciągłość władzy jednak obowiązuje i konsekwencje musi ponieść obecny rząd. Dobrze byłoby, by sam nie miał wątpliwości, komu i ile już dał pieniędzy. Brak wiedzy, komu właściwie udzielana jest w Polsce pomoc publiczna, naraża na zarzut, że w ogóle nie potrafi pilnować pieniędzy podatników.